12 miesiąc: Poważny wiek

Nie zapomnę tego dnia nigdy. Mama ubrała mnie w śliczną sukienkę, przyszli do mnie goście, dostałam piękne prezenty i udało mi się wszystkich zadziwić.

Wszystko zaczęło się dzień przed moimi pierwszymi urodzinami. Najpierw Tata wrócił z pracy z tajemniczą miną. Akurat jadłam kolację i byłam bardzo zajęta rozrzucaniem po kuchni nowej, obrzydliwej kaszki. Tata pomachał mi przed nosem dużą paczką związaną wstążeczką, ale jak zobaczył, że jestem aż po łokcie ubabrana kaszką, to szybko się wycofał. Byłam tak zaskoczona tą niecodzienną sytuacją, że Mamie udało się wsadzić mi do buzi parę łyżek kaszki. Kiedy Mama mnie umyła, Tata

wręczył mi paczkę.

Nie mogłam rozerwać papieru, więc trochę się zezłościłam, ale w końcu szarpnęłam mocno i... z paczki wypadł jakiś kolorowy materiał. Ale jaki! Wyglądał jak trawnik w parku, na którym rośnie dużo kwiatków. Naprawdę oniemiałam to było piękne. Za chwilę okazało się, że ten trawnik to najprawdziwsza sukienka! Moja pierwsza sukienka! Mama ubrała mnie w sukienkę i zaprowadziła do lustra, a tam... zobaczyłam jakąś nieznaną osobę owiniętą w bardzo ładny trawnik. Dotknęłam paluszkiem tej osoby w lustrze i zapytałam Tatę: "Juśka?". Tata się śmiał i powiedział, że owszem, jak najbardziej Juśka. No a potem pół nocy było już z głowy. Absolutnie kategorycznie odmówiłam zdjęcia sukienki, siedziałam oszołomiona na materacu i cały czas skubałam paluszkami te kwiatki. Skubałam i skubałam, i skubałam, aż zasnęłam. Nawet zapomniałam o cycym na dobranoc. Kiedy obudziłam się rano, bardzo się zdziwiłam, bo nie miałam na sobie sukienki, tylko piżamkę w słoniki, więc zaczęłam się jej głośno domagać. Nagle spostrzegłam następną paczkę ze wstążeczką. Tata powiedział, że dzisiaj są moje urodziny, to znaczy, że rok temu się urodziłam, czyli wyprowadziłam się z brzucha Mamy. Te urodziny to chyba jakaś ważna sprawa, bo rodzice byli wzruszeni i przytulali mnie, i całowali. W tej paczce była lalka piękna, z materiału, z oczkami z guzików (te oczka spodobały mi się najbardziej) i włosami z wełny (natychmiast spróbowałam). I powiedzieli, że dzisiaj będzie

przyjęcie urodzinowe

to znaczy tort ze świeczką i przyjdą goście Babcia, Dziadek, Ewa z Markiem i Piotr, tata Marka. No i przyszli.

Ale zanim przyszli, robiliśmy jeszcze mnóstwo przyjemnych rzeczy. Tata w ogóle nie poszedł do pracy z okazji tych moich urodzin to bardzo fajny prezent, bo nie lubię jak Taty nie ma przez cały dzień. Mama postawiła w kuchni mój fotelik i razem piekłyśmy ciasteczka. Mama rozwałkowała ciasto i wycinała różne kształty misia, kota, pieska, świnkę i jeszcze inne zwierzaki, których wcześniej nie znałam. Chciałam pomóc Mamie wycinać te ciasteczka, ale zamiast tego Mama pokazywała mi jakąś foremkę, np. ze świnką, i pytała, co robi świnka, a ja wtedy na cały głos kwiczałam "kwiik, kwiiiik". A Tata się śmiał. Najbardziej śmiał się przy lwie, bo właśnie nauczył mnie, jak robi lew. A lew robi "Uuaaaa". Tata powiedział, że w życiu nie widział tak groźnego lwa.

Potem Mama upiekła tort. A ten tort to nie był taki zwykły tort, tylko ogromny ciastowy miś, który cały był czekoladowy, oczy miał z migdałów, a buzię z czerwonego lukru. A w łapce trzymał lukrowane kwiatki. Był fantastyczny. Kiedy Mama na chwilę się odwróciła, natychmiast wyskubałam wszystkie lukrowe kwiatki, więc zrobiła je jeszcze raz.

Mama też dostała od Taty prezent, chociaż to wcale nie są Mamy urodziny, tylko moje gruby album, a w nim mnóstwo zdjęć. Na początku były moje zdjęcia z czasów, kiedy jeszcze mieszkałam w brzuchu tak naprawdę to nie wierzę, żebym to była ja jakaś taka mała szara fasolka. Potem zdjęcia Mamy z coraz większym brzuchem. Były też zdjęcia z tego dnia rok temu, kiedy właśnie byłam w trakcie przeprowadzki z brzucha Mamy. A potem dużo, dużo innych: kiedy pierwszy raz się uśmiechnęłam, wyciągnęłam rączki, kiedy Tata mnie kąpał, kiedy ssałam cycego, przekręcałam się na brzuszek, robiłam śmieszne miny, kiedy usiadłam, kiedy wściekałam się, bo umiałam pełzać tylko do tyłu, kiedy kąpałam się w dużej wannie, stanęłam na nóżkach. Mama bardzo się ucieszyła i powiedziała Tacie, że to najładniejszy prezent. Trochę mnie to zdziwiło, bo uważam, że moja lalka jest o wiele ładniejsza od tego albumu, ale niech już będzie.

I wreszcie

przyszli goście.

Najpierw Babcia i Dziadek. Od Dziadka dostałam książkę z bajkami, a od Babci wirującego bąka, w środku którego był pan jadący na koniu i skaczący przez przeszkody. Jak się bąka nakręciło, to koń skakał do góry i hop! przeskakiwał nad przeszkodą. Koń w bąku był nawet podobny do mojego ulubionego kucyka z parku.

Potem przyszedł Marek z rodzicami i przyniósł mi klocki. Wszyscy mnie całowali i ściskali. Trochę już mnie to zmęczyło. Chciałam pobawić się z Markiem, ale on był nie w humorze, bo właśnie rósł mu ząb, więc zaczęłam zbierać siły na tę wielką niespodziankę, którą przygotowałam na dzisiaj. Kiedy już wszyscy zachwycali się tortem, a ja miałam zdmuchnąć świeczkę (tata tłumaczył mi wcześniej, o co chodzi z tą świeczką), Mama, bardzo wzruszona, zawołała mnie do stołu, bo cały czas siedzieliśmy z Markiem przed lustrem w przedpokoju. Pomyślałam sobie:

"Teraz albo nigdy"

i poraczkowałam aż do pokoju, gdzie wszyscy siedzieli. Zatrzymałam się jak gdyby nigdy nic przy półce z książkami. To był właściwy moment wszyscy na mnie patrzyli, więc przytrzymując się półki stanęłam na nóżkach. Przeszłam, trzymając się jedną rączką, kilka kroków i... puściłam półkę.

Trochę mi się zakręciło w głowie, a moja pupa wydała mi się najcięższą pupą na świecie. Stałam chwilkę na rozstawionych nóżkach. W pokoju zrobiło się bardzo cicho. Tata powoli wstał, żeby lepiej widzieć, a Babcia rozsypała zdjęcia prosto na tort. I wtedy zrobiłam to, naprawdę zrobiłam! Podniosłam trochę jedną nóżkę i przesunęłam do przodu, potem drugą, potem znowu pierwszą, i drugą, i jeszcze raz. Musiałam to robić coraz szybciej, bo podłoga coraz bardziej uciekała mi spod nóg, aż wreszcie całkiem uciekła i wylądowałam na pupie. Co za efekt!. Wszyscy mieli bardzo dziwne miny, a chwilę potem zupełnie oszaleli z zachwytu. Tata wziął mnie na ręce i odtańczył ze mną jakiś dziki taniec.

Mama miała łzy w oczach. A potem jeszcze zdmuchnęłam świeczkę (chociaż szczerze mówiąc najpierw oplułam połowę tortu) i poczułam się już zupełnie dorosła. Rok to naprawdę poważny wiek.

Więcej o:
Copyright © Agora SA