Smaki dzieciństwa - pomidorówka babci, ciepłe lody ze spożywczego na rogu, mielone mamy - najlepsze na świecie, galaretka, budyń i truskawki ze śmietaną i z cukrem. Każdy ma jakieś ukochane smaki, które wspomina ze swojego dzieciństwa. Z nostalgią, rozmarzeniem. To wspomnienie obejmuje zapach, smak, klimat, jaki towarzyszył jedzeniu. To ten "ciepły" biegun i "smaczne" wspomnienia. Na drugim krańcu są te, które chętnie byśmy wymazali. Zimna zupa owocowa, szpinak, papka z groszku i marchewki. Jedzenie upychane w policzkach, żeby wyglądało, że zjedliśmy, gula w gardle, która nie pozwala przełknąć najmniejszego kęsa, i musztra przy obiedzie oraz nieśmiertelne "zjedz za tatusia". Ukochane smaki dzieciństwa nadal najbardziej nam smakują, a "gorzkie" wspomnienia nawet w dorosłym życiu wywołują grymas niesmaku.
Odpowiedź na to pytanie wydaje się tylko z pozoru prosta. Na najbardziej elementarnym poziomie jemy po to, by przeżyć, by mieć energię i budulec dla ciała.
W psychologii mówi się o potrzebie pierwszego rzędu i łączy ją z odczuwaniem głodu. Na podstawowych potrzebach budują się kolejne, bardziej złożone. Gdy jesteśmy głodni (także gdy brak nam snu lub mamy przepełniony pęcherz), trudno będzie nam rozwijać potrzeby związane np. ze zdobywaniem wiedzy czy pielęgnowaniem relacji.
Co ciekawe, dzieci zapytane, po co jedzą, odpowiadają: "bo mama kazała", "bo jest obiad", rzadziej: "bo jestem głodny".
Jedną z pierwszych rzeczy, które robi noworodek tuż po narodzeniu, jest poszukiwanie piersi.
Ssąc mleko mamy, dziecko nawiązuje z nią najbliższą, bo "cielesną" więź. Także gdy malec jest karmiony mlekiem z butelki, przytulany, głaskany, jedzenie to moment związany z bliskością, przyjemnością, zaopiekowaniem.
Jednym z najczęściej stosowanych sposobów zaspokojenia głodu dziecka (i tego z żołądka, i tego związanego z potrzebą bliskości) jest przystawienie do piersi lub podanie butelki. Rozluźniony maluch uspokaja się i często zasypia, bo dostał pokarm dla ciała i duszy.
Gdy dziecko odkrywa świat, chce wziąć wszystko do ręki... i do buzi.
Widok niemowlaka czy nawet dwulatka obgryzającego każdy nadarzający się przedmiot jest powszechny. To taka faza rozwojowa, że poznanie dokonuje się wszystkimi zmysłami. Świat jest próbowany, a każda rzecz ma swój smak, zapach, konsystencję, temperaturę, kolor, kształt i dźwięk. Potem okazuje się, że coś jest bardziej kolorowe, a coś mocniej pachnie, aż w końcu myślenie o smaku przypisane zostaje tylko produktom spożywczym.
Rodzinne spotkania przy stole mają wiele znaczeń.
Już podczas przygotowania posiłku dziecko uczy się, jakie są role w rodzinie: kto gotuje, kto nakrywa do stołu, kto pomaga. Dziecko włączone w przygotowania do niedzielnego obiadu odkrywa przyjemność płynącą ze wspólnej pracy, jest ekspertem, który może próbować, "czy dobrze doprawione", posypywać ziołami, wyrzucać obierki od marchewki, uczy się nakrywania stołu. Tworzy spotkanie, więc też chętniej bierze w nim udział.
Coraz więcej rodziców stawia na samodzielność dziecka przy posiłku. Małe dziecko dostaje swoje jedzenie, trochę się nim bawi, poznaje, próbuje.
Doświadcza po swojemu, znajduje ulubione smaki - może to być żółta fasolka albo twarde części brokułu. Uczy się samodzielnie sięgać, potem nakładać na swój talerzyk ze wspólnej miski. Samo decyduje, po co sięga i ile zjada. Oczywiście, może zdarzyć się, że któregoś dnia zje dużo mniej, ma po prostu mniejszy apetyt. Gdy nie zdarza się to bardzo często, nic mu nie grozi.
Przy stole dziecko uczy się też reguł związanych z posiłkiem: jak należy jeść i czego nie powinno się robić przy jedzeniu.
Dowiaduje się, że w różnych miejscach te zasady różnie wyglądają. U babci Jadzi nie wolno wstawać, dopóki wszyscy nie zjedzą, u cioci Ani można podjadać z talerza kuzyna, u babci Stasi można dostać "brawo" za każdy przełknięty kęs, a dziadek Damian, jeśli się zaciśnie usta, bawi się w samolociki, które lecą prosto do buzi.