Rafał Baran: Ta historia jest podobna do wielu innych. Chciałem coś zmienić w swoim życiu i wyjechałem na kilka miesięcy na koniec świata. Mogłem sobie na to pozwolić, pracuję zdalnie, więc lokalizacja nie stanowiła problemu. Spodobało mi się życie w tym kraju, zacząłem prowadzić bloga i kanał na YouTube "Szukając przygody". Po roku poznałem Christinę, która jest Filipinką, i się zakochałem. Następnym etapem był ślub, a potem zapragnęliśmy mieć dziecko. Dziewięć miesięcy temu przyszła na świat nasza córeczka Emilia.
Filipiny to bardzo biedny kraj, można powiedzieć coś na wzór Polski lat 80., tylko że tutaj procent ludzi biednych jest zdecydowanie większy. Mogliśmy skorzystać z publicznej placówki, ale one są przeładowane i warunki tam panujące znacznie odbiegają od tych w Polsce. Wiele kobiet z dziećmi leżałoby na jednej sali, to nie jest zbyt komfortowe.
Publiczna opieka jest praktycznie darmowa, natomiast za dodatkowe badania takie jak np. USG trzeba już płacić osobno i robi się je w innej placówce, dopiero z wynikami przychodzi się do lekarza prowadzącego. Moją żonę od samego początku prowadziła prywatna lekarka, którą inni zdążyli nam polecić i wizyty u niej w zależności od badania, które musieliśmy zrobić, kosztowały od 30 do 150 zł.
Zdecydowanie, przychodnia wygląda trochę jak fast food z długą kolejką, jedni wchodzą, inni wychodzą, długo się czeka, bo nie można umówić konkretnej wizyty, tylko trzeba się rano stawić u lekarza i czekać na swoją kolej. Czasami trwa to dobre kilka godzin.
Ogólnie w naszym rejonie jest kilka publicznych szpitali oraz dwa prywatne, które braliśmy pod uwagę. Co ciekawe, ci sami lekarze, którzy pracują w publicznych, również mają swoje godziny w tych prywatnych, ale jak się płaci, to obsługa jest całkowicie inna. My zdecydowaliśmy się na szpital, który niedawno został otwarty. Cały sprzęt był praktycznie nowy i mieliśmy prywatny pokój, w którym mogłem nocować wraz z żoną.
Ciąża mojej żony przebiegała bez żadnego problemu aż do ostatniej wizyty i badania USG, które pokazało, że nasza córeczka ma dwa razy owiniętą pępowinę wokół głowy. To właśnie wtedy lekarka zdecydowała, że żonę należy przewieźć do szpitala. Moja żona upierała się, że chce rodzić naturalnie i też tak zaczynała, ale trwało to zbyt długo i podjęto decyzję o tym, że musi mieć operację. Taki zabieg jest mniej więcej trzy razy droższy od naturalnego porodu.
Znam język filipiński, ale nie na tyle, by móc swobodnie rozmawiać o kwestiach medycznych. Na szczęście to nie problem, bo drugim oficjalnym językiem na Filipinach jest język angielski. Personel medyczny nie ma problemu, żeby się w nim porozumieć, więc o wszystkim byłem co chwilę i konkretnie informowany.
Takie sytuacje się zdarzają na każdym kroku, nazywamy to "białym podatkiem". Co prawda po takim czasie znam na pamięć cennik różnych usług i wiem, kiedy ktoś mnie chce oszukać. W przypadku porodu dostałem dokładne rachunki i wówczas wiedziałem, na co jakie pieniądze zostały przeznaczone. Co też ciekawe, na Filipinach to nie szpital kupuje wszystkie potrzebne lekarstwa, ale ktoś z rodziny. Oni po prostu przynoszą recepty na leki, które pacjent ma zażywać, a to już w jego obowiązku jest dostarczenie tych leków. Chodzi właśnie o to, by nie oszukiwać na cenach.
Pamiętam jeszcze, jak kilka lat przed narodzeniem Emilii widziałem w każdym większym sklepie ogromne półki z różnego rodzaju mlekiem w proszku dla kobiet karmiących i nie mogłem tego pojąć. Teraz już rozumiem. Lekarka powiedziała mi, żebym się nie przejmował tym, że żona nie ma pokarmu, bo to u nich popularne zjawisko. Potwierdziło mi to później kilka koleżanek mojej żony. Większość z nich również nie miała pokarmu, a te, które na początku miały, po miesiącu czy dwóch przestawały go produkować. Tu po prostu zdecydowana większość kobiet karmi dzieci modyfikowanym mlekiem.
Żeby zrozumieć ten problem, trzeba wyjaśnić, że Filipiny są zalewane produktami z Chin. Są bardzo tanie, ale ich jakość jest tak niska, że w Europie po prostu nikt by tego nie sprzedał albo produkty by wracały cały czas na gwarancje. Filipiny nie mają takiego zapisu i jeżeli coś kupiłeś i sprawdziłeś, to na tym gwarancja się kończy. Dlatego produkty klasy premium są dużo droższe. Ich jakość odbiega znacząco od innych produktów dostępnych na rynku. Tak jest w przypadku mleka dla dzieci, pampersów i wielu innych produktów. Idąc przykładem wspomnianego mleka. To, które kupujemy, kosztuje 190 zł za półtora kg, takiej samej wagi mleko albo i nawet większe, ale nie klasy premium zapłacimy jedną trzecią tej ceny.
Ciocia mojej żony przed samym porodem, jak mieliśmy już jechać do szpitala, paliła jakieś liście przed domem, które miały jej przynieść szczęście podczas porodu. Wtedy tego nie rozumiałem, bo byłem w lekkim szoku, że to się tak szybko dzieje i musimy jechać, więc nie pytałem dokładnie, o co chodzi w tym zwyczaju.
Co do polskich tradycji, Christina mi dalej nie wierzy, że istnieje coś takiego jak "pępkówka" Stwierdziła, że szukam wymówki, żeby wyjść ze znajomymi na piwo.