Pediatra: Rodzice podważają decyzję lekarza, przyjeżdżają do szpitala, żeby zasięgnąć drugiej opinii

- Zdarza się, że niespełna roczne dzieci mają cały panel badań wykonanych na życzenie rodziców. Bo dziecko było zbyt ospałe albo zbyt aktywne, albo inaczej przybierało na wadze niż było to napisane w książce - o różnicach w podejściu rodziców do leczenia dzieci mówi pediatra, dr Anna Krysiukiewicz-Fenger, ordynator oddziału pediatrii w Szpitalu im. Św. Rodziny w Warszawie.

Joanna Biszewska, serwis eDziecko.pl: Leczy pani dzieci różnych narodowości. Podobno jesteśmy przewrażliwieni na punkcie zdrowia swoich dzieci.

Pediatra, dr Anna Krysiukiewicz-Fenger, ordynator oddziału pediatrii w Szpitalu im. Św. Rodziny w Warszawie: Zauważam różnice. Mamy odmienne spojrzenie na problem opieki nad dzieckiem. Mamy w sobie duży poziom lęku. 

Zobacz wideo

Może jest uzasadniony? 

Czasami nie. Nie ma takiej potrzeby, aby w pierwszej dobie lekko podwyższonej temperatury u dziecka, które ma więcej niż sześć miesięcy, stawiać się na izbie przyjęć. Taki kontakt ze szpitalnym środowiskiem zakaźnym nie jest obojętny dla dziecka. 

Co jeszcze, oprócz podwyższonej temperatury, budzi niepokój rodziców? 

Objawy, które są fizjologiczne, przejściowe, pielęgnacyjne. Np. to, że dziecko zbyt długo spało, zbyt krótko spało, wybudziło się z płaczem, niepokojem. W takich sytuacjach nie trzeba pakować malutkiego człowieka do nosidełka i wieźć od razu na izbę przyjęć. 

Przewrażliwieni, ale nowocześni. Już nie przegrzewamy dzieci. 

W ostatnich latach zmieniło się u nas podejście do opieki nad dzieckiem. Kiedy rozpoczynałam swoją praktykę, kilkanaście lat temu, rodzice trzymali dzieci w warunkach cieplarnianych. Nie wietrzyli mieszkań, nie otwierali w domu okien, bali się przeciągów. Kiedy tylko zrobiło się nieco chłodniej, dziecko już było ubrane w zimowy kombinezon, czapkę i szalik. 

Hartujemy dzieci, jak robią to rodzice w Wielkiej Brytanii czy Skandynawii, gdzie - nawet w listopadzie - dzieci chodzą bez czapek? 

Bardzo zalecam hartowanie dzieci. Z ogromną przyjemnością patrzę na młode mamy, które niezależnie od pogody wychodzą z dziećmi na długi spacer. Kiedy jadę do nich na wizytę domową lub kiedy przychodzą do mnie do gabinetu z dzieckiem i mówię, że nic złego się nie dzieje, to pytają, czy w takim razie dziecko może chodzić na spacery, czy następnego dnia, jeśli nie rozwinie się choroba, może iść do przedszkola. 

To w czym problem? Gdzie ten nasz niepokój? 

Myślę, że niepokój młodych rodziców wynika z tego, że inną wiedzę dostajemy od swoich mam, babć, które swoje dzieci wychowywały w oparciu o inne zalecenia, a inną z obecnych poradników, czy z internetu.

Uważam też, że lęk rodziców jest mocno podsycany przez powszechnie dostępne blogi, teksty, wpisy w internecie, które nie są autoryzowane, a często pisane przez ludzi bez wiedzy i doświadczenia. A dzisiaj każdy czuje się ekspertem w różnych dziedzinach, a już szczególnie w tematach dotyczących wychowania dziecka, żywienia, rozwoju. Internetowi doradcy to nie zawsze specjaliści, a jeżeli nawet już nimi są, to prezentując różne koncepcje. W moim odczuciu taka wiedza, którą bardzo trudno jest rodzicom zautoryzować, wyważyć, co jest prawdą, a co jest nieprawdą, powoduje duży chaos.

I panikę. 

Zdarza się, że matki dopatrują się problemów u zdrowych dzieci. Każdy objaw, nawet ten czasowy, adaptacyjny jak ulewanie, kolka, zmiany skórne, sprawia, że rodzice domagają się dodatkowych badań. I często bez potrzeby narażają dzieci na badania, które robią na własną rękę.

W Polsce mamy dobry dostęp do prywatnej służby zdrowia, każdy - jeśli tylko ma taką chęć - może wykonać dziecku badania na własne życzenie. W innych krajach - np. Kanadzie, Wielkiej Brytanii - tak to nie wygląda.

Tylko jak?

Matka, która widzi, że dziecko ma np. okresowo pojawiające się zmiany skórne, nie idzie od razu do lekarza i na badania, bo nie ma takiej możliwości. Musi dać sobie czas na obserwację. I widząc, że dziecko nie prezentuje żadnych innych towarzyszących objawów, rozwija się dobrze, ma dobry apetyt, jest aktywne, pogodne, zakłada, że raczej nic złego się nie dzieje.

W Wielkiej Brytanii, Skandynawii czy Kanadzie bardzo rzadko zdarza się, aby rodzice chodzili z dzieckiem po lekarzach i robili badania według własnego "widzimisię".  

Tam nie ma nawet takiej możliwości, żeby rodzic na własną rękę zrobił badania i poszedł z wynikami do lekarza. W ogóle namówienie czasowo mieszkających w Polsce obcokrajowców do tego, aby wykonali dziecku badania np. przesiewowe, diagnostyczne, dość często spotyka się z przesadną reakcją rodzica, który uważa, że to nie jest potrzebne, bo dziecko jest zdrowe, dobrze się rozwija, rośnie cały czas w tym samym centylu. Rodzice nie chcą narażać dzieci na badania, robią to niechętnie, czasami zasadnie, czasami niezasadnie.

Nie ma takiej potrzeby, aby w pierwszej dobie lekko podwyższonej temperatury u dziecka, które ma więcej niż 6 miesięcy, stawiać się na izbie przyjęć. Taki kontakt ze szpitalnym środowiskiem zakaźnym nie jest obojętny dla dziecka. Czasami lepiej poczekać w domu, przyjrzeć się uważnie dzieckuNie ma takiej potrzeby, aby w pierwszej dobie lekko podwyższonej temperatury u dziecka, które ma więcej niż 6 miesięcy, stawiać się na izbie przyjęć. Taki kontakt ze szpitalnym środowiskiem zakaźnym nie jest obojętny dla dziecka. Czasami lepiej poczekać w domu, przyjrzeć się uważnie dziecku Fot. Małgorzata Kujawka / Agencja Wyborcza.pl

W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do opieki prywatnej, która jest dostępna na życzenie rodzica.

I dopiero jak wyjedziemy za granicę i nagle musimy dostosować się do warunków tam panujących, budzi się w nas ogromne zdziwienie. 

Że zdania rodziców nie bierze się aż tak bardzo pod uwagę? Jak lekarz mówi, że trzeba to i to, to tak ma być. 

Często odwiedzają mnie dzieci, które kiedyś pozostawały pod moją opieką, a obecnie mieszkają za granicą. Słyszę skargi rodziców, że nie mają wpływu na rodzaj leczenia, badań czy np. szczepień.  Opiekowałam się dzieckiem Polki, która wyjechała do Kanady. Kiedy trafiła tam z dzieckiem do przychodni, dziwiło ją, że nawet nie mogła wybrać szczepionki, którą chce zaszczepić dziecko. Lekarz wystawił skierowanie na konkretną szczepionkę i nie pytał jej, którym preparatem chce szczepić, nie dawał kilku wyborów, jak robi się to u nas. 

Co jeszcze dziwi polskich rodziców za granicą? 

Nie wyobrażamy sobie tego, aby dzieci leczył ktoś inny niż pediatra. U nas dostępność do lekarzy specjalistów jest w dużej mierze nieograniczona. Nawet na NFZ. Jak rodzic sugeruje w przychodni u pediatry, że może warto skonsultować coś ze specjalistką, to często to skierowanie od swojego pediatry dostaje. A np. w Wielkiej Brytanii nie ma w ogóle takiej możliwości. 

Bo tam dziecko leczy lekarz rodzinny, nawet nie pediatra.

Leczenie dziecka ordynuje lekarz pierwszego kontaktu. Od polskich rodziców słyszę dużo skarg na poziom opieki zdrowotnej za granicą. 

Ja się im nie dziwię. Poczucie, że dziecko jest leczone przez specjalistę tylko od dzieci, daje rodzicom komfort.

Mamy dobrze skonstruowany system opieki nad dzieckiem. My pediatrzy prowadzimy rodzica i dziecko przez lata. Jak zaistnieje potrzeba, mamy możliwość, żeby obejrzał dziecko fizjoterapeuta lub - w zależności od potrzeby - inni specjaliści, nie tylko lekarze. U nas naprawdę nie jest źle. 

Co tu się może nie podobać obcokrajowcom mieszkającym w Polsce?

Tu często wychodzą różnice w podejściu do leczenia dzieci. Francuzi, Skandynawowie, Anglicy mają nieco większy dystans do choroby dziecka. Pamiętam przypadek matki z Francji, która trafiła do szpitala z dzieckiem, które miało ewidentne zapalenie płuc, zresztą potwierdzone już wcześniej przez lekarza. Matka nie wierzyła, że dziecko jest aż tak chore, żeby brać antybiotyk i nie chodzić do przedszkola. A dziecko miało i duszności, i wysoką temperaturę. Ta mama była niezadowolona, że ktoś w ogóle każe dziecku zostać w domu, przyjmować lekarstwa, że w ogóle uznał je za chore. To była oczywiście skrajna sytuacja. Ale pokazuje, że nawet lekarzom trudno jest czasami zrozumieć mentalność rodziców - obcokrajowców. 

Słucham tego trochę z przerażeniem.

Nie trzeba się przerażać, tylko wziąć z tego coś dla siebie. Bardzo ważną sprawą w rodzicielstwie jest dobra obserwacja swojego dziecka. I w zdrowiu, i w chorobie. Prowadząc różne szkolenia, zawsze mówię rodzicom, że powinni sobie zaufać i mieć większą pewność siebie. Każda mama - w moim odczuciu - doskonale zna swoje dziecko i jest w stanie spostrzec, czy jakiś objaw jest przejściowy, chwilowy, czy jest już kłopotem zdrowotnym. I znając swoje dziecko, wyczuje, czy np. stan podgorączkowy, wysypka, katar, kaszel, to już temat dla pediatry, czy jednak można poczekać i poobserwować dziecko. 

Czyli warto podążać za swoją rodzicielską intuicją?

To rodzic jest najlepszym obserwatorem zmian w życiu swojego dziecka. Polki są bardzo uważnymi i troskliwymi matkami. Jeżeli tylko w życie codzienne nie wkrada się nadmierny lęk i rodzice nauczą się „filtrować” informacje z sieci, a wątpliwości rozstrzygać w gabinecie lekarskim, wspólna opieka nad dzieckiem wygląda bardzo dobrze. Co zresztą doskonale widać, gdy matki nabierają pewności siebie i pozbywają niepotrzebnego niepokoju przy kolejnym dziecku.

Przy pierwszym dziecku - znam to z doświadczenia - wszystkim bardzo się przejmujemy. Jesteśmy tak niepewni, że wolimy skonsultować się ze specjalistą.

Proponuję zwracać uwagę na ogólne zachowanie dziecka i jego rozwój. Jeżeli ma więcej niż trzy miesiące, jest pogodne, uśmiechnięte, funkcjonuje zgodnie ze w swoim rytmem dobowym (czyli śpi tyle ile zazwyczaj, budzi się na karmienie) i mimo wszystko pojawi się jakiś niepokojący objaw, dałabym sobie czas na obserwację. To, że dziecko ma stan podgorączkowy, nie oznacza jeszcze, że na pewno jest chore. 

Ale to już znak, że coś się dzieje. 

I takie dzieci, u których się dopiero coś się "wykluwa", pokazywane są notorycznie pediatrom. Rodzice często oczekują, że lekarz od razu powiedzie, co z tego wyniknie, co to za choroba i jak ją leczyć. 

A my niejednokrotnie nie wiemy, bo stan dziecka nie jest pełnoobjawowy i nie jesteśmy w stanie postawić diagnozy. Dlatego zalecam obserwację, poczekanie aż ewentualnie dołączy się kolejny objaw.

Kiedy lekarz na wizycie nie mówi, co dolega dziecku, często tak nas to niepokoi, że jeszcze tego samego dnia idziemy do kolejnego pediatry. 

Zdarza się, że rodzice podważają decyzję lekarzy, przyjeżdżają do szpitala, mówią, że zalecono leczenie, ale nie skutkuje. Nie dając często czasu na zadziałanie.

Pamiętam mamę czteromiesięcznego chłopca, która przyszła na izbę przyjęć z wynikami badań dziecka. Zapytana, w jakim celu się zgłosiła, odpowiedziała, że zrobiła dziecku badania kontrolne i przy wynikach pojawiły się strzałki. Była wcześniej z tymi wynikami u pediatry, ale ten powiedział, że wszystko jest w porządku, że normy są ustawione nie do wieku jej dziecka. Uspokoił ją, że dziecko rozwija się prawidłowo, a badania są prawidłowe. 

Ale mamy to nie usatysfakcjonowało i przyjechała z niemowlakiem na izbę przyjęć. 

Proszę mi wierzyć, że takich sytuacji jest całkiem sporo. Rodzice myślą, że jeżeli pediatra im nie pomoże, zawsze mogą iść do szpitala, nawet z banalną rzeczą i w szpitalu można liczyć na to, że ktoś coś wymyśli.

A my lubimy krążyć i mieć tzw. "drugą opinię". 

Jeżeli z jakiegoś powodu rodzicom nie odpowiada lekarz, bo tak się oczywiście może zdarzyć, to przecież można zmienić pediatrę. My pediatrzy w podobny sposób leczymy różne choroby. Wszyscy otrzymujemy podobną wiedzę, zalecenia czy rekomendacje.  

A zanim udamy się do pediatry, to wcześniej zajrzymy do sieci. Przeczytamy wszystkie opinie o lekarzu. Jak są złe, odwołamy wizytę. 

Jako lekarze utraciliśmy autorytet. Zanim spotkamy się z dzieckiem, to jego rodzice już mają opinie na nasz temat. Opinie innych ludzi o lekarzu powodują u rodzica niepokój. Myśli sobie, że przecież nie może chodzić z dzieckiem do pediatry, który ma złe opinie w internecie. Że skoro inni rodzice źle piszą, to pewnie ten lekarz stawia złe diagnozy albo niewłaściwie opiekuje się dzieckiem. 

Może lepiej poznać najpierw pediatrę i zobaczyć, czy się wszyscy dogadujemy. 

Idealna sytuacja to taka, kiedy jeden pediatra prowadzi dziecko. Ja tak pracuję z moimi pacjentami, opiekuję się nimi latami. Dzięki temu znam dziecko i wiem, na co mogę sobie pozwolić. Czasami wystarczy konsultacja telefoniczna, ponieważ wiem, jak dane dziecko choruje. Inaczej pediatra traktuje dziecko, które zna od lat, a inaczej takie, który widzi pierwszy raz przez piętnaście minut. Zapominamy o tym, jakie to jest ważne, aby lekarz znał dziecko i historię chorób.

***

Pediatra, Anna Krysiukiewicz-FengerPediatra, Anna Krysiukiewicz-Fenger fot: archiwum prywatne

Pediatra, Anna Krysiukiewicz-Fenger: ordynator oddziału pediatrii w Szpitalu im. Św. Rodziny w Warszawie. Od kilkunastu lat dzieli się doświadczeniem w kształceniu młodych lekarzy. Współautorka książki dla rodziców "Co pan na to doktorze z sieci? Lekarz z sieci leczy dzieci, czyli dlaczego rodzice wolą internet od pediatry? Fakty i mity o diagnozach z internetu". Prywatnie mama dwójki dzieci.

Powinno cię również zainteresować:

Więcej o:
Copyright © Agora SA