Jeśli dziecko nie lubi jeść, matka jest pod podwójną presją. Martwi się, że ono zjada mniej, niż jej zdaniem powinno, że jest zbyt drobne, za mało waży. W dodatku otoczenie często kwituje sprawę słowami: "Co się przejmujesz - jak zgłodnieje, to zje" albo: "Dziecko się przecież samo na śmierć nie zagłodzi". Czy rzeczywiście nie ma powodu do niepokoju?
Z medycznego punktu widzenia niejedzenie staje się problemem dopiero wtedy, gdy prowadzi do zahamowania wzrostu, anemii lub osłabienia odporności. Im dziecko młodsze, tym poważniejsze mogą być skutki niedożywienia. Na szczęście u niemowląt, które poddawane są regularnym badaniom lekarskim, łatwiej uchwycić moment, gdy maluch przestaje przybierać na wadze albo nawet zaczyna chudnąć.
Dzieci dziedziczą różną konstytucję fizyczną: są niemowlęta grubaski i niemowlęta chudeusze. Dlatego sam fakt, że na siatkach ilustrujących rozkład wagi i wzrostu w całej populacji maluch plasuje się w dolnych centylach, jeszcze o niczym nie świadczy. Dopiero spadek do niższego przedziału jest niepokojący. Jeśli np. niemowlę przez pierwszych kilka miesięcy utrzymywało się w granicach 25. centyla, w szóstym miesiącu spada do 10., a potem do 3. centyla, konieczna jest szybka interwencja lekarza, gdyż niechęć do jedzenia może mieć tło medyczne (choroby układu pokarmowego, moczowego, choroby metaboliczne, schorzenia neurologiczne, pasożyty...). Znalezienie (lub wykluczenie) takiej przyczyny wymaga nieraz wielu badań.
Częściej jednak dzieci odmawiają jedzenia z przyczyn psychologicznych. Jeśli lekarz wykluczy chorobę, sam skieruje matkę na konsultację do psychologa. W przypadku niemowlęcia karmionego naturalnie trzeba przedtem wykluczyć jeszcze jeden powód - nieumiejętne przystawianie do piersi (tu pomóc może poradnia laktacyjna). Zdarza się jednak, że matka podświadomie buntuje się przeciwko takiej formie karmienia. Wtedy wystarczy przejść na karmienie sztuczne.
Dwulatki - będące w fazie kształtowania się niezależności - czasami odmawiają jedzenia (podobnie jak wypróżniania się), bo jest to jedyny obszar, w którym mogą stanowić o sobie. Wtedy może pomóc złagodzenie domowych rygorów, dopuszczenie większej niezależności dziecka w zabawie, w wyborze ubrania, bajki, a nawet pory snu i czuwania.
Często odmowa jedzenia jest wyrazem buntu przeciwko temu, co nazwałbym "agresywną nadopiekuńczością". Jeśli mama czy babcia bez przerwy nakłania dziecko do jedzenia, może się ono w pewnym momencie przeciwstawić tej ciągłej presji. Bywa także, że maluch nie je, bo przy stole panuje nieprzyjemna atmosfera. Nieraz rodzice są tak zapracowani, że spotykają się jedynie przy kolacji, i zdarza się, że wylewają wtedy swoje żale, kłócą się. Nawet jeśli dziecko nie rozumie, o co dorosłym chodzi, wyczuwa napięcie, a to nie wpływa dobrze na apetyt. W zgodnych rodzinach dzieci nie mają kłopotów z jedzeniem. Przez ponad 30 lat pracy nie spotkałem się z niejedzącym dzieckiem szczęśliwych rodziców.
Czasami rodzice sami hodują niejadka - jeśli pozwalają, by dziecko bez ograniczeń jadło słodycze. Zawarte w nich cukry proste szybko zaspokajają głód, więc nic dziwnego, że po zjedzeniu batonika dziecko nie chce obiadu. Ale słodycze nie nasycą organizmu na długo. Kiedy rodzina wstaje od stołu, niejadek znów jest głodny, sięga po kolejnego cukierka czy batonika i tworzy się błędne koło nieprawidłowego żywienia (bo lizaki, ciastka i czekoladki nie dostarczą maluchowi niezbędnego białka, wapnia, witamin i składników mineralnych).
Pamiętajmy również, że bardzo sycące są soki owocowe. Jeśli dziecko wypija kilka buteleczek dziennie, to nic dziwnego, że nie ma apetytu. A dieta oparta na sokach także nie zaspokaja wszystkich potrzeb organizmu.
Czasami rodzice stają przed trudnym wyborem: czy zmieniać dziwne przyzwyczajenia żywieniowe malucha, ryzykując tym, że odmówi jedzenia w ogóle, czy raczej cieszyć się, że w ogóle je cokolwiek? Oczywiście zmieniać. Ale w takiej sytuacji warto też zasięgnąć porady psychologa, żeby przyjrzeć się relacjom w rodzinie. Wygląda bowiem na to, że dziecko szantażuje dorosłych i zmusza ich, by postępowali tak, jak ono chce. A to przecież rodzice są odpowiedzialni za jego zdrowie i prawidłowy rozwój, to oni ustalają panujące w domu zasady - także te dotyczące posiłków. Jeśli są przekonani, że dieta ich córki czy synka jest zbyt uboga albo po prostu niezdrowa, powinni to zmienić. Ale nie siłą, bo stół nie może stać się polem walki. Zmiany w jadłospisie trzeba wprowadzać stanowczo i łagodnie. Sposób "albo kaszka, albo nic" jest fatalny. Dziecka nie można głodzić, ono musi jeść codziennie. Chodzi raczej o to, by zachęcić je do uczestniczenia w rodzinnych posiłkach: zainteresować tym, co jest na stole - proponując potrawy smaczne, barwne, urozmaicone - i tym, co dzieje się przy stole, dbając o to, by atmosfera w czasie posiłku była przyjemna, by stołownicy byli odprężeni i pogodni.
Kiedy dziecko wyrasta z okresu niemowlęcego, rzadziej chodzimy z nim do lekarza. Jeśli zatem rodzice martwią się, że maluch jest mniejszy i szczuplejszy od rówieśników, sami muszą poszukać pomocy medycznej. Najpierw trzeba skontaktować się z pediatrą lub lekarzem rodzinnym. Jeśli nie stwierdzi żadnych nieprawidłowości w rozwoju malucha, ale rodzice nadal będą niespokojni, powinni iść do innego lekarza, niekoniecznie specjalisty. Gdyby i druga opinia nie uśmierzyła ich lęku, mogą - na własną rękę - skontaktować się z gastroenterologiem lub lekarzem z poradni żywienia. Jeśli jednak on także uzna, że dziecko jest zdrowe, to naprawdę nie ma powodu do niepokoju. Może po prostu maluch jest drobny z natury, może je niewiele, ale wystarczająco do swoich potrzeb.
W poradni żywienia dietetycy często zalecają prowadzenie przez tydzień, dwa dzienniczka żywienia. Mama zapisuje wtedy, co i o której godzinie dziecko zjadło. To może być bardzo pouczające. Może się okazać, że to "nic", które zjada niejadek, to wcale nie takie nic. To dobra metoda, żeby się uspokoić, ale nie powinno się jej niepotrzebnie przeciągać. Jedzenie to nie jest lekarstwo wymagające precyzyjnego dawkowania z miareczką i zegarkiem w ręku.
Może się też okazać, że dziecko ma kłopoty z jedzeniem tylko w domu - gdy idzie z wizytą do kolegi albo wyjeżdża na wakacje do babci, je, aż mu się uszy trzęsą. Wśród moich pacjentów są także tacy, którzy w szpitalu zaczynają jeść normalnie, choć w domu są zdeklarowanymi niejadkami. W takich przypadkach bierzemy oboje rodziców na rozmowę. Często uświadamiają sobie, że źródłem kłopotów jest atmosfera panująca w domu. Problemy z jedzeniem łatwiej diagnozować na neutralnym gruncie - nawet w skądinąd nieprzyjaznym szpitalu.
Niejadkiem można zostać w każdym wieku. Zresztą wahania apetytu są zupełnie normalne. Z nieumiarkowanego w jedzeniu niemowlęcia może wyrosnąć powściągliwy stołownik. Warto pamiętać, że dziecko w drugim, trzecim roku życia chłonie świat wszystkimi zmysłami, ma stale "ręce pełne roboty" i może mu być szkoda czasu na jedzenie. Dlatego takie ważne jest, by jak najwcześniej uczyło się jeść samodzielnie (kiedy jeszcze sama czynność jedzenia jest dla niego ciekawa), żeby szanować jego gust, ale też pozwalać mu poznawać różne smaki, żeby nie zabawiać go podczas posiłku.
Dopóki dziecko wygląda zdrowo, jest żywe, nie traci na wadze, przejściowe osłabienie apetytu nie powinno budzić niepokoju rodziców. Nie warto się zbytnio koncentrować na jedzeniu, bo właśnie przywiązywanie nadmiernej wagi do tego, co i ile dziecko zjadło, może być przyczyną kłopotów. Rodzice niejadków szukają czasami lekarstw pobudzających apetyt. Nie zachęcam do tego, bo przecież rzecz nie w tym, by sztucznie stymulować apetyt, ale by dziecko lubiło korzystać z uroków stołu.