Więcej ciekawych historii znajdziecie na stronie głównej Gazeta.pl.
Choć ciąża Brittany Tety przypadła na trudny okres pandemii, jej wyniki były modelowe. Wszystko wskazywało na to, że przebiega bez żadnych komplikacji, a dziewczynka jest zupełnie zdrowa. Sytuacja zmieniła się, kiedy kobieta trafiła do szpitala. Krótko po rozpoczęciu akcji porodowej okazało się, że niezbędne jest cesarskie cięcie.
Jak relacjonowała Brittany, niemal do samego końca była przekonana, że urodzi naturalnie. "Powtarzano mi, że dziecko jest w odpowiedniej pozycji, a rozwarcie jest duże i nie ma się czym martwić. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę moją córeczkę. Wszystko zmieniło się, gdy na moją salę wszedł zespół medyczny i poinformował mnie, że trzeba będzie przeprowadzić cesarkę (...). Zaczęłam się bać" - czytamy.
Niestety, konieczność przeprowadzenia cesarskiego cięcia nie była jedyną stresującą informacją, która czekała na przyszłą mamę. Chwilę po porodzie okazało się, że dziecko ma obszerną zmianę skórną na nosie. Mimo że lekarze początkowo zapewniali, że to nic groźnego, a zaczerwienienie powinno wkrótce zniknąć, nic takiego się nie stało. Z tygodnia na tydzień zmiana była coraz ciemniejsza i bardziej widoczna.
Brittany relacjonowała, że mała Gianna wygląda, jakby miała nos klauna. Wkrótce okazało się, że dziewczynka cierpi na bardzo rzadką przypadłość nazywaną naczyniakiem niemowlęcym. Ze względu na specyficzne położenie zmiany skórnej, mogły pojawić się też problemy z oddychaniem. Dlatego też pediatra diagnozujący Giannę, postanowił skierować ją do szpitala. Tam zaczęła się walka o jej zdrowie.
Świeżo upieczona mama relacjonowała, że cały personel zajął się jej córką niezwykle profesjonalnie i poświęcił jej maksymalnie dużo uwagi. "Mieliśmy wrażenie, że Gianna jest jedyną pacjentką" - napisała w mediach społecznościowych. Lekarze dobrali dziewczynce leki, których przyjmowanie zalecili na co najmniej rok. Miały one spowodować złagodzenie zmiany skórnej.
Niedługo po rozpoczęciu leczenia okazało się, że zmiana zaczęła się zmniejszać i blaknąć. Po charakterystycznym czerwonym nosku dziś nie ma już niemal śladu.
"Najważniejsze jest dla nas to, że Gianna nie będzie miała problemów z oddychaniem. (...) Mam nadzieję, że delikatnie zaczerwieniony nos nie wpłynie na jej samoocenę" - dodaje mama dziewczynki.