11 miesiąc: Siostrzyczka i brat

Jaś już wie, czego chce - pisze Magda Szczypiorska-Mutor w swojej kolejnej opowieści.

Mamo, mamo! On idzie! - krzyczała Julka. Właśnie rozpalałam w kominku i przez kilka minut było mi wszystko jedno, gdzie są dzieci, byle były daleko od ognia. Ale nie były. Otwarty kominek, zapałki, drewno, płomień - to było coś, co przyciągało Jasia jak magnes. Odwróciłam się z brzozowym polanem w ręku i zamarłam.

Jaś szedł.

Powoli, kroczek za kroczkiem, ale szedł. Zupełnie sam. Wyciągnęłam do niego rękę. Jaś złapał mój palec i skromnie wyjaśnił:

- Tu.

- Brawo, Jasiu! Chodzisz! Sam! - zachwycaliśmy się. Nie mogłam w to uwierzyć. Jaś ciągle nas zaskakiwał. Po spokojnym, uporządkowanym dzieciństwie Julki wyczyny Jasia były dla nas jedną wielką niespodzianką. Julcia w odpowiednim czasie nauczyła się siadać, potem, po różnych ćwiczeniach i akrobacjach - wstawać, potem był długi etap chodzenia za rączki, potem za jedną rączkę, potem pierwszy krok, a potem powoli, powoli następne. Rozwijała się stopniowo i harmonijnie; spokojnie i dokładnie poznawała świat. Jaś był tajfunem. Kiedy miał 6 miesięcy, usiadł w łóżeczku, a następnego dnia wstał, trzymając się szczebelków. Kiedy miał 9 miesięcy, uchwycił stołową nogę i od razu zaczął pewnie chodzić bokiem przy meblach. Potem był krótki etap chodzenia za jedną rączkę. A teraz zrobił pierwszy krok i od razu 10 następnych.

Po prostu chodził.

To samo było z mówieniem. Julcia też zaczęła mówić bardzo wcześnie, ale uczyła się stopniowo, systematycznie i od razu bardzo "dorośle". Jaś, od kiedy wypowiedział swoją pierwszą "łołę", błyskawicznie powiększał zasób słów - fantazjował i eksperymentował, improwizował, przymierzał i składał słowa i gadał, gadał, gadał.

Pod każdym względem rwał się do świata. Nie wystarczały mu zabawy w domu, eksperymenty z przelewaniem wody czy przesypywaniem ryżu, budowanie z klocków, nie mówiąc już o zwykłych zabawkach. Od kiedy stanął na nogi, mnóstwo czasu spędzał przy drzwiach na taras, waląc łapkami w szybę. Nie wystarczały mu codzienne, kilkugodzinne spacery. Chciał jeszcze - do lasu, do sklepu, do ogrodu, na sanki. Z uśmiechem na buzi i pasją w oczach domagał się czytania (pięć książek jedna po drugiej), zabaw w wannie (dużo piany i wszystkie zabawki) i jedzenia (dużo i często).

Teraz też, po zebraniu gromkich oklasków za swoje pierwsze kroki, podreptał, upadając na pupę i wstając, do drzwi tarasowych i z wielkim przejęciem obserwował w ogrodzie "joki", czyli stado srok.

Cieszyła mnie Jasiowa niezależność, zdecydowanie i silna wola, ale

po cichu było mi żal.

Miałam wrażenie, że czas płynie szybciej niż wtedy, kiedy Julka była malutka i z niecierpliwością wyczekiwałam jej pierwszego ząbka i pierwszego kroczku. Teraz, nie planując więcej dzieci, wcale nie marzyłam o chwili, kiedy Jaś nauczy się jeździć na rowerze. Patrzyłam, jak stoi przy drzwiach i razem z Julcią obserwuje sroki, i przypomniałam sobie, jak miał kilka tygodni i zasypiał noszony na rękach, rozpłaszczając tłuste, ciepłe policzki na mojej szyi. Zrobiło mi się smutno, ale z zamyślenia wyrwał mnie omdlewający głos Jasia, którego Julka uczyła właśnie mówić "sójka" ("to te z niebieskimi piórkami, Jasiu")

- Am...

No tak, Jaś jadł banana aż pół godziny temu, więc na czwarte śniadanie dałam mu twarożek z jagodami. Zjadł, wylizał miskę i szepnął:

- Am.

- Mamo, on ciągle je i je - narzekała Julka. Patrzyła na brata z lekkim obrzydzeniem - dla niej jedzenie było złem koniecznym. Jaś pochłonął jeszcze dwa plastry pieczonego indyka i jabłko, a Julka przyglądała mu się z politowaniem. Rosnąca niezależność Jasia coraz bardziej ją niepokoiła. Do tej pory był tylko rywalem w walce o uczucia i czas mamy i taty. Ale mogła go sobie podporządkować w każdej zabawie. Ona była kapitanem, on marynarzem, ona stangretem, on konikiem, ona panią, a on pieskiem, ona lekarzem, on pacjentem, ona murarzem, on betoniarką i odgrywał swoje role posłusznie i bez szemrania, a nawet z zachwytem, że wspaniała siostra patrzy na niego łaskawym okiem. Teraz to się powoli zmieniało. Jaś nadal był wpatrzony w Julkę jak w obrazek, ale zaczynał mieć

swoje zdanie.

- Chodź, będziesz choinką i ja cię ubiorę - proponowała Julka. Jaś niby się zgadzał, ale po chwili zrywał z siebie łańcuchy i pędził do swoich spraw. Powoli Julka zaczynała dostrzegać w nim już nie bezwolnego bobasa, ale kogoś z własnymi pomysłami i własną wolą. To nie było łatwe - przestawić się z bawienia się Jasiem na bawienie się z Jasiem.

- Tato, z nim nie można się bawić - narzekała zawiedziona.

- Mamo, on nie chce być moją lalką - jęczała.

- Będę się bawić z Tosią, a nie z tym głupkiem - oświadczyła w końcu wzburzona, kiedy Jaś nie chciał być jej poduszką.

Na dodatek maluch, ciekawy świata, właził we wszystkie zakamarki, więc co chwila słyszeliśmy:

- Nie ruszaj tego, to moje! Mamo, on dotyka mojego misia! Tato, on zepsuł pajacyka!

Powoli zaczynało do nas docierać, że to, co działo się między Julką a Jasiem przez pierwsze 3, 4 miesiące, to tylko przygrywka. Okazało się, że swobodnie przemieszczający się Jaś ze swoją odkrywczą pasją i wyjątkowo rozwiniętym poczuciem własnej niezależności to dla nas wszystkich wielkie wyzwanie. Staraliśmy się wspierać tę jego samodzielność, chroniąc jednocześnie Julkę, której trudno było pogodzić się z faktem, że Jaś, najogólniej mówiąc, wie, czego chce. Próbowaliśmy znaleźć coś, co mogliby robić razem. Coś takiego, żeby konflikty nie wybuchały co trzy minuty. Aż w końcu wpadliśmy na genialny pomysł -

czytanie.

Julka już od kilku miesięcy świetnie czytała, ale trochę doskwierał jej brak uważnych słuchaczy. Ja słuchałam z przyjemnością, ale co jakiś czas coś mnie od słuchania odrywało - Jaś, psy, kipiąca zupa ... Za to Jaś, uwielbiający książki i przyzwyczajony do czytania od wczesnego niemowlęctwa, był słuchaczem idealnym. Wprawdzie jako wielki miłośnik "łołów", czyli zwierzątek pokrytych futrem, najbardziej lubił encyklopedię ssaków, ale nie był wybredny - potrafił nawet pół godziny słuchać w skupieniu o Ali Babie. Często posuwał się nawet do tego, że gonił siostrę z jakąś książeczką, wołając gromko "cit-cit", a Julka, uradowana z powodu chwilowego odzyskania utraconej pozycji, siadała i czytała, czytała, czytała.

W końcu jakoś pogodziła się ze zmianą w stosunkach z bratem.

- Wcale nie jest takim durniem, jak myślałam - rozważała Julka.

- Przynajmniej mogę mu czytać. A jak urośnie, to może będzie trochę mądrzejszy i będziemy mogli się w coś pobawić - pocieszała się. - Mamo - zaniepokoiła się nagle - a co będzie, jak on się kiedyś nauczy czytać?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.