3 miesiąc: Mama ma wychodne

W Babci najbardziej podobają mi się duże, błyszczące, zielone guziki przy bluzce. Kiedyś przez całą wizytę usiłowałam je pourywać i wpakować sobie do buzi. Oplułam przy tym Babci cały dekolt, ale nie wyglądała na zmartwioną.

Ciągle chciała mnie trzymać na rękach, biegała ze mną po domu, udając konika, i pozwoliła się szarpać za włosy. Mama i Tata tylko się temu przyglądali i trochę dziwnie patrzyli na Babcię, zwłaszcza kiedy zaczęła udawać osiołka. Ale ja zaśmiewałam się do rozpuku i bardzo mi się wizyta Babci podobała.

Niedawno mieliśmy w domu trochę zamieszania, bo

Mama się przeziębiła

- miała gorączkę, kasłała, kichała i strasznie się martwiła, że ja się od niej zarażę. A najbardziej się zdenerwowała, kiedy jedna pani doktor powiedziała jej, że natychmiast musi przestać mnie karmić. Szczerze mówiąc, ja też się zdenerwowałam, bo zawsze się denerwuję, kiedy Mama jest niespokojna. Z kolei inna pani doktor stwierdziła, że Mama może mnie karmić, ale tylko ściągniętym i przegotowanym mlekiem - nie mam pojęcia, co to znaczy, ale Mama nie była tym zachwycona. Na szczęście trzecia pani doktor powiedziała, że Mama powinna mnie karmić piersią, bo w jej mleku są przeciwciała, czyli coś takiego, dzięki czemu nie zarażę się od niej. A ugotowane przeciwciała podobno już nie działają.

Kiedy Mama usłyszała, że może mnie karmić, od razu trochę lepiej się poczuła, ale nie aż tak dobrze, żeby sobie ze wszystkim poradzić. Poprosiła o pomoc Babcię. Babcia gotowała obiady dla Taty i Mamy i zajmowała się mną, kiedy Mama leżała w łóżku, a Tata był w pracy. Bardzo mi się to podobało, bo Babcia nie jest tak ostrożna jak Mama i zostawia w pobliżu mnie różne fajne rzeczy - ostatnio Tata bardzo dziwił się przy kąpieli, skąd mam we włosach starty żółty ser.

Mama czuła się coraz lepiej, a mnie szybko przestał przeszkadzać nowy, dziwny smak mleka. Tata wyjaśnił mi, że to przez czosnek, który Mama je, żeby wyzdrowieć. Dał mi powąchać czosnek - bardzo mi się to podobało, chociaż od razu zaczęłam kichać. Bardzo lubię nowe smaki - wszystko natychmiast biorę do buzi. Najbardziej

smakują mi moje rączki.

Niedawno udało mi się złapać jedną rączkę drugą rączką i to wszystko wpakować sobie do buzi. Akurat kiedy upychałam paluszki drugiej rączki, wszedł Tata i aż zamarł z wrażenia, a zaraz potem popędził po aparat i zrobił mi zdjęcie. Ostatnio ciągle robi mi zdjęcia. Podoba mi się to i aż piszczę z przejęcia.

Moi rodzice bardzo się przejmują, jak robię coś nowego, zupełnie jakby spodziewali się, że będę tylko leżeć i bezmyślnie gapić się w sufit. Jak się ruszę, są zdumieni i zachwyceni. Lubię, kiedy tak się mną zachwycają, więc staram się ciągle wymyślać coś nowego. Na przykład kilka dni temu przewróciłam się z plecków na brzuch - co to się działo!

Ale największe wrażenie zrobiły na nich moje próby siadania. Kiedy leżałam na plecach i Mama przytrzymywała mnie za rączki, podciągnęłam się trochę i prawie usiadłam. Tak się tym przejęli, że następnego dnia Tata przyniósł do domu

piękny zielony fotelik.

Jest bardzo wygodny, a kiedy w nim siedzę i macham rączkami i nóżkami, delikatnie się buja. Teraz, kiedy Mama robi coś w kuchni, stawia na podłodze fotelik ze mną w środku i tak sobie razem robimy różne rzeczy.

Mama ciągle opowiada mi o tym, co robi, i bardzo mi się to podoba. Na przykład mówi do mnie: "To jest marchewka" i podstawia mi marchewkę pod nos. "Teraz kroję marchewkę". Najbardziej lubię, kiedy Mama łaskocze mnie po buzi takim zielonym krzaczkiem, który nazywa się natka. Śmieję się na cały głos.

Czasem mama pyta mnie o zdanie w różnych sprawach, na przykład czy zrobić sałatkę w zielonej, czy niebieskiej miseczce, albo którą grzechotkę wziąć na spacer. Lubię, kiedy Mama tak poważnie mnie traktuje - wtedy marszczę nos i robię ważne miny.

Kiedy zaczęłam prosto i sztywno trzymać główkę, dostałam jeszcze jeden prezent - nosidełko. Mama nosi mnie w nim, kiedy musi coś zrobić w domu, a ja akurat mam nie najlepszy humor i koniecznie chcę się do niej przytulić. Często też używamy go na spacerach. Nie mogę jeszcze spędzać w nosidełku zbyt wiele czasu, ale nawet pół godziny dziennie to miła odmiana. Mama

już nie przejmuje się

bałaganem, nie martwi się, czy dobrze przybieram na wadze, i nie wpada w panikę, kiedy przez cały dzień nie robię kupy. Czuję, że zajmowanie się mną sprawia jej teraz większą przyjemność, bo czuje się pewniej w roli Mamy. Ponieważ padała już z niewyspania, wymyśliła, że będzie kłaść się spać zawsze wtedy, kiedy ja zasypiam. Po tygodniu wyglądała o wiele lepiej. Ustalili z Tatą, że jeden dzień w tygodniu Mama ma tylko dla siebie. Może wyjść z domu i zostawić dla mnie ściągnięte mleko w butelce albo zostać w domu i robić to, na co ma ochotę - spać, czytać książkę, słuchać muzyki.

Bardzo lubię zostawać z Tatą, bo wymyśla różne fajne zabawy. Ostatnio puszczaliśmy bańki mydlane - tak piszczałam z zachwytu, że Mama, która akurat miała swój pierwszy wolny dzień, a spędzała go podsłuchując pod drzwiami, czy wszystko ze mną w porządku, wpadła do pokoju przerażona, że zaraz się zakrztuszę.

W swój drugi wolny dzień Mama odważyła się wyjść z domu. Miała iść do kina, ale chyba film był nudny, bo co dziesięć minut dzwoniła do domu, by zapytać, czy nic się nie stało. Aż Tata się zezłościł i powiedział, że wyłącza telefon. Każdy następny wolny dzień Mamy wyglądał już coraz lepiej i za czwartym razem nawet spóźniła się na kąpiel.

My byliśmy bardzo zadowoleni, bo wtedy Mama już naprawdę odżyła - zapisała się na gimnastykę i wyciągnęła z piwnicy swoje buty do konnej jazdy, mówiąc, że musi się wybrać do stajni (podobno kiedyś, zanim zamieszkałam u niej w brzuchu, bardzo lubiła jeździć na koniach). Z kolei Mama i Tata ustalili z Babcią, że raz w tygodniu

mają wieczór dla siebie.

Babcia przyjdzie się mną pozajmować, a oni pójdą razem na spacer, do znajomych albo gdzieś indziej. Od kiedy razem wychodzą, wyglądają na bardziej zadowolonych. Braku Mamy nie odczuwam tak bardzo, bo rodzice wychodzą po mojej kąpieli i karmieniu - wtedy, kiedy zasypiam. I wracają, zanim się obudzę, chyba że coś mnie zbudzi wcześniej. Przeważnie budzi mnie Lucek, nasz pies. Kiedy rodzice wychodzą, myśli, że musi mnie bronić, i jak usłyszy coś podejrzanego, zanosi się jazgotem. Na szczęście Babcia błyskawicznie go ucisza.

Ostatnio trochę polubiłam Lucka. Gdy podchodzi do mojego fotelika, łapię go za futro. A on pozwala się klepać i ciągnąć za ucho. Wcale nie jest takim potworem.

Za to ten drugi potwór, pan Doktor, jest naprawdę okropny. Tym razem miałam jakieś podwójne szczepienie - najpierw było ukłucie, a potem wlali mi coś obrzydliwego do buzi. Na dodatek przez godzinę Mamie nie wolno było mnie karmić. Płakałam i płakałam, a jak minęła ta godzina, to przyssałam się do Mamy i długo nie mogłam się od niej oderwać. Co to za beznadziejny pomysł z tymi szczepieniami!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.