Tuż po jego narodzinach. Oczywiście nie dosłownie. Od tego, na ile w pierwszym roku życia dziecka rodzice są w stanie otworzyć się na jego potrzeby, zależy to, jak później ta nauka samodzielności będzie przebiegała. Malec, który w wieku niemowlęcym przekonał się, że jego potrzeby są ważne, rozumiane i spełniane, w wieku kilku lat jest bardziej ufny wobec świata i ma więcej wiary w swoje możliwości. Dzięki temu kolejne kroki w samodzielność podejmuje z większą odwagą i zapałem.
Po pierwszych urodzinach. Wtedy można już uczyć dziecko pewnych zasad, proponować wykonywanie różnych konkretnych czynności i patrzeć jak na to reaguje. Np. możemy dać maluchowi spodnie i patrzeć, co z nimi zrobi. Jeśli się zainteresuje, ale np. włoży je na głowę, pomóżmy, tłumacząc, że spodnie wkłada się na nogi. Jeśli rzuci je w kąt albo w ogóle nie zwróci na nie uwagi, odpuśćmy i za jakiś czas znów spróbujmy. Nauka samodzielności to proces ciągły. Nie możemy sobie postanowić, że „dziś weźmiemy się za dziecko i wszystkiego je nauczymy”.
Dlatego tak ważne jest, żebyśmy naprawdę uważnie obserwowali nasze dzieci. Warto
też mieć jakąś wiedzę na temat tego, co dziecko w danym wieku powinno umieć. Pod warunkiem, że nie trzymamy się tych reguł sztywno, bo przecież dzieci się między sobą różnią. Niech więc malec uczy się tego, czego uczą się jego rówieśnicy, ale niech robi to w swoim tempie.
Dlatego wcześniej trzeba się dowiedzieć, jakie są w tym konkretnym przedszkolu wymagania. Dużo wcześniej! Tak, żeby był czas na naukę. Na próby i błędy. Nie możemy narażać dziecka (ani siebie) na to, żeby trening czystości odbywał się w nerwowej atmosferze.
Jeśli pyta pani o wieczorne rozmowy i czytanie książek, to tak długo, jak dziecko tego chce, a my dajemy radę. Dzieci tuż przed zaśnięciem zwykle wyciszają się, poruszają najważniejsze dla nich tematy, zwierzają się. Warto wykorzystać ten czas na dobrą rozmowę. Jeśli chodzi o siedzenie przy dziecku do momentu, aż uśnie, to ja bym starała się z tego rezygnować tak szybko, jak się da. Ale jeśli malec zawsze usilnie protestuje przeciwko samodzielnemu zrobieniu czegoś, to warto zastanowić się, z czego to wynika.
Może np. potrzebować większej ilości kontaktu z rodzicami albo może być zazdrosny o młodsze rodzeństwo. Odmawiając zaśnięcia, domaga się uwagi, chce dłużej pobyć z mamą, albo domaga się, by ona go myła i usypiała jak młodszego braciszka lub siostrzyczkę.
Zanim pójdzie do zerówki, powinno już samo ubierać się, myć, a także sprzątać po sobie zabawki. Nie oczekujmy jednak, że będzie to robiło dokładnie, regularnie i bez przypominania.
Warto wykorzystać to, że małe dziecko chętnie pomaga nam w różnych drobnych czynnościach, np w pieczeniu czy praniu (lepienie ciasta i wkładanie ubrań do pralki to świetna zabawa). Angażujmy je do pomocy. To sprzyja zacieśnianiu się rodzinnych więzi i nauce współpracy. Nie róbmy jednak z tego obowiązku, bo tylko je zniechęcimy i zepsujemy przyjemność. Na obowiązki wobec rodziny przychodzi czas, gdy dziecko osiąga wiek szkolny.
Tak. Wtedy, gdy np. zostawimy w domu bez opieki malca, który nie skończył jeszcze sześciu lat. Albo gdy nieprzygotowanego kilkulatka wyślemy samego na podwórko, czy każemy mu się wykąpać i wyjdziemy z łazienki.
Robiąc małe testy. Najpierw pozwólmy przedszkolakowi myć się i bawić w wannie, ale bądźmy cały czas w łazience. Kiedy dojdziemy do wniosku, że już dobrze sobie radzi, możemy wyjść na chwilę po piżamę. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zacznijmy zostawiać go samego na dłużej i tak dalej, aż będziemy pewni, że może bezpiecznie sam
się wykąpać.
Często przeszkadzają nam poglądy i wzorce wyniesione z domu. Bywa, że albo automatycznie je powielamy, albo na siłę staramy się od nich odciąć i chcemy robić wszystko odwrotnie. Decydującą rolę odgrywają tu nasze postanowienia i poglądy, a nie rzeczywiste potrzeby i możliwości dziecka. Trudno też stanąć z boku i obiektywnie ocenić malca, bo to zagraża naszej samoocenie. Kiedy np. widzimy, że wszystkie dzieci w przedszkolu samodzielnie jedzą, a tylko nasze domaga się, by je karmić, czujemy, że to o nas źle świadczy, że popełniliśmy jakiś błąd. Mamy poczucie winy. A takie nastawienie przeszkadza w wychowywaniu dziecka. Lepiej więc przyznać sobie prawo do niedoskonałości i nie oczekiwać, że stworzymy wzorcową, perfekcyjną rodzinę. Nie chodzi przecież o to, żeby błędów nie popełniać tylko, żeby umieć je dostrzec, w miarę możliwości skorygować i iść do przodu.
To także może cię zainteresować: