Polak w sklepie: etykiety to czarna magia!

W kategorii "świadomy konsument" wypadamy słabo. Nie czytamy etykiet, a jeśli nawet zdarzy nam się rzucić na nie okiem, nie rozumiemy przeczytanych informacji. Nie wiemy, na co zwracać uwagę i jak wybierać wartościowe produkty. Przesada? Niestety, nie.

Tylko co trzeci Polak sprawdza na etykiecie datę przydatności do spożycia - wynika z danych Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie. Nie zwracamy też uwagi na wartość energetyczną produktów, nie umiemy czytać tabel GDA (ang. Guideline Daily Amounts), zawierających informacje o procentowej zawartości wybranych składników odżywczych i ich wartości kalorycznej. Na zawartość soli w jedzeniu zwraca uwagę tylko co dziesiąty z nas, a prawie 36 proc. Polaków nie odróżnia niezdrowych nasyconych tłuszczów od polecanych przez dietetyków nienasyconych tłuszczów zawartych np. w rybach.

- Żyjemy coraz szybciej i niestety nie sprzyja to refleksji na temat zdrowia naszego i naszych bliskich. Podczas zakupów w super- i hipermarketach wielu z nas wybiera produkty spożywcze, zwracając uwagę jedynie na ich cenę czy atrakcyjne opakowanie. Nie koncentrujemy się na informacjach, które zawierają etykiety, a jeśli nawet na nie spojrzymy - często mamy problem z ich interpretacją - mówi dr Agnieszka Jarosz z Instytutu Żywności i Żywienia, komentując akcję "Czytamy etykiety", zorganizowaną przez Instytut w ramach projektu edukacyjnego "Zachowaj równowagę".

Byle ładne i tanie?

- Badania pokazują, że napisy na etykietach czyta tylko co piąty Polak. To zdecydowanie za mało, chociaż mam wrażenie, że z tygodnia na tydzień spotykam w sklepach więcej osób, które etykiety przynajmniej przeglądają - mówi Katarzyna Bosacka, która w programie "Wiem, co jem" od lat uczy nas, jak być świadomymi konsumentami. - Dlaczego to takie ważne? Po pierwsze skład produktu powie nam, czy wrzucamy do koszyka coś wartościowego, czy tylko coś, co produkt wartościowy udaje. Po drugie w liście składników możemy odszukać te zakazane dla konkretnych osób ze względów zdrowotnych: cukier dla diabetyków, sól dla nadciśnieniowców, tłuszcze trans dla sercowców, alergeny dla uczuleniowców. Czytanie etykiet produktów jest w dzisiejszych czasach niemal tak ważne, jak czytanie ulotki dołączonej do leków i suplementów diety - przekonuje Bosacka.

Badanie przeprowadzone przez firmę ARC Rynek i Opinia dla Nestlé wykazało, że najsłabiej wypadają mieszkańcy Polski południowo-zachodniej - tu etykiety czyta tylko 16,4 proc. konsumentów; najlepiej ci ze wschodu - 24,8 proc. mieszkańców tych rejonów sprawdza informacje na opakowaniu. Jak wynika z badania, większe znaczenie ma dla nas cena produktu niż jego skład: podczas zakupów cena jest głównym kryterium wyboru dla prawie 43 proc. z nas. Ważniejszy od składu jest dla nas nawet wygląd opakowania, specjaliści przestrzegają jednak: to droga donikąd.

Rodzicu, bądź czujny!

Szczególnej uwagi wymagają produkty dedykowane dzieciom, np. serki, jogurty, parówki. Kolorowe obrazki i wesołe nazwy mają z założenia być atrakcyjne dla dzieci, a przy okazji sugerować rodzicom, że skoro produkt został wyprodukowany z myślą o najmłodszych, jest bardziej wartościowy od tego przeznaczonego dla wszystkich. To nie zawsze jest prawdą, co jest szczególnie widoczne w przypadku wspomnianych parówek. - Często mają fatalny skład. Rodzice muszą czytać etykiety i jeśli już chcą kupować parówki, powinni wybierać te, które zawierają najwięcej mięsa i jak najmniej dodatków do żywności, fosforanów, glutaminianu sodu - podpowiada Izabela, mama 8-letniego Antosia, która stara się być świadomą konsumentką. Lepiej więc porównywać etykiety i sprawdzić procentową zawartość mięsa, a nie sugerować się nazwą i opakowaniem.

Częstą pułapką na naiwnych rodziców są też soki owocowe. Zdarza się, że te dedykowane dzieciom zawierają sporo cukru, aromatów i nie dorównują świeżym owocom czy wodzie mineralnej. A dodatkowo dopłacamy za licencjonowane obrazki na etykietach. Warto zachować rozwagę i kierować się składem oraz wartościami odżywczymi produktu, a nie jego ceną czy atrakcyjnym opakowaniem.

Wybierając wędlinę dla dziecka, powinniśmy przyjrzeć się jej plasterkom. Czy są wyraźnie widoczne włókna, czy też całość sprawia wrażenie mocno przemielonego mięsa? Jeśli to drugie, lepiej zrezygnować z zakupu, bo im bardziej przemielone mięso, tym większe pole do zafałszowań. Rozstrzygający powinien jednak zawsze być skład, a nie wygląd. Nie bójmy się pytać sprzedawców o skład pokrojonych w plasterki wędlin. Mają obowiązek udzielić nam takiej informacji, a najlepiej, gdyby lista składników była umieszczona bezpośrednio przy cenie. To samo dotyczy alergenów, klienci mają prawo o nie pytać, a sprzedawcy powinni poinformować nas o ich zawartości w danym produkcie. Takie alergeny jak np. białko mleka krowiego są często bardzo niebezpieczne dla alergików, a możemy je znaleźć np. w pieczywie, dlatego w piekarni powinniśmy otrzymać taką informację. - Nie bójmy się, że wyjdziemy na przewrażliwione matki, jeśli o to pytamy - przekonuje Izabela, która często korzysta ze swojego prawa do informacji.

Pozornie najłatwiej przedstawia się sytuacja z owocami i warzywami, bo często jesteśmy w stanie ocenić po samym wyglądzie, czy są ładne i czy będą smaczne. To jednak nie wystarczy. W sklepach przy wszystkich owocach i warzywach powinna znajdować się informacja z nazwą odmiany i krajem pochodzenia. Jeśli widzimy np. pomarańcze, a przy nich wymieniona jest lista kilku krajów, to źle, bo oznacza to, że owoce są wymieszane. Ma być jeden kraj i rzetelna informacja. - Każdy się teraz spieszy i czasem jest nam po prostu głupio zapytać sprzedawcę o skład szynki czy pieczywa, zwłaszcza jeśli za nami czekają już inni klienci. Nie chcemy nikogo denerwować, ale nie powinniśmy bać się pytać. To nasze prawo i powinniśmy świadomie decydować o tym, co kupujemy - mówi z przekonaniem mama Antosia.

Na zakupy z wykrywaczem kłamstw?

Przekrętów nie brakuje. Kontrole Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHARS) stwierdziły np. brak mięsa cielęcego w parówkach z cielęciną, dodatek 30 proc. mięsa wieprzowego w mięsie deklarowanym jako wołowe, dodatek 17 proc. mięsa drobiowego oraz dodatek MOM (mięso oddzielone mechanicznie) w szynce wieprzowej, a nawet obecność barwników w surowym mięsie wieprzowym deklarowanym jako wołowina.

Paweł Borecki z biura prasowego UOKIK mówi, że w 2012 roku Inspekcja Handlowa na zlecenie UOKiK sprawdziła oznakowanie ponad 12 tysięcy partii produktów w 1309 placówkach handlowych. Skontrolowano m.in. mleko, mięso, ryby i ich przetwory, mrożonki, gotowe dania obiadowe, herbaty, kawy, pieczywo. Blisko 30 proc. skontrolowanych partii nie spełniało wymagań. - Najwięcej zastrzeżeń wzbudziło oznakowanie opakowań mięsa, herbat, kawy, mrożonek i oliwy. W grupie towarów sprzedawanych luzem najczęściej kwestionowano: wędliny, jaja, ryby, pieczywo - wylicza.

Jak regularnie wykazują kontrole przeprowadzane przez Inspekcję Handlową oraz IJHARS producentom zdarza się podawać mylące informacje na opakowaniach (np. jogurt truskawkowy, czyli zawierający truskawki, zamiast "o smaku truskawkowym", czyli zawierający jedynie aromat owocowy). Niektórzy celowo wprowadzają też konsumentów w błąd, umieszczając na produktach napisy "domowy", "swojski", "wiejski", sugerujące domowe warunki produkcji, podczas, gdy produkt wytwarzany jest na skalę przemysłową na nowoczesnej linii produkcyjnej. W przypadku samych makaronów, jak wynika z kontroli IJHARS, nieprawidłowości w zakresie znakowania w latach 2009-2011 utrzymywały się na poziomie 45 proc. skontrolowanych partii. Zdaniem IJHARS nieprawidłowe oznakowanie tylko częściowo wynika z nieznajomości lub nieprawidłowej interpretacji przepisów, a często jest po prostu świadomym działaniem producentów.

Czytasz? Będziesz szczuplejszy!

Tym bardziej więc nie powinniśmy kierować się atrakcyjnością opakowania, nazwą produktu i ceną, tylko informacjami zawartymi na etykietach: składem, terminem przydatności i tabelą wartości odżywczych produktu. Poza kalorycznością na opakowaniu znajdziemy też informację, jaki procent dziennego zapotrzebowania na dany składnik pokrywa konkretny produkt. To efekt wieloletnich działań Komisji Europejskiej, która rozszerza katalog informacji obowiązkowo umieszczanych na produktach. Zgodnie z rozporządzeniami unijnymi producenci żywności muszą m.in. oznaczyć użycie substancji dodatkowych za pomocą symbolu E wraz z odpowiednim numerem identyfikacyjnym. Te są przez nas często błędnie kojarzone wyłącznie z konserwantami, tymczasem określenie to obejmuje również m.in. barwniki, słodziki, wzmacniacze smaku i polepszacze.

Zwracajmy także uwagę na procentową zawartość głównego składnika w danym produkcie - przekonuje UOKiK w poradniku dla konsumentów pt. "Jak kupować produkty żywnościowe". "Dzięki temu zauważymy istotne różnice jakościowe między produktami, nawet noszącymi tę samą nazwę, np. zawartość mięsa w parówkach może wynosić od 20 do 90 proc." - czytamy. Od 2016 r. producenci z Unii Europejskiej będą musieli zamieszczać na etykietach także informację o wartości energetycznej produktów, ilości tłuszczu, kwasów tłuszczowych nienasyconych, węglowodanów, cukrów, białka i soli w przeliczeniu na 100 g lub 100 ml produktów. Niektórzy już to robią.

Z przeprowadzonych dla Nestlé badań wynika, że mimo iż 70 proc. Polaków uważa, że odżywia się zdrowo, co trzecia osoba nie zna dziennego zapotrzebowania kalorycznego. To błąd, bo jak przekonują pracownicy Instytutu Żywności i Żywienia, czytanie etykiet jest najlepszą metodą na zapewnienie sobie zdrowia, a także zachowanie prawidłowej wagi ciała. Wiedząc, jaką wartość energetyczną ma dany produkt, możemy tak komponować dietę, żeby nie przekraczać dziennego zapotrzebowania na kalorie.

- Nie każdy najdroższy produkt jest najlepszy dla zdrowia i nie każdy produkt "light" jest najkorzystniejszy dla naszej figury. Odpowiednio dobrane produkty pozwalają na skonstruowanie optymalnej diety, która w połączeniu z aktywnością fizyczną jest gwarancją dobrej formy. Przypominamy o tym Polakom, żeby zdrowe nawyki weszły im w krew - przekonuje dr Agnieszka Jarosz, tłumacząc, dlaczego tak ważne jest to, żebyśmy nauczyli się czytać etykiety na produktach.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.