13 miesiąc: Bilans

Mama zrobiła mi ostatnio wielką frajdę. Zabrała mnie na zakupy do takiego sklepu, gdzie jest dużo ciekawych i bardzo kolorowych rzeczy i gdzie można jeździć błyszczącym wózkiem.

Miałyśmy kupić dla mnie kubeczek (bo będę się uczyła pić jak duży człowiek) i specjalne sztućce. Mama wpakowała mnie do tego drucianego wózka i ruszyłyśmy. Zanim dojechałyśmy do półki z kubeczkami, po drodze trochę narozrabiałam. Łapałam czerwone szeleszczące torebki i wrzucałam je do wózka. Gdy Mama układała je z powrotem na półkach, ja w tym czasie zrzucałam niebieskie pudełka na podłogę. Mama ciągle powtarzała "Nie" i "Nie zrzucamy rzeczy z półek", ale ja się tym wcale nie przejmowałam. Dobrze wiem, czego chcę, nie jestem już małym dzidziusiem. Kiedy Mama zabrała mi zieloną puszkę, rozpłakałam się na cały głos.

W końcu dojechałyśmy do kubków. Mama wyjęła mnie z wózka i postawiła na ziemi, żebym się trochę poruszała. Umiem już zrobić parę porządnych kroków, a kiedy czegoś się przytrzymam, idę jak tajfun, tak mówi Tata. Więc poszłam, ale Mama szybko z powrotem wsadziła mnie do wózka, żebym już nigdzie sobie nie szła i pojechałyśmy dalej, do sztućców dla dzieci, czyli dla mnie. Te sztućce były bardzo ładne, takie trochę zakrzywione, żeby łatwiej było trafić do buzi. Mama spytała mnie które wolę, białe czy żółte.

Wolałam żółte, bo na pudełku był pies podobny do naszego Lucka. Przy okazji chciałam się popisać, bo

umiem już mówić

"Lucek" - to mój ostatni sukces. Nie wiem tylko, dlaczego Lucek nie przychodzi, kiedy go wołam. Stoję czasem i krzyczę "Jusiek, Jusiek", a on nic. Kiedy chcę być dla niego bardzo miła, mówię do niego "Juścieńku", ale to też niewiele daje. Za to jak go już dopadnę i głaszczę po grzbiecie, to wcale nie ucieka. Ale wracając do sztućców - wybrałam te z Luckiem i jeszcze płyn do kąpieli i nową gąbkę, od której natychmiast odgryzłam kawałek. Była ohydna.

Kiedy wreszcie wróciłyśmy do domu, Mama zadzwoniła do Taty i poprosiła go, żeby wziął jutro wolne, bo mam w przychodni bilans i chciałaby, żeby Tata poszedł ze mną. Nie wiem, co to jest bilans, ale wiem, co to jest przychodnia - ohydne miejsce. Ale z Tatą na pewno będzie fajnie.

Mama po rozmowie z Tatą miała już dobry humor, wypakowała zakupy, pokazując mi różne rzeczy, a ja wyciągałam z torby grzechoczący ryż i chrupiące bułeczki (od niedawna mogę jeść bułeczki - bardzo mi smakują!). Bardzo lubię rozpakowywać zakupy - Mama opowiada mi o każdej rzeczy - jak się nazywa, jakiego jest koloru i skąd się wzięła. Lubię też pomagać wkładać zakupy do lodówki. Umiem już

pokazywać palcem,

kiedy Mama pyta na przykład, gdzie jest szczypiorek albo kapusta.

Potem Mama umyła mój nowy kubeczek i sztućce i zajęła się robieniem obiadu. Ja w tym czasie zdjęłam skarpetkę (już umiem) i wrzuciłam do miski Lucka. Jak Mama to zobaczyła, to dała mi kredki i duży papier do rysowania, który szybko podarłam na kawałki. Wtedy dostałam pudełko, żeby wkładać do niego te skrawki. Lubię wkładać różne rzeczy do pudełka, a potem je wyjmować i znowu wkładać. Kiedy podszedł do mnie Lucek i powąchał te papierki, to dwa mu się przylepiły do nosa, więc robił "aaa-psik!". Bardzo mi się to podobało i Mamie też, bo śmiała się i powtarzała "Lucek kicha". W końcu ja też powiedziałam "Jusiek kifa" i Mama aż biła mi brawo, bo pierwszy raz to powiedziałam.

Potem jadłyśmy obiad, ale Mama już nie była taka ucieszona. Z nowego kubka większość soczku wylałam na podłogę, bo podobało mi się, jak ścieka po stole. Z jedzeniem zrobiłam to, co ostatnio lubię najbardziej - wyplułam, chociaż oczywiście nie wszystko.

Następnego dnia poszłam

z Tatą na bilans.

Mama rano wyszła z domu, żeby spotkać się ze swoją przyjaciółką. Powiedziała nam, co i jak z obiadkiem i innymi sprawami. Potem przytuliła mnie mocno, bo zrobiło mi się strasznie smutno, że wychodzi. Lubię zostawać z Tatą, ale zawsze, jak rozstaję się z Mamą, to robi mi się smutno. Trochę było zamieszania z tym wychodzeniem do przychodni, bo Tata mniej się na tym zna niż Mama. Najgorzej było z zakładaniem pieluchy - teraz, kiedy poruszam się całkiem żwawo, nie daję się tak łatwo wsadzić w pampersa. Uciekam i nawet Tata nie może mnie dogonić. Tata nie umie zakładać pieluchy, kiedy stoję - ciągle mu się coś zwija i wałkuje, a jak zaklei z jednej strony, to na drugą mu nie starcza. Ale w końcu się nad nim zlitowałam i położyłam się na chwilę. To chyba był już ostatni moment, bo wyglądał, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Wreszcie wyszliśmy.

W przychodni najpierw było mierzenie i ważenie - nie pozwoliłam ani na jedno, ani na drugie i krzyczałam tak głośno, że pan doktor powiedział, żeby dać mi spokój. Wypytywał Tatę o różne rzeczy: czy dużo chodzę, czy mówię jakieś słowa, czy ustawiam klocek na klocku, ile śpię, co jem. Kiedy skończył z Tatą, zaczął rozmawiać ze mną. Spytał, gdzie mam nosek i ucho (widocznie Tata nie wiedział), jak mam na imię, gdzie jest Tata, jak robi piesek i coś tam jeszcze, ale dłużej już nie chciałam z nim gadać, bo zaczął wyjmować słuchawkę. Szybko zeszłam z kolan Taty, powiedziałam doktorowi "pa, pa" i popędziłam do drzwi. Niestety, złapali mnie i musiałam dać się osłuchać i otworzyć buzię.

A potem nastąpił prawdziwy kataklizm -

szczepienie.

Tak naprawdę wcale bardzo nie bolało, ale byłam strasznie wściekła na Tatę, że mnie tak mocno trzymał i nie mogłam uciec przed strzykawką. Po zastrzyku Tata mocno mnie przytulił i wszystko się dobrze skończyło. Właściwie to wolę chodzić na szczepienia z Tatą, bo Mama bardziej się tym przejmuje niż ja i wtedy ja się denerwuję.

Gdy wreszcie wyszliśmy z przychodni, odetchnęłam z ulgą. Wróciliśmy do domu na obiadek, który w większości wyplułam, potem poszliśmy z wózkiem do parku, gdzie trochę sobie pospałam (od niedawna śpię już tylko raz dziennie - po obiedzie), a kiedy się obudziłam, lepiliśmy bałwana i karmiliśmy kaczki bułką. W domu Mama już na nas czekała z podwieczorkiem. A po podwieczorku bawiliśmy się we trójkę na materacu w wałkowanie, turlanie i wszystkie moje ulubione zabawy. Lubię, jak Mama na trochę wychodzi, bo potem o wiele fajniej się ze mną bawi i ma więcej cierpliwości.

Za miesiąc - o tym, jak rodzice Julki próbowali sobie poradzić z tym problemem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA