Matka-zombi zrywa się na równe nogi [LIST DUBELTOWEJ MAMY]

Ani ja, ani żadna znana mi mama bliźniaków nie zamieniłaby swego pakietu na jedynaka. Chociaż...

Cudownie jest patrzeć na dwa dokazujące jak małe niedźwiadki szkraby.

Dostawać dwa razy więcej uśmieszków i przytulańców. Więc w zasadzie wszystko mi się w tym podwójnym macierzyństwie podoba. Że czas gna? Budzę się rano i niemal natychmiast witam wieczór? Powtarzam w kółko tysiąc czynności? Trudno.

Ale jest jedna rzecz, której szczerze mam dosyć.

Prawdziwą torturą są nieprzespane noce. Miały trwać najwyżej pół roku, może osiem-dziewięć miesięcy. Po tym czasie dzidziusie nie potrzebują już podobno nocnych karmień, więc powinny spać słodko do białego rana. A jeśli same na to nie wpadną, to od czego mama z tatą? Rodzice powinni je tego nauczyć. Są na to sprawdzone sposoby.

Brzmi super, co?

Szkoda, że jedynie w teorii. Praktyka jest taka, że choć stajemy z tatą tych małych, słodkich dziewczynek na uszach, to ja - ich dzielna matka - nie przespałam w całości znakomitej większości z ponad 390 nocy, które dotychczas spędziły na świecie. Na palcach jednej ręki mogę policzyć takie, które przespała przynajmniej jedna z nich (co w moim bilansie snu niewiele zmienia, bo gdy jedna nie śpi, to nie śpię także ja). Ostatnio są zresztą idealnie zsynchronizowane. Zasypiają i budzą się w tych samych momentach.

Dziewczynki są cały czas na piersi.

Tak zasypiają - jedna po drugiej. Można to zamienić na bujanie. Wtedy jest łatwiej, bo usypiają jednocześnie. Nie potrafią zasnąć samodzielnie. Cykl: kładziemy dziecko do łóżeczka, nakrywamy kołderką i gasimy światło - nie wchodzi na razie w grę. Nie używają też smoczków. Czytałam, że jeśli nauczą się same zasypiać, to noce automatycznie powinniśmy mieć spokojniejsze. A to dlatego, że gdy nawet przebudzą się w środku nocy, jak to mają w zwyczaju, to będą w stanie przewrócić się na drugi bok i spać dalej. Jak starsze dzieci. Jak dorośli.

Cała znana mi misterna metodyka "nauki samodzielnego zasypiania"

sprowadza się w pierwszym etapie do tego, aby odkładać dziecko do łóżeczka gdy "prawie już śpi". Ale jeśli je to rozbudza - wyjmować, znów usypiać i ponownie odkładać, gdy jest bliskie zaśnięcia. I robić tak aż do skutku. Niestety, w przypadku dwójeczki ta sprytna (choć mozolna) metoda zawodzi.

Bujam je w fotelikach samochodowych,

to najskuteczniejszy, prócz piersi, sposób na usypianie, śpiewam kołysanki - i w ten sposób w miarę sprawnie osiągam u obu upragniony stan "prawie śpimy". Dalej jest znacznie trudniej. Gdy odkładam pierwszą, druga albo zasypia do cna, albo przeciwnie - od razu się obudzi i zaczyna wrzeszczeć (bo przecież miało być bujane!). Opcjonalnie: zaczyna wrzeszczeć panna odkładana do łóżeczka. Niezależnie od tego, która zaczyna, to krzykiem natychmiast budzi tę drugą.

Druga, ta obudzona prze pierwszą, łypie okiem.

Jeżeli pobieżna kontrola sytuacji wykazuje, że siostra ma jakkolwiek "lepiej" (np. jest akurat na rękach u matki), to też protestuje - z reguły na wszelki wypadek dwa razy głośniej.

Efekt?

Maluszki wrzeszczą, więc znów lądują w fotelikach, dostają pluszaczki, i trzeba je bujać. Zasypiają w ciągu kilku-kilkunastu minut. Potem można je delikatnie przełożyć do łóżeczek. Tylko, że to sprzeczne z metodą! Bo mam je przecież odkładać gdy "prawie śpią", a nie gdy "śpią jak zabite". I ma to sens, bo gdy odkładam już śpiące, to budzą się w swoich łóżeczkach i nie zgadza im się otoczenie. "Zasypiałyśmy przecież gdzie indziej! Co jest, matka?!" - pewnie tego rodzaju myśl wyświetla się w ich maleńkich główkach, więc obie natychmiast znów włączają syreny alarmowe... Pobudka, alarm, koniec świata!

I matka-zombi zrywa się na równe nogi.

Jak dotąd nigdy nie dotarłyśmy do etapu 2., w którym przebudzone w nocy dziecko uspokajamy w łóżeczku (bez wyjmowania).

Jestem bezradna.

Moja pierwsza córka zaczęła przesypiać noce ot tak, sama z siebie. Skończyła osiem miesięcy i po prostu pewnej nocy nie obudziła się aż do rana. Koniec procesu. Oklaski. Byłam pewna, że przy bliźniaczkach też tak będzie. Odliczałam miesiące w oczekiwaniu na ów magiczny-graniczny ósmy. Potem pomyślałam, że może kluczowe będą pierwsze urodziny. Ale dziewczyny skończyły już 13 miesięcy, a budzą się nadal! Niczym dobrze naoliwione mechanizmy: dwa razy - w okolicach północy na krótko i potem między godz. 3.00 a 4.00 na trochę dłużej.

One się budzą, więc nie śpię również ja,

co przekłada się na skumulowane zmęczenie i coraz silniejsze rozdrażnienie. Jestem zmartwiona, gdy czytam, że moje dzieci już "powinny" spać od wieczora do rana. Zabieram je na długie spacery, męczę i dotleniam, masuję przed kąpielą, wyciszam, puszczam muzyczkę - i super, usypianie ich nie jest szczególnie trudne. O 21-21:30 obie smacznie śpią. Ale potem po prostu się budzą. Choć już nie rosną im zęby i skończyły się upały. Czy pokonamy ten impas zanim całkiem się wykończę? Kiedy? Jak?

PS. Drastyczna metoda na "wypłakanie się" zupełnie mnie nie przekonuje. Nie jestem w stanie zgodzić się na to, aby je zostawić samym sobie i przeczekać wyrażany płaczem rozpaczliwy protest. Intuicyjnie wyczuwam w tym jakąś psychiczną przemoc.

Aplikacja Moje Dziecko z eDziecko.pl dla rodziców niemowląt. Pobierz za darmo

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.