19 miesiąc: Między nami kolegami

W życiu każdego chłopca nadchodzi czas, kiedy ojciec przestaje być jednym wzorcem męskości ...

- Juja? Juja gdzie? - marudził Jaś od rana. Snuł się po domu, pojękiwał, zaglądał we wszystkie kąty. Dreptał do ogrodu, szukał pod drzewami, w szałasie i w piaskownicy. Proponowałam mu spacer do lasu, zabawy, rysowanie, układanki. Na każdą moją ofertę kręcił głową, pytając z nadzieją:

- Juja?

Od kilku tygodni nasz dom w porze przedpołudniowej przypominał klinikę odwykową. Jasia nie interesowało nic poza

poszukiwaniami Julki.

Nawet jeśli zajął się czymś na pięć minut, szybko przerywał zabawę i kontynuował poszukiwania. Ale Julka codziennie do 14-ej była w zerówce. Jaś bez siostry smutniał, nie miał energii i nudził się straszliwie. Zachowywał się jak zupełnie inne dziecko.

Najgorsze były pierwsze dni - Jaś był zupełnie wytrącony z równowagi. Na dodatek, przyzwyczajony już i pogodzony z tym, że tata rano wychodzi do pracy, zaczął znowu źle to znosić. Rozdzierające sceny porannych pożegnań mogłyby powalić słonia.

Na początku starałam się zapewniać Jasiowi różne atrakcje przed południem, które miały zrekompensować chwilowy brak taty i siostry, ale szybko doszłam do wniosku, że zamiast zabawiać go na siłę, lepiej

pozwolić mu potęsknić,

a z czasem wszystko się ułoży. I rzeczywiście. Po dwóch pierwszych, najgorszych tygodniach Jaś, chociaż nadal poszukiwał siostry, zaczął odkrywać nowe atrakcje. Nadal nie mógł się doczekać, kiedy pojedziemy po Julkę, ale w szkolnym ogrodzie padali sobie w objęcia... i na tym zainteresowanie siostrą się kończyło. Bo w szkole była największa atrakcja, obiekt Jasiowych marzeń, planów i opowieści. Siopaki. Lubił wszystkich - młodszych, z Julki zerówki i starszych, nawet z trzeciej klasy. Kiedy zobaczył znajomych chłopaków, leciał do nich, piejąc radośnie:

- Moje kolegi!!!

Ale największą sympatią darzył Kubusia z klasy Julki. Kiedy tylko wypatrzył go na boisku, pędził jak strzała, wrzeszcząc:

- Jest! Jest! Moja Kuba!

Kubuś, poważny sześciolatek, na początku wydawał się być nieco zdziwiony admiracją ze strony takiego malucha, ale pozwalał mu brać udział w zabawach i traktował zachwyconego Jasia bardzo poważnie. Jaś nie mógł się doczekać codziennych spotkań w szkole z "moją Kubą", a z czasem jego gorące uczucie przeniosło się także na młodszego brata Kuby - Antosia.

Antoś chyba był zadowolony z takiego obrotu sprawy, bo w zabawach z Jasiem nareszcie był tym starszym. Z czasem Jaś na widok Kuby i Antosia oznajmiał wszystkim:

- To moje bjaty.

Włączał się do zabaw chłopców na swój sposób, najczęściej

biegając za nimi

z kijem w rączce, ale jego społeczna aktywność i tak mnie zdumiewała, kiedy przypominałam sobie Julcię, dla której mniej więcej do czwartego roku życia inne dzieci mogłyby w ogóle nie istnieć. Jaś, drugie dziecko, wytrenowany we wspólnych zabawach z Julką, z wielkim przejęciem starał się robić to, co "kolegi".

Bardzo cieszyłam się z przyjaźni z Kubą i Antosiem, a przy okazji niecnie wykorzystywałam ją do własnych celów. Kiedy na przykład Jaś nie chciał się ubrać, bo najchętniej, bez względu na porę roku i temperaturę, chodził na golasa, wyciągałam jak magik z kapelusza

spodenki po Kubie

i machając nimi zachęcająco, oznajmiałam niedbale:

- O, spodenki od Kuby...

I Jaś był ubrany. Żebym w takich sytuacjach nie musiała długo szukać, w szafie Jasia była oddzielna półka z ubrankami po Kubie i Antosiu.

Efekty były naprawdę niezwykłe - Jaś dawał się szybko ubrać, a kiedy w koszulce "od Kuby" szedł do sklepu, oświadczał ekspedientkom i wszystkim spotkanym sąsiadom: "to od mojej Kuby" takim tonem, jakby prezentował diadem wysadzany rubinami.

Czasem (rzadko) posuwałam się do obrzydliwych manipulacji, wmawiając Jasiowi, że np. Kuba lubi zupę pomidorową, a Antoś syrop na kaszel. Ale Jaś szybko mnie przechytrzył - zostawiał pół miseczki pomidorówki, wyjaśniając niewinnie:

- Dla Kuby. Kuba lubi.

Zawsze, kiedy mijaliśmy samochodem rondo w okolicy domu Kuby i Antosia, Jaś piszczał wniebogłosy:

- Moje bjaty! Moje bjaty!

Raz nawet pokłócił się z Julką. - Kuba to mój kolega - twierdziła Julka.

- Mój! - oburzył się Jaś.

- Nieprawda, mój - upierała się Julka, dodając łaskawie - Ty możesz mieć kolegę Antosia, on też jest mały.

- Kuba moja - darł się Jaś. - I Antek moja - dodawał przytomnie.

Julka tylko

wzruszała ramionami.

Dyskusja z "tym maluchem" była poniżej jej godności. Od kiedy poszła do szkoły, czuła się duża i ważna, a Jasia traktowała z lekko pobłażliwą wyższością.

Na szczęście bardzo polubiła swoją panią i kolegów z malutkiej, siedmioosobowej klasy. Zaprzyjaźniła się z Kubą, Frankiem i jedyną dziewczynką w klasie - Małgosią. W pierwszych dwóch tygodniach miała kilka smutnych momentów, które spędziła, popłakując na kolanach pani dyrektor, ale codziennie szła do szkoły z przyjemnością, a kiedy po nią przyjeżdżałam, często słyszałam:

Jeszcze chwilę, mamo, jeszcze się bawię.

I znikała gdzieś w szkolnym ogrodzie z Małgosią, chłopcami albo Zosią, młodszą siostrą Franka.

Bardzo się cieszyliśmy, że tak szybko

polubiła zerówkę.

Wcześniej włożyliśmy mnóstwo energii w to, żeby z pójścia do szkoły zrobić bardzo ważne wydarzenie, wielką przygodę i prawdziwy awans. Z tej okazji dostała duże biurko po pradziadku z mnóstwem szufladek, podświetlany globus (wielkie Julci marzenie), a ostatni tydzień wakacji minął nam na poszukiwaniach tornistra z Kubusiem Puchatkiem, piórnika z Prosiaczkiem, kredek z Kłapouchym i innych niezbędnych przyrządów. Julcia układała wszystko w nowiutkim tornistrze, wyjmowała, przekładała do innych przegródek, temperowała kredki, godzinami rozważała, czy lepiej mieć w piórniku gumkę z Tygryskiem, czy z Kangurzycą oraz stanowczo

domagała się stalówki

- czytaliśmy akurat "Plastusiowy Pamiętnik".

- Widzisz, Jasiu, to mój tornister. Będę chodzić do szkoły - tłumaczyła maluchowi zafascynowanemu błyszczącymi klamerkami. - A to moje pudełko na śniadanie, ma dwie przegródki, zobacz.

- Tak - Jaś ze zrozumieniem kiwał głową.

- A to mój Plastuś, ładny? - demonstrowała Julka - Ulepić ci takiego?

- Tak - przytakiwał Jaś, zdumiony i zachwycony łaskawością siostry.

Julka codziennie rano, wychodząc do szkoły, tłumaczyła Jasiowi:

- Jadę do szkoły. Wrócę niedługo. Pamiętasz? Krzyś też chodził do szkoły, a Puchatek na niego czekał, pamiętasz?

- Tak - szeptał Jaś z podkówką na buzi. I przez całe przedpołudnie prowadził poszukiwania.

- Juja? Gdzie? - zawodził, przeszukując dom i ogród.

Aż któregoś dnia, po kilku tygodniach, całkiem po prostu oświadczył:

- Juja pa, pa. Następnie wyjaśnił tajemniczo: Skoła.

I poszedł bawić się spychaczem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA