Jagodowy rok - listopad

Trzymaj ją! Zdenerwowany mąż wręczył mi małą furię. Na szczęście już wykąpaną i zapakowaną w piżamkę.

Jagódka spojrzała na mnie z wyrzutem i z ciężkim westchnieniem rzuciła się na moją pierś. Natychmiast zrobiło się cicho.

Od kilku dni miałam absolutny monopol na zajmowanie się małą. Tylko ja miałam prawo ją kąpać, przewijać, ubierać, nosić, pocieszać, tulić. Gdy oddalałam się na chwilę, zaczynała płakać, a gdy chwila przedłużała się, po prostu wrzeszczeć, doprowadzając na skraj wyczerpania nerwowego pozostałych domowników, którzy bezskutecznie starali się ją jakoś zabawić.

Zwłaszcza mąż ciężko to znosił. Gdy wieczorem wracał z pracy, Jagódka wprawdzie uśmiechała się do niego i zalotnie gaworzyła, ale na tym koniec. Gdy tylko chciał ją wziąć na ręce, rozlegał się głośny protest.

Nasza najmłodsza latorośl najwyraźniej nie życzyła sobie bliższych kontaktów z nikim poza rodzicielką. Nawet Cudowny Wielki Brat Kuba nie dostępował ostatnio zaszczytu wzięcia na kolana siostry, że o Antku nie wspomnę. Obaj podobnie jak ojciec byli w odstawce.

Z jednej strony bycie jedyną wybranką Jagódki było miłe, z drugiej - okropnie męczące.

Mała bała się najwyraźniej, że gdy zniknę jej z oczu, to zniknę w ogóle i na zawsze. Rozumiałam to, ale byłam zmęczona ciągłym sam na sam z dzieckiem. Marzyłam, by choć na chwilę ktoś mnie przy nim zastąpił. Tymczasem nic z tego.

Nawet kąpiel, do tej pory w naszym domu męska rzecz, teraz stała się domeną kobiet. Próby opuszczenia przeze mnie łazienki kończyły się zawsze tak samo. Złorzeczenia naszej córki (na szczęście jeszcze niezrozumiałe dla postronnych) słychać było chyba po drugiej stronie ulicy.

Byłam załamana. Straciłam jedyną chwilę, jaką miałam wieczorem dla siebie (gdy mąż kąpał małą, udawało mi się czasem przeczytać jakiś artykuł, obejrzeć kawałek "Faktów" lub choćby obciąć paznokcie). Musiałam coś z tym zrobić.

Akcję ratowania kąpieli w męskim wykonaniu rozpoczęłam następnego dnia, podstępnie podrzucając Kubie siostrę do wanny. Zdumiona Jagódka nawet nie pisnęła. Tyle wody to dopiero było coś! Wtulona w brata z zapałem obmacywała kapiący prysznic, zimny kran i okularki pływackie (wiadomo - każdemu prawdziwemu pływakowi są w wannie niezbędne), na mnie nie zwracając najmniejszej uwagi.

Po chwili do łazienki zajrzał Antoś. - Mogę do nich? - pisnął zachwycony. I nie czekając na odpowiedź, błyskawicznie zrzucił ubranie i wskoczył do wanny. Poziom wody podniósł się niebezpiecznie i sięgnął Jagódce niemal do szyi. Ona jednak nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Zainteresowało ją coś innego - pewien nieduży wystający element widoczny między braterskimi nogami. Na szczęście dla swojej męskości Antek wniósł do wanny też coś innego - małą butelkę z wodą mineralną, która odwróciła uwagę spostrzegawczej siostry.

Dzieciaki bawiły się w najlepsze i nawet nie usłyszałam, że mąż wrócił z pracy.

Zaniepokojony zniknięciem całej rodziny wetknął głowę do łazienki. - A to wy wszyscy tu jesteście? - zdumiał się. - Poczekajcie, zaraz wracam. Po chwili przyszedł ze starym, wyciągniętym z szafy plastikowym stateczkiem pod pachą. Cała czwórka pochyliła się nad nim z zachwytem. Cichaczem wymknęłam się z łazienki. Nikt nie krzyczał.

Miałam chwilę dla siebie.

Copyright © Agora SA