11 miesiąc: Kolorowy świat

Mama przyniosła mi takie słoiczki z kolorową paćką w środku. Powiedziała, że to są farby i że będziemy razem malować.

Zanim zabraliśmy się do tego malowania, Mama założyła mi swoją starą koszulkę i przykleiła do podłogi ogromny arkusz białego papieru. Potem wszyscy, Mama, Tata i ja, położyliśmy się na brzuchach wokół tego papieru. Najpierw Tata zanurzył palec w jednym słoiczku i namalował czerwonego Lucka, a potem Mama

namalowała żółte słoneczko.

Bardzo mi się to podobało. Potem wkładałam palce do słoiczków i robiłam kolorowe kropki na papierze, aż zrobiłam piękny obraz. Tak przynajmniej powiedział Tata.

Szybko mi się jednak znudziło to malowanie, więc zaczęłam wyrywać włosy z pędzla - włosek po włosku. Wtedy Tata wymyślił nową zabawę - położył mnie na papierze, a Mama palcem obrysowała mój kształt. Powstał taki ludzik, podobny do mnie, tylko nie miał oczu ani buzi. A więc Tata zrobił mu oczy, nos i całą resztę, mówiąc głośno, co teraz rysuje (ostatnio mają taką manię, że opowiadają mi o wszystkim, co robią, a czasem powtarzają po kilka razy): "teraz narysujemy oko", "a teraz nos". Potem Mama wypytywała mnie: "gdzie jest buzia?", "gdzie jest ucho?". Pokazywałam wszystko paluszkiem, a oni po prostu szaleli z radości.

Tata tak się śmiał, że przewrócił słoiczek z czerwoną farbą i musiał posprzątać po tym malowaniu. Ja poszłam z Mamą się wykąpać, bo byłam cała brudna od tych farb. To była naprawdę wspaniała zabawa. Od tej pory używam nowego słowa - "haj", czyli "farby". Bo ja już znam

dużo słów.

Umiem powiedzieć "tata", "mama", "baba", "juś", czyli Lucek, i "cycy", czyli cycy. No i takie drobiazgi jak "daj", "tam","am" i "ne". Pamiętam o wiele więcej słów, niż mówię. Kiedy Mama pyta mnie o różne rzeczy, potrafię pokazać paluszkiem ją samą, Tatę, Babcię, Dziadka, Lucka, lampę, wannę, łóżeczko, krzesełko i kilka zwierzątek na obrazkach.

Coraz bardziej lubię nasze spacery. Kupiliśmy nowe buty, takie cieplejsze, bo na dworze jest zimno. Są wygodne, a co najważniejsze, Mama tym razem decydowała się tylko pół godziny.

W tych nowych butkach wysiadam w parku z wózeczka, łapię Mamę za rączki i spacerujemy. Mama tak się przyzwyczaiła do chodzenia ze mną za rączki, że czasami, kiedy zapomni, że teraz akurat chodzi sama, też się zgina wpół i schyla do przodu. Tata się bardzo z tego śmieje, a jeszcze bardziej z tego, że jak Mama ma gdzieś pojechać autobusem sama, beze mnie, to zawsze patrzy, gdzie są drzwi dla wózków i wchodzi tylko tamtędy. Ale Mama powiedziała, że to wcale nie jest śmieszne.

Wracając do spacerów - chodzimy po parku i rozmawiamy. Mama pokazuje mi różne rzeczy - kamyki, korę na drzewach, liście. Wybrałyśmy się też na

plac zabaw.

To takie miejsce, gdzie jest dużo dzieci. I są tam huśtawki, zjeżdżalnie i karuzele. Najbardziej lubimy zjeżdżalnię. Wchodzimy razem na górę, siadamy, Mama bierze mnie na kolana i wiuuuuut! - jesteśmy na dole.

Od niedawna zabieramy na spacery moją kaczkę. Jest drewniana i ma przymocowany taki kij zakończony kulką. Kiedy próbuję chodzić, trzymając się Mamy tylko jedną rączką, to drugą pcham moją kaczkę, która tak śmiesznie drepcze na swoich gumowych łapkach. Czasem kij wypada mi z rączki. Jeszcze nie tak dawno podnosiła mi go Mama, ale teraz już sama potrafię to zrobić. Jedną ręką trzymam się Mamy, kucam i drugą rączką podnoszę kijek od kaczki. Mam problem ze wstaniem, ale jakoś sobie radzę. Najchętniej

ćwiczę kucanie,

kiedy karmię z Mamą prawdziwe kaczki. Jedną ręką trzymam się metalowej barierki na mostku, a drugą rzucam bułkę do wody. Często ta bułka nie trafia do wody, tylko spada gdzieś koło mnie. Wtedy już nie piszczę, żeby Mama szukała bułki. Po prostu schylam się i podnoszę! Za pierwszym razem zrobiłam to tak sprytnie, że Mama po prostu oniemiała. Lubię mocne efekty.

Więcej o:
Copyright © Agora SA