Jagodowy rok - marzec

Będę matką policjantki. Przynajmniej wszystko na to wskazuje. Moja córka ma duże zdolności śledcze.

Jagódka całymi dniami myszkuje po wszystkich kątach i plądruje mieszkanie. Nic się przed nią nie ukryje. Jak na rasowego glinę przystało, przeszukanie zwykle zaczyna o szóstej rano. Cichcem wymyka się z naszego łóżka i gramoli do swojego łóżeczka (wyjęliśmy z niego dwa szczebelki, by mogła tam swobodnie wchodzić), w którym sypiają lalki i pluszaki. Gdy uspokojeni przymykamy oczy i nasza czujność zostaje z powrotem uśpiona, zrzuca maskę niewinnego dziecięcia i rusza do akcji. Zanim zadzwoni budzik, opróżnione są już dolne półki z książkami, szuflady ze skarpetkami i szafka z bielizną.

Jeśli nie domknęliśmy drzwi, obrobione jest też nasze biurko i rozsuwana szafa, a na dywanie walają się albumy ze zdjęciami.

Niekiedy mamy mniej szczęścia i budzi nas lawina książek spadających na głowy (regał z książkami jest za wezgłowiem naszego łóżka) lub łomot kompaktów wyrzucanych na podłogę. Przerażeni zrywamy się na nogi, a nasze maleństwo uśmiecha się radośnie, widząc, że wreszcie się obudziliśmy. Mąż, złorzecząc pod nosem, wymyka się do łazienki. Zostaję sama na polu bitwy. No, niezupełnie, bo sprawczyni brutalnej pobudki siedzi na mojej poduszce i kładzie mi na twarzy swoją ulubioną książkę z obrazkami, grubą kartką omal nie wydziobując mi oka.

Na szczęście seans czytelniczy trwa nie więcej niż dziesięć minut i mogę zająć się doprowadzaniem sypialni do stanu używalności. Gdy wepchnę ostatni tom na półkę, idziemy z Jagódką budzić chłopców do szkoły.

Mała działa na nich znacznie skuteczniej niż całe stado budzików. Wystarczy, że wstawię ją na chwilę do ich pokoju, a już obaj są na nogach, gotowi bronić swego mienia. I słusznie, bo komisarz Jagódka natychmiast wkracza do akcji, wyrzucając na podłogę zawartość biurka i plądrując półki z zabawkami.

"Mamo, zabierz ją!", "Ona nam wszystko rusza!" - jęczą chłopcy, a gdy udaję, że nie słyszę, biorą sprawy we własne ręce i po prostu wystawiają siostrę za drzwi. Oburzona Jaga przez chwilę głośno protestuje, waląc piąstkami w drzwi, ale gdy orientuje się, że to nic nie da, biegnie na czworakach do mnie do kuchni.

Kiedy usiłuję przyrządzić śniadanie, ona zaczyna robić rewizję w szafce (na szczęście tylko jednej, bo pozostałe zamknęłam specjalnymi skobelkami, żeby zupełnie nie zwariować), wyjmując z niej kolejne garnki. Mniejsze cierpliwie wkłada w większe, a kiedy nie chcą się zmieścić, zdenerwowana rzuca je pod moje nogi. Lżejsze rondelki jeszcze jakoś znoszę, ale kiedy ciężka patelnia ląduje mi na dużym palcu u nogi, tracę cierpliwość i brutalnie wynoszę małą z kuchni.

Poganiam chłopców i kulejąc, wracam do moich kanapek. Gdy odwracam się na chwilę, widzę ze zdumieniem, że moja córka siedzi sobie spokojnie pod stołem i wysypuje zawartość solniczki. Kiedy ona zdążyła wrócić?! I skąd wzięła solniczkę?!!! Lawirując między garnkami i czując pod stopami chrzęszczącą sól, wyrywam jej zdobycz. Mała patrzy na mnie z wyrzutem i wymyka się do niedomkniętej przez męża łazienki. Uff... Teraz mogę wreszcie zająć się śniadaniem.

Krzysiu! Jagódka jest u ciebie, popilnuj jej, kochanie!

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.