Zupa z proszku i mielone - to jedzą dzieci w szkolnych stołówkach

Co jedzą nasze dzieci w szkołach? Bardzo różnie to wygląda. Zupę z proszku w stołówce, innym razem przegryzą chipsa ze sklepiku, choć zdarzają się też rarytasy - pierogi z serem i śmietaną. Najgorsze jest to, że nikt w Polsce tego nie kontroluje.

Tylko niewiele ponad połowa polskich podstawówek ma stołówkę, w gimnazjach jest jeszcze gorzej - niewiele ponad jedna trzecia tego typu placówek oferuje dzieciom ciepłe posiłki - wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego za ubiegły rok. O wiele więcej stołówek szkolnych jest w miastach (73 proc.) niż na wsiach (tylko 41 proc.). Z ciepłych posiłków w szkołach podstawowych korzysta codziennie blisko połowa uczniów...

Stołówka marzeń

Stawka żywieniowa w polskich stołówkach jest różna w poszczególnych szkołach. Jej wysokość zależy od hojności gmin, sponsorów (tych jest podobno niewielu) i organizacji pozarządowych. Najczęściej obiad dwudaniowy to wydatek rzędu 6-7 zł.

Co powinno lądować na talerzach uczniów? Zalecenia Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie są jasne: obiad powinien zaspokajać jedną trzecią zapotrzebowania dziecka na kalorie.

- Dobrze, żeby posiłek obiadowy składał się z trzech dań: - tłumaczy Joanna Jaczewska-Schuetz z Pracowni Żywienia Zbiorowego Dzieci i Młodzieży Instytutu Żywności i Żywienia - zupy gotowanej na wywarach jarskich lub mięsnych (nie powinno się stosować kostek rosołowych ani zasmażek), drugiego dania z mięsem (najlepiej chudym, drobiem albo rybą - przynajmniej raz w tygodniu), ale czasami też z potrawami z sera lub nasion roślin strączkowych, do tego warzywa i węglowodany złożone - kasze jęczmienna, gryczana, ryż (najlepiej brązowy), makaron pełnoziarnisty lub ziemniaki, które jednak nie mogą pojawiać się w każdym obiedzie. Do smażenia należy używać tłuszczów roślinnych, idealny jest olej rzepakowy. No i deser, powinien być z dodatkiem mleka i owoców, czyli budynie, kisiele, galaretki, koktajle. Do picia kompot lub woda mineralna.

Instytut Żywności i Żywienia wydał książkę pt. "Obiady szkolne". Zawiera ona praktyczne informacje jak zdrowo żywić dzieci i młodzież w wieku szkolnym, oraz m.in. propozycje 60 zestawów obiadowych z przepisami, więc kucharki i kucharze mają w czym wybierać.

Stołówka pełna tajemnic

A jak jest? Właściwie, to... do końca nie wiadomo. Aktualnie nikt w Polsce nie kontroluje tego, co jedzą nasze dzieci. Dawniej kaloryczność i zawartość składników odżywczych posiłków w stołówkach szkolnych sprawdzał sanepid. Jednak w 2004 roku Unia Europejska zdjęła z niego ten obowiązek. Teraz kaloryczność mogą liczyć kucharki, mogą, ale nie mają takiego obowiązku. Zlikwidowano laboratoria sanepidu i od tamtej pory zawartości menu stołówkowego miał przyglądać się Instytut Żywności i Żywienia. I rzeczywiście tylko się przygląda.

- IŻiŻ ustala normy i zalecenia. Pełnimy także funkcję edukacyjną. Niestety jest problem ze skonfrontowaniem tego jak wygląda wprowadzanie naszych zaleceń do posiłków szkolnych w praktyce - tłumaczy Joanna Jaczewska-Schuetz. - Nikt w Polsce nie kontroluje rzeczywistej wartości odżywczej obiadów wydawanych w stołówkach.

Dietetycy z IŻiŻ jeżdżą po szkołach, obserwują co się serwuje dzieciom na obiad, ale nie badają tych posiłków, bo to nie leży w ich kompetencjach. Nawet jeśli ekspertowi od żywienia nie spodoba się to, co zobaczy w szkolnej stołówce, nie ma żadnej władzy, żeby ukarać kucharkę, czy czegoś jej zakazać.

Sanepid za to kontroluje i w razie potrzeby wypisuje mandaty, ale tylko w wypadku, gdy naruszone zostały bezpieczeństwo i higiena żywności. Inspektorzy kontrolują m.in. czy jedzenie w stołówkach jest właściwie przechowywane. Dbają także o to, czy obiady spełniają walory estetyczne i czy jadłospisy są właściwie układane, ale nie pobierają już żadnych próbek, robią to na tzw. oko. Jakie są wyniki tych obserwacji? Okazuje się, że nawet "na oko" jadłospisy wypadają chudo. Blisko połowa z nich została źle skomponowana - wynika z badań Głównego Inspektora Sanitarnego.

Najczęściej stwierdzonymi uchybieniami były:

małe urozmaicenie posiłków

brak owoców i warzyw

brak w posiłkach produktów stanowiących źródło pełnowartościowego białka zwierzęcego

nadmierne spożycie margaryny, smalcu, cukru i słodyczy, ziemniaków,

drastyczne w niektórych przypadkach niedobory w spożyciu owoców i warzyw, mleka i jego przetworów.

niedobory istotnych składników pokarmowych, tj. wapnia, białka zwierzęcego, żelaza, witaminy C.

Dr Magdalena Białkowska z Instytutu Żywności i Żywienia potwierdza. - Główne problemy tej diety, jak wynika z opracowania "Obiady szkolne", to za dużo tłuszczu zwierzęcego, cukru i fosforu, a za mało kwasów omega 3, witamimy D, węglowodanów złożonych, błonnika, mleka i jego przetworów.

Kucharki lubią przysolić i na kolorach się nie znają

Małgorzata Chylewska pracuje w oddziale higieny żywności i żywienia w Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Warszawie.

- Pilnujemy czy produkty w szkolnych obiadach są dobrze ze sobą łączone, a także dbamy o to, żeby ładnie wyglądały na talerzu, np. zestaw - pomidorowa i buraczki, źle wygląda, bo jest za czerwono. Z kolei: kurczak, ziemniaki i kalafior to za biało. Najczęstsze błędy kucharek, to nieprawidłowe łączenie potraw, np. ciężkostrawna zupa grochowa, do tego łazanki z kapustą - opowiada i przyznaje, że kucharki w stołówkach mają wielką władzę.

- Wszystko zależy od kucharki, czy wie, co to znaczy gotować zdrowo - tłumaczy Chylewska. - Często te panie pracują na kuchni od 20 lat i niektóre są niereformowalne: schabowy musi być na smalcu, bo inaczej to nie jest schabowy. Zdarza się też, że dla wygody zupę gorują na kostce rosołowej, lubią "przysolić" i poprawić smak np glutaminianem sodu!!!

Ale zmienia się na lepsze, kiedyś kierowniczki traktowały stołówkę per noga, a teraz starają się, robią wewnętrzne kontrole, chodzą na szkolenia ze zdrowego żywienia.

Szkoły prywatne najczęściej korzystają z cateringu.

- Na szczęście teraz na rynku gastronomicznym jest duża konkurencja, więc nieuczciwe firmy szybko tracą klientów i wypadają - wyjaśnia Chylewska. - Dyrektor szkoły ma więc w kim wybierać. Tu z kolei najczęściej mamy zastrzeżenia co do ilości, posiłki są za małe, tzw. racje mini. Ale nie ma większych problemów, bo w szkołach prywatnych kontrolę sprawują rodzice, płacą, to wymagają i jak tylko zauważą, że coś dziecku nie smakuje itp. to natychmiast interweniują u dyrektora.

Zupa z proszku lepsza niż u babci

Postanowiłam sama sprawdzić, co jedzą dzieci w jednej ze stołecznych szkół. Pani intendentka ze Szkoły Podstawowej nr 114 na warszawskim Targówku była bardzo pomocna.

- Moje obiady je 370 z 600 dzieciaków. Mówią, że im smakują, nawet bardziej niż u babci. Serwujemy obiady jednoobiadowe, koszt jednego to 3 zł, bo nasza kuchnia nie przeszła jeszcze remontu i nie ma warunków na to, żeby gotować więcej posiłków. Ale już w listopadzie ma być gruntowny remont, więc wkroczymy w XXI wiek. Te obiady jednodaniowe mają swoje plusy, są tanie. Nasze dzieci pochodzą ze średniozamożnych domów, więc rodzicom kalkuluje się taki mniejszy i tańszy obiad.

Czy zdarza się Pani używać przypraw typu Maggie, żeby poprawić smak?

- Nie... Używam tylko suszonych ziół: majeranek, liść laurowy, czy lubczyk, który daje smak podobny do Maggie, a jest naturalny.

A kostka rosołowa?

- Nie, sama gotuję wywary na kościach, żeberkach i warzywach. Stawiam na zdrową kuchnię: nie używam też smalcu, tylko olej, masło roślinne. Nawet grochówkę robię na maśle, tzn. na zasmażce masło-olej. Czasem tylko zdarza mi się zrobić barszcz biały czy żurek z proszku, bo jest problem z załatwieniem zakwasu.

Akurat zasmażka to zdrowa nie jest. A co najbardziej lubię dzieciaki?

- Makaron z truskawkami, pierogi z serem, śmietaną i cukrem i spaghetti z sosem warzywno-mięsnym. Gdy podaję te dania, nic nie zostaje na talerzach.

Oto kilka zestawów obiadowych ze szkoły nr 114.

Poniedziałek

Kapuśniak z ziemniakami i kiełbasą. Pieczywo. Deser - Jogobella.

Wtorek

Gulasz wołowy, kasza jęczmienna. Surówka wielowarzywna, mizeria, kompot.

Środa

Kotlet schabowy, ziemniaki, sałata ze śmietaną. Marchewka z groszkiem, kompot . Deser- nektarynka.

Czwartek

Pierogi z serem i śmietaną. Kompot . Deser- jabłko.

Piątek

Zupa ogórkowa, pieczywo białe i razowe. Deser mleczny Fantazja.

Jak takie menu ocenia dietetyk?

- Nie możemy tu mówić o pełnowartościowym posiłku, który powinien stanowić 30 proc. normy dobowej dziecka na energię i składniki pokarmowe. - tłumaczy Joanna Schuetz. - Mamy tu albo zupę z warzywami albo drugie danie. Jednak jeśli szkoła nie może z jakiś przyczyn zapewnić dzieciom pełnego posiłku obiadowego, to lepiej, żeby serwowała chociaż jedno ciepłe danie niż, aby w ogóle posiłku ciepłego nie było. Zawsze jednak należy zwracać uwagę na to, aby posiłek był przygotowany zgodnie z zasadami racjonalnego żywienia. Najlepiej, aby dzieci spożywały II śniadanie w klasach z nauczycielem podczas odpowiednio długiej przerwy śniadaniowej oraz aby każdy uczeń miał możliwość zjedzenia posiłku obiadowego.

Rybka produkt luksusowy

Dobrze, że są w Polsce szkoły, które oferują dzieciom ciepłe posiłki. Jednak ciągle dużo do życzenia pozostawia jakość tego jedzenia. Z czego to wynika?

- Młodzież szkolna je za mało wartościowych posiłków, a za dużo spożywa kalorii z niezdrowych produktów - ostrzega dr Białkowska. - Powód? Przede wszystkim intendentki stołówek, to panie z przypadku: nie wiedzą co jest zdrowe... Poza tym jest określony budżet, który ogranicza swobodę. Dzieci jedzą mięso słabej jakości, głównie mielone, a za mało ryb, bo tak jest taniej. Swoją drogą, ryby u nas są bajońsko drogie. No, ale można podać i tańszą, np. śledzia, też jest zdrowy. Pieczywo do zupy najczęściej podaje się białe, bo też tańsze od ciemnego.

Dzieci jedzą też za dużo szkodliwego dla nich sodu.

Glutaminian sodu to samo zło

Do wszystkiego teraz dodaje się wspomnianego już glutaminianu sodu: do ziemniaków, zup, mięs, sałatek. Substancja ta poprawia smak i zapach, dlatego kryje się we wszystkich kompozycjach przypraw, zupach i sosach w proszku, a także w kostkach rosołowych, no i w wielu, innych produktach. Znalazłam go nawet w składzie pewnych pianek czekoladowych.

- Zaobserwowałam, że w niektórych stołówkach używa się przypraw zawierających glutaminian sodu dla poprawy smaku potraw - zdradza Joanna Jaczewska-Schuetz. - Dodawanie go w dużych ilościach powoduje kształtowanie się złych nawyków żywieniowych. Zagłusza się naturalny smak potraw, co sprzyjaj nadmiernemu spożyciu, a to w prostej linii prowadzi do nadwagi i otyłości. W stosunku do dzieci musimy być szczególnie ostrożni z takimi produktami. W dzieciństwie tworzą się nasze nawyki żywieniowe, potem w życiu dorosłym bardzo trudno je zmienić.

Dr Szponar potwierdza. - Badania pokazały, że ludzie jedzący potrawy ulepszone za pomocą glutaminianu sodu, 2,5 razy częściej są otyli!

Poprawianie smaku za pomocą składników chemicznych bazuje na teorii, że człowiek odczuwa 5 smaków, a nie 4 jak wcześniej sądzono czyli: kwaśny, słony, gorzki, słodki. Ten piąty smak to tzw. umami, przyjemny i słodki, ale różny od słodkiego, standardowego. Jeśli ktoś w nim zasmakuje, może pomijać wiele wartościowych potraw bogatych w witaminy, czy też składniki mineralne. Nadmierne,długotrwałe pobudzanie zmysłu smaku, zwiększa zdecydowanie chęć jedzenia dużych ilości pożywienia. Jest to szczególnie niebezpieczne u dzieci, bowiem w tym okresie kształtuje się większość naszych zachowań żywieniowych, które mogą utrzymywać się przez okres całego życia

- Glutaminian sodu jest w stołówkach powszechnie stosowany, bo to wygodne i tanie, ale niestety bardzo szkodzi - wyjaśnia dr Białkowska. - Zawarty w nim sód zatrzymuje wodę w organizmie, uszkadza nerki, grozi nadciśnieniem i nowotworami żołądka. Część osób ma na ten związek alergię. Dla dzieci nie jest on w ogóle wskazany. Po co je faszerować sodem, jeśli można gotować na zdrowych wywarach warzywnych. Nie wolno też stosować w kuchni tłuszczów trans, które są m.in. w utwardzanych margarynach, a które mogą sprzyjać powstawaniu nowotworów.

Chipsy to też samo zło

Wspomniania wcześniej połowa dzieci z podstawówek i aż dwie trzecie młodzieży z gimnazjów regularnie "stołuje się" w szkolnych sklepikach. Mają tam szeroki wybór najczęściej śmieciowego jedzenia.

- Asortyment jest bardzo szeroki, od słodyczy typu batoniki, żelki, landrynki, po chipsy, chrupki, ciasteczka, kończąc na mini fast foodach, gdzie podaje się zapiekanki, hot dogi, - wylicza Joanna Jaczewska-Schuetz.

Zarówno IŻiŻ jak i sanepid szkolą i pouczają kierujących sklepikami, co powinno znajdować się w asortymencie, żeby dzieci nie miały w przyszłości próchnicy, ale tylko niektórzy kierują się tymi zaleceniami.

- Widzimy efekty naszych rozmów, coraz więcej dyrektorów szkół dostrzega problem niewłaściwego asortymentu sklepików szkolnych. Są szkoły, które prowadzą rozmowy z ajentem sklepiku i uzgadniają z nim asortyment. Dzięki temu pojawiają się w sklepiku np. serki homogenizowane, jogurty, owoce, kanapki. Niestety często zdarza się, że ajent nie ulega sugestiom szkoły i wprowadza produkty dowolne, które nie są zdrowe - tłumaczy Jaczewska-Schuetz.

Nie ulega, bo jak powiedzieliśmy wcześniej, ulegać nie musi. Ani sanepid ani IŻiŻ nie ma możliwości nakazania czegokolwiek. Może tylko edukować. Na domiar złego do szkół zawitały automaty do napojów.

- Automaty z napojami, to kolejny zły pomysł - wyjaśnia Jaczewska-Schuetz. - O wiele lepszym jest umieszczanie w szkołach baniaków z darmową wodą. Wiem z badań, że w szkołach, gdzie są takie baniaki, dzieci rzadziej kupują słodkie napoje z automatów.

Oczywiście pojawienie się sklepików i automatów same w sobie jeszcze nie jest złe, problem pojawia się, gdy dzieciaki często do nich zaglądają.

- Kolejny ważny problem to podjadanie młodzieży - ostrzega dr Białkowska. - Dzieci nie są nauczone, żeby jeść regularne posiłki, tylko jedzą, to co wpadnie im w ręce - niezależnie od pory dnia. Oczywiście podjadanie ułatwiają im sklepiki szkolne, pełne śmieciowego jedzenia. Dzieci zamiast sięgać po zdrowe przekąski typu jogurt czy owoce suszone, kupują sobie chipsy ze sklepiku. A takich chipsach nie ma nic zdrowego! Za to zawierają akrylolamid, który znajduje się na liście substancji rakotwórczych. W chipsach są też bardzo niezdrowe dla człowieka tłuszcze, izomery trans, które podnoszą poziom złego cholesterolu, co prowadzi do miażdżycy. No i sód. Nie mówiąc już o słodyczach ze sklepiku, a cukier też zdrowy nie jest, bo prowadzi do próchnicy. Jak zobaczyłam asortyment szkolnych sklepików, to się za głowę złapałam. Mówię do człowieka za ladą, że powinien sprzedawać jogurty, zdrowsze produkty, a on do mnie "Pani, kto to kupi".

Dzieci jak emeryci

Skutki takiej diety już widać.

- Mamy do czynienia ze zjawiskiem kuriozalnym. Dzieci zaczynają cierpieć na choroby ludzi po 50-stce - wyjaśnia dr Białkowska. - Obserwuję wzrost zachorowań wśród dzieci na cukrzycę typu II, nadciśnienie, miażdżycę, chorobę wieńcową. Mamy do czynienia z istną plagą osteoporozy, bo dziewczynki mają za mało wapnia w diecie. Dzieci, które źle się odżywiają, mają niską odporność i łapią łatwiej infekcje. Mają gorszą koncentrację, pamięć.

Reasumując: źle żywione dziecko jest skazane na życiowe porażki. Nie tylko jest mniej sprawne intelektualnie i fizycznie, ale i psychicznie. - Otyłe dziecko, które jest wyśmiewane w szkole, izoluje się i cierpi - dodaje Białkowska.

Weź sprawy w swoje ręce

Co zrobić, żeby było lepiej? Żeby dzieciaki jadły zdrowo i pożywnie? Wydaje się, że największą rolę odgrywają tu rodzice. Warto, żeby w ciągu dnia uzupełniali braki stołówkowej czy sklepikowej diety. Mogą to zrobić zgodnie z powyższymi zaleceniami specjalistów. Bo lepiej jest zrobić maluchowi kanapkę z ciemnego pieczywa niż z jasnego, zdrowiej jest też, jeśli położymy na nie plaster sera żółtego (bogatego w wapń), czy wędzoną makrelę (bogatą w kwasy Omega 3) niż zupełnie bezwartościową wędlinę (bogatą w sól i konserwanty). I pamiętajmy, żeby nie puszczać dziecka do szkoły bez śniadania! I podawać mu jak najwięcej przetworów mlecznych, warzyw i owoców. A co do jedzenia szkolnego, to też nie jesteśmy zupełnie bezradni.

- Nauczyciele prowadzą w szkołach programy edukacyjne np. "Trzymaj formę", "Wiem co jem", jednak, z naszych obserwacji wynika, że intensywność i forma prowadzonych programów jest bardzo różna i zależy od konkretnej szkoły. - tłumaczy Joanna Janczewska-Schuetz. - Warto także, aby rodzice bardziej angażowali się w życie szkolne, w tym w życie stołówek oraz monitorowali asortyment sklepików szkolnych. Powinni rozmawiać z dyrekcją o tym, co im się nie podoba w szkolnej kuchni czy sklepiku. Oczywiście dyrekcja też powinna stwarzać warunki do dobrej współpracy z rodzicami, a tym samym zachęcać rodziców do większego zaangażowania się w edukację żywieniową dzieci. Dobrym pomysłem jest organizowanie pikników szkolnych, wspólnego gotowania, gdzie razem rodzice, nauczyciele oraz dzieci dobrze się bawią i edukują. Rola rodziców jest tu bardzo duża, cały czas jednak zaangażowanie rodziców w edukację prozdrowotną na terenie szkół jest niewystarczające. Pociesza fakt, że są już placówki, które realizuję bardzo dobrą współpracę z rodzicami.

Ważne też jak spędzamy z naszymi dziećmi wolny czas i co wtedy jemy. Często wygląda to tak, że rodzina na weekendowy spacer jedzie samochodem.

- Współtworzymy, m.in. poprzez wadliwe żywienie i inne elementy stylu życia, otyłogenne środowiska - ostrzega dr Szponar. - Rodzina na weekendowy spacer jedzie samochodem. Dokąd? Oczywiście do swojego ulubionego "parku krajobrazowego" - najbliższego centrum handlowego. A tam trochę pochodzą i szybko zasiadają w fast fodzie, żeby się napychać śmieciowym jedzeniem. Potem wracają do domu na telewizję czy komputer. Zapominając, że dla dziecka niezbędne minimum aktywności fizycznej to godzina dziennie, a dla dorosłych pół godziny.

- Taka dieta, utrzymywana długo źle wróży przyszłym pokoleniom - alarmuje dr Szponar. - Prognozy dla Europy dotyczące narastania zjawiska otyłości, która bardzo zwiększa ryzyko m.in. chorób układu krążenia i nowotworów, są złe: Liczba otyłych w Europie, wg prognoz ekspertów m.in. Światowej Organizacji Zdrowia może się podwoić w ciągu kilku najbliższych dekad.

Więcej o:
Copyright © Agora SA