Starożytni Grecy znali pięć zmysłów: wzrok, słuch, węch, smak i dotyk. Dziś wiemy, że wyliczenie to jest niekompletne, przede wszystkim dlatego, że pomija zmysł równowagi. Nic dziwnego, bo o ile oczy, uszy, nos, język i skórę - narządy tradycyjnych pięciu zmysłów - każdy widzi i wiąże z określonymi doznaniami, o tyle narząd równowagi jest przed nami ukryty.
Człowiek obudzony w środku nocy wie, że leży, a nie stoi, kiedy płynie statkiem, odczuwa bujanie, a gdy tańczy walca - wirowanie. Przechodząc przez wąską kładkę, odruchowo podnosi ręce na boki, a w czasie jazdy na nartach balansuje ciałem przy każdym skręcie. Znaczy to, że orientuje się w jego położeniu i potrafi skompensować zmianę pozycji tak, by się nie przewrócić. A wszystko to za sprawą zmysłu równowagi.
Jego narząd leży w głębi czaszki, tuż obok ślimaka, odbierającego bodźce słuchowe. Składa się z trzech wypełnionych płynem kanałów (i wspomagających je plamek usznych). Płyn, jak wiadomo, "trzyma poziom", nawet kiedy przechylimy naczynie, w którym się znajduje.
Dzięki temu, kiedy kręcimy głową czy podskakujemy, mózg dowiaduje się, w jakim kierunku się zwróciliśmy i odpowiednio koryguje postawę naszego ciała i ruchy oczu (to dlatego, nawet gdy biegniemy, świat nie skacze nam w górę i w dół). Kiedy jednak ciało nie zmienia swego położenia, a zmieniają się widoki, docierają doń sprzeczne informacje. Tak właśnie jest w czasie jazdy samochodem i dlatego wiele osób, zwłaszcza dzieci, cierpi na chorobę lokomocyjną (z czasem mózg przyzwyczai się do tego zamętu i dziecko zacznie lepiej znosić podróże). Zemdlić malucha może także na karuzeli, bo choć mózg potrafi dostosować ruchy oczu do obrotów ciała, jego możliwości nie są jednak nieograniczone i po jakimś czasie jest dosłownie skołowany.
Pięciomiesięczny płód w łonie matki, zamknięty w worku owodniowym niczym w kosmicznej kapsule, swobodnie porusza rękami i nogami, kręci głową, wywraca koziołki. Jednak w przeciwieństwie do kosmonauty nie znajduje się w stanie nieważkości i dlatego wyczuwa, gdzie jest góra, a gdzie dół.
Eksperci od życia prenatalnego twierdzą, że już w 20. tygodniu można zauważyć działanie zmysłu równowagi. Kiedy maleństwo zwraca główkę w lewo, jego oczy wykonują kompensacyjny ruch w prawo (i odwrotnie). W 8. miesiącu, gdy mama przewraca się z boku na bok, dziecko próbuje wyrzucić ręce do przodu i wyprostować nogi, poczym przyciąga je do siebie (jest to tzw. odruch Moro, obecny także u noworodka). A w dwa, trzy tygodnie później można już zaobserwować odruch toniczno-szyjny: obrót główki w prawo pociąga za sobą wyprostowanie prawej nogi i prawej ręki (obrót w lewo - przeciwnie). Pod koniec ciąży większość dzieci ustawia się do porodu głową w dół, co nie byłoby możliwe bez podstawowej orientacji w kierunkach i położeniu własnego ciała.
Najdalej w połowie ciąży matka czuje ruchy dziecka, ale i ono zauważa, kiedy mama wstaje, kładzie się, schyla czy kuca. A gdy chodzi, kołysane jest w rytm jej kroków. Wcześnie rozbudzony zmysł równowagi rejestruje te doznania, które stają się dla maleństwa chlebem powszednim. Nic dziwnego, że po przyjściu na świat nie czuje się komfortowo w nieruchomym łóżeczku. Gdyby zapytać je o zdanie, chciałoby się wtulić w mamę, słuchać miarowych uderzeń jej serca i huśtać przy każdym kroku. Ale ludzkie dziecko to nie małpiątko, nie może uczepić się futra matki i skakać z nią po gałęziach. Jednak bardzo lubi być noszone i huśtane. Kiedy marudzi i popłakuje zwykle wystarczy je wziąć na ręce, by się uspokoiło. Dociekliwi badacze ustalili, że istotniejsza od kontaktu z ciałem mamy jest w tym momencie sama zmiana pozycji (przytulenie malucha leżącego nie daje takiego spektakularnego efektu), a więc pobudzenie zmysłu równowagi.
Maluchy uwielbiają kołysanie, o czym nasze babki, prababki i praprababki wiedziały doskonale. W końcu kołyska to prastary wynalazek ludzkości (tylko naszym biednym mamom wmawiano, że niemowlę nakarmione i przewinięte śpi albo pogodnie przygląda się światu ze swego łóżeczka). A jeśli nie ma pod ręką kołyski, instynktownie robimy ją z naszych ramion - łagodne bujanie ukoi płaczącego malca, bardziej energiczne może go jednak przestraszyć. Kiedy mamy zajęte ręce w sukurs przychodzi nam chusta, w której możemy nosić dziecko od pierwszych dni życia lub nosidełko (nadaje się dla niemowląt, które już dobrze trzymają główkę).
Nieco starsze dziecko z upodobaniem kiwa się lub podskakuje. A później cieszy się z zabawy w pa-ta-taj na kolanach mamy, z radością buja się na nodze dziadka i jest przeszczęśliwe, kiedy tata bawi się z nim w samolot. Uczeni dodają, że te zabawy, znane od zarania dziejów, są nie tylko przyjemne, ale i pożyteczne. Dzięki nim maluch wcześniej siada, raczkuje i chodzi, a nawet szybciej się uczy. Delikatny układ nerwowy niemowlęcia szybko się bowiem męczy i dezorganizuje, a w tym stanie nie może chłonąć świata. Huśtanie i kołysanie ułatwia mu odzyskanie równowagi i tym samym nastraja umysł na poznawanie otoczenia. A kiedy maluch jest już tym zmęczony, pomaga mu się wyciszyć i sprowadza sen.
Zmysł równowagi budzi się do życia bardzo wcześnie, ale doskonali długo - aż do okresu dojrzewania. Możliwości człowieka w tym względzie są doprawdy niezwykle, o czym świadczy chociażby taniec na lodzie czy sztuki cyrkowe.
Ale nie od razu Kraków zbudowano. Nawet stanie jest dla istoty dwunożnej poważnym problemem, bo jak pamiętamy z lekcji fizyki, kiedy środek ciężkości wychyli się poza podstawę, ciało traci równowagę, czyli... maluch robi bach. Toteż na początku wstaje w łóżeczku, bo może się przytrzymać szczebelków. Chodzenie jest już sztuką nie lada, środek ciężkości trzeba bowiem przenieść przy każdym kroku. Początkujący piechur szeroko rozstawia nóżki (by zwiększyć podstawę ciała) i rozpościera ręce na boki (w ten sposób stabilizuje chwiejną równowagę niczym linoskoczek za pomocą drążka). Chętnie korzysta z rozmaitych podpórek - chwyta się mebli, opiera o ściany, puszcza rękę mamy i pokonuje kilka metrów dzielących go od taty, by znów uchwycić się jego dłoni.
Pierwsze kroki malca napawają rodziców dumą, ale dziecko szybko się męczy i dalszą drogę pokonuje sprawdzonym sposobem, na czworaka. No i dobrze - opanowywanie sztuki chodzenia powinno się odbywać w naturalnym tempie. Dlatego z zakupem zabawki do pchania lepiej poczekać, aż dziecko będzie się już sprawnie poruszało na dwóch nogach (taka zabawka zwiększy atrakcyjność dłuższego marszu w określonym kierunku).
A za kilka lat z nieporadnego piechura wyrośnie sprawny przedszkolak, który bez trudu nauczy się jeździć na dwukołowym rowerze, na nartach i łyżwach. Wcześniej jednak warto pochodzić z nim na basen - pływanie znakomicie rozwija zmysł równowagi.