Kiedy laktacja zaczyna się normować, czyli dopasowywać do potrzeb malucha, piersi w przerwach między karmieniami robią się miękkie. Najpierw w ciągu dnia, bo w nocy i nad ranem wydziela się więcej prolaktyny, hormonu "mlekopędnego". Przed południem pierś jest więc pełniejsza - myślimy wtedy: "Ooo, ile mleka" - i karmimy spokojnie, a maluch się najada. Po południu, kiedy piersi są bardziej miękkie, wydaje nam się, że mleka jest za mało, i zaczynamy się niepokoić. A niespokojna mama to niespokojne dziecko, szarpanie się z piersią, odpychanie itp. Mama denerwuje się jeszcze bardziej i mleko, które w piersi JEST, nie może z niej wypłynąć (stres zaburza bowiem tzw. odruch oksytocynowy, który to umożliwia).
Do tego jeszcze dokłada się nasze kochane maleństwo, które w pierwszych trzech miesiącach życia cierpi na, jak mawia moja koleżanka, wieczorne odrykiwanie niemowląt. Otóż mały człowiek ma niedojrzały układ nerwowy i pod wieczór jest już wycieńczony nadmiarem bodźców, które docierają do niego przez cały dzień. Ze zmęczenia ssie nerwowo i nieefektywnie, a nie mogąc najeść się do syta, nie potrafi zasnąć, rzuca się więc na pierś itd. Krótkie przerwy między karmieniami są dla piersi wyraźnym sygnałem, by zwiększyły produkcję mleka. To zaś w połączeniu z wyższym poziomem prolaktyny w nocy sprawia, że rano piersi są pełne.
Jak sobie z tym radzić? Można spróbować mocno ograniczyć ludzikowi ilość wrażeń
już wczesnym popołudniem. Można uciąć sobie krótką drzemkę w dzień, jeśli np. babcia weźmie wnuczka na spacer (odprężonej mamie mniej udzieli się niepokój dziecka). Można sobie pomóc herbatką z melisy albo syropem melisalem. A jeśli to wszystko mało, to co tam - niech będzie lampka czerwonego wina.