Jak mogłem wziąć się z probówki? Czyli o tożsamości dzieci przychodzących z in vitro

"Skąd się wziąłem?"- to pytanie słyszy chyba każdy rodzic. Na ogół wcześniej, niż by się tego spodziewał. Co odpowiedzieć dziecku, które przyszło do rodziny w niestandardowy sposób?

Gdy dziecko pyta o swoje pochodzenie, padają różne odpowiedzi. Wersja dyplomatyczna brzmi "z brzuszka mamusi", wersja rodziców biologicznie ambitnych często zakłada rozszerzenie "z nasionka taty i mamy", ale są też rodzice reagujący spontanicznym popłochem "eee, z kapusty? Tak, bocian cię znalazł w kapuście!". Jednak nie słyszałam nigdy o rodzicach, którzy na to pytanie udzieliliby odpowiedzi "kochanie, wziąłeś się z penisa i waginy".

Na początku była... probówka?

Dlatego tak osobliwie brzmią dwa terminy, których często używa się w polskiej debacie nad leczeniem niepłodności: "dziecko z probówki" i "dziecko ze sztucznego zapłodnienia".

Basia, mama dwóch córek urodzonych dzięki in vitro, komentuje to ironicznie "co to w ogóle za podział na dzieci rodzone z probówek i pozostałe? Czy mówimy potomkowi poczętemu naturalnie: słuchaj, pochodzisz z prącia tatusia i macicy mamusi? Nie! Więc skąd ta probówka, do licha?!".

Rodzice skupieni na forum Naszego Bociana od dawna używają określenia "geografia poczęcia" wskazując, że polska dyskusja o dobru i godności dzieci zabrnęła w niewłaściwą uliczkę. Koncentrujemy się na szalce Petriego i fotelu ginekologicznym zamiast zobaczyć, że tym, co rodziców do tego fotela doprowadza, jest cierpliwa i niezłomna miłość. To ona jest źródłem godności rodziny, a nie detale procedury medycznej czy adopcyjnej. "Nie sądzę, abyśmy przeszli przez całe sito adopcyjne, gdyby nie nasze wzajemne wsparcie i nadzieja, że przetrwamy to wszystko, aby zostać rodziną" mówi Agnieszka, dziś mama dziewczynki i chłopca adoptowanych w niemowlęctwie.

Wtórują jej inni rodzice. Dagmara Weinkiper Halsing, autorka książki "Dziecko ze szkła", pisze wspominając walkę z niepłodnością: "czułam, że stałam nad przepaścią i właśnie zrobiłam krok do przodu. I nagle koło ratunkowe. W najodpowiedniejszym momencie. Ocalenie. Odsiecz. Posiłki. Ramię Stefana. Uścisk, który tak wiele mówi. Razem: jesteśmy w tym razem".

Dlatego właśnie rodzice dzieci, o które wcześniej walczyli z naturą, procedurami adopcyjnymi, z medycyną, mówią "na początku była miłość". I to na niej budujemy wszystko inne, w tym tożsamość naszej rodziny i naszych dzieci.

Adopcyjne kłamstwa

Żeby jednak obraz nie stał się zbyt jednowymiarowy i słodki, warto wspomnieć o dwóch sposobach zawiązywania rodziny, które każą się głębiej zastanowić nad tożsamością dziecka.

Te sposoby to adopcje: społeczna i prenatalna.

Dzieci adoptowane społecznie przychodzą do swoich rodzin z historią, której pierwsze zdania zostały już napisane. Korzenie drzewa genetycznego tkwią w historii ich rodzin biologicznych i nie da się udać, że nie istnieją. Początki adopcji w Polsce wiążą się ściśle z koncepcją wymazywania przeszłości biologicznej dziecka i próbami niepamięci o tym, iż dziecko przed dołączeniem do naszej rodziny posiadało już jakąś konstelację rodzinną. W książce "Wyjątkowe Rodzicielstwo. Adopcyjne historie" wydanej z okazji 60-lecia istnienia Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, pracownicy związani z TPD wspominają o najpopularniejszych onegdaj sposobach zachodzenia w adopcyjne ciąże: wypychaniu poduszkami brzuchów przyszłych mam, markowanych wczasach w sanatorium, które owocowały rzekomo spontaniczną ciążą, oraz o najczarniejszej chyba karcie adopcyjnych kłamstw - adopcjach szpitalnych proponowanych rodzicom, których biologiczne dzieci rodziły się martwe.

Dziś należy to już na szczęście do przeszłości. Współczesne ośrodki adopcyjne w Polsce nie tylko zalecają prawdomówność wobec dziecka, ale również kładą na to szczególny nacisk podczas szkoleń dla kandydatów na rodziców. Pytają o gotowość do pokochania dziecka niespokrewnionego biologicznie. Sprawdzają, czy rodzina przepracowała żałobę po dziecku biologicznym, które się nigdy nie urodzi, i czy zrobiła w swoim życiu miejsce dla dziecka adoptowanego. Upewniają się, czy przyszli rodzice szanują biologiczne dziedzictwo adoptowanych dzieci. Proponują, aby zwracać się do maleńkich jeszcze dzieci "mój kochany, adoptowany" tworząc tym samym grunt dla późniejszych rozmów o historii dziecka i oswajając emocje rodziców. Prawda buduje więzi rodzinne, kłamstwo te więzi niszczy. Dziś wiemy o tym dobrze dzięki tysiącom badań rodzin adopcyjnych i głosom samych dorosłych adoptowanych.

Dziecko z trójki rodziców

Sytuacja zaczyna się jednak komplikować, kiedy mówimy o adopcji prenatalnej.

To nowy termin. Tak dalece nowy, że polskie prawo rodzinne w ogóle nie uwzględnia kategorii "rodzica genetycznego" i "dawcy materiału genetycznego". Po raz kolejny biotechnologia wyprzedziła rozwiązania prawne, bo choć co roku w Polsce rodzi się kilkaset dzieci urodzonych dzięki darowi komórki dawczyni, nasieniu dawcy i adopcji cudzego zarodka, ich prawami i sytuacją nie zajmuje się w Polsce żadna instytucja.

Jedna z mam dzięki adopcji prenatalnej wspomina swoją drogę do dziecka następującymi słowami: "Pamiętam, jak temat ten był traktowany, gdy byliśmy na etapie leczenia w klinice, obserwacji cyklu, oczekiwania na inseminację nasieniem dawcy. Osoby w podobnej sytuacji krzyczały jednogłośnie: a po co mówić dziecku, a po co mówić komukolwiek, nawet pediatrzy powinni być wprowadzani w błąd, bo to przecież taki wstyd (!). "Dziecko jest nasze, i kropka, nie ma tematu". I ja przyznam, że przez chwilę myślałam że tak ma być, no bo przecież większość musi mieć rację. Ale coś mi zgrzytało, mocno zgrzytało... Bo czułam, że coś w tym systemie jest mocno nie tak. Że on jest po prostu wybrakowany, oparty o złe, krótkowzroczne fundamenty. Nie można budować rodzinnego szczęścia na kłamstwie. To truizm, ale chyba warto go powtarzać, do upadłego".

Rodzice dzięki adopcji prenatalnej są dziś sami w swojej walce o potomstwo. Nie towarzyszą im w tej drodze psycholodzy ani pracownicy społeczni. Lekarze często bagatelizują problem mówiąc "po co pan w ogóle o tym myśli? Urodzi się dziecko i tyle".

Pytania o tożsamość dziecka i jego prawo do wiedzy o swoich korzeniach pozostają bez odpowiedzi w kraju, który utknął w swoich rozważaniach o niepłodności na etapie "pozwolić na in vitro czy nie?".

Tajemnica rodzinna to złudzenie

Kłamstwo się nie sprawdza. Niszczy zaufanie dziecka do rodzica, osłabia więzi. Trąbią o tym psycholodzy zajmujący się adopcjami społecznymi, zaczynają o tym mówić psycholodzy opiekujący się rodzinami utworzonymi dzięki adopcji prenatalnej. Na razie te głosy są słyszalne przede wszystkim za granicą, ale pierwsze jaskółki pojawiły się już w Polsce.

Magdalena Kruk, psycholożka Towarzystwa Przyjaciół Dzieci rozprawia się z pokusą tajemnicy rodzinnej krótko: "tajemnica rodzinna jest pewnego rodzaju złudzeniem - dziecko odczuwa trudne treści, nawet, gdy nigdy nie usłyszy ich wprost", i dodaje: "adopcja prenatalna ma w kwestii jawności pochodzenia dziecka pewne podobieństwa w stosunku do adopcji narodzonego dziecka. W obu tych przypadkach w którymś momencie następuje konieczność zmierzenia się z prawdą o jego pochodzeniu. Główną różnicą jest to, że dziecko adoptowane po narodzinach na którymś etapie swojego rozwoju musi zmierzyć się z faktem opuszczenia przez rodziców biologicznych; dziecko adoptowane prenatalnie może doświadczać bardziej poczucia bycia obdarowanym, choć może też czuć się traktowane instrumentalnie lub przypadkowo.".

Calineczka i in vitro

Co więc mówić dzieciom, które poczęły się dzięki pomocy medycyny, a które zadają najstarsze pytanie świata "skąd się wziąłem?". Dagmara Weinkiper Halsing ma tę rozmowę za sobą: "Moja córka, 4,5-letnia Lilly, takie pytanie już zadała. Byłam zaskoczona lekkością, z jaką przyszło mi na nie odpowiedzieć i zrozumieniem mojej Lilly. Wiosną sadziłyśmy kwiatki, siałyśmy nasionka, niektóre z nich musiałyśmy pikować. I właśnie konieczność "pomocy" niektórym nasionkom, zanim mogły sobie same poradzić w ogrodzie, posłużyła mi za metaforę. Powiedziałam, że tak właśnie było z mamusią i tatusiem: potrzebowali pomocy doktora w zasadzeniu nasionka, i kiedy już maleństwo "wykiełkowało" zostało przeniesione do mamusi brzucha, tak jak my przesadzałyśmy małe kwiatuszki. Ok. - odpowiedziało moje dziecko - mama Calineczki też dostała dobre nasionko!

Co dalej z tożsamością?

Na to i na inne pytania związane z tożsamością dzieci poczętych dzięki in vitro i adopcji prenatalnej, będą odpowiadać polscy psycholodzy podczas kolejnego panelu pacjenckiego w ramach kampanii "Powiedzieć i Rozmawiać".

Tym razem porozmawiamy o tym, co dzieje się z rodzicem, kiedy otrzymuje diagnozę mówiącą, iż nie ma szans na urodzenie dziecka spokrewnionego genetycznie. Czy lepiej wówczas rozważyć adopcję prenatalną czy społeczną? A może świadomą bezdzietność..? Gdzie szukać wsparcia, jak sobie poradzić z emocjami? Będziemy się także zastanawiać, jakie wyzwania przed rodziną stawia adopcja i jak kształtować tożsamość dziecka adoptowanego.

Gośćmi w studio będą m.in: psycholożka i psychoterapeutka Bogda Pawelec oraz psycholożka z ramienia Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Magdalena Kruk.

Zapraszamy serdecznie do uczestnictwa w panelu, transmisja zacznie się o godzinie 18.00 w dniu piątego października i będzie dostępna dla wszystkich, którzy zalogują się tutaj

Copyright © Agora SA