Problem słodyczy

Jestem zdeklarowaną przeciwniczką wprowadzania ?słodkiego dnia?, czyli skandynawskiej metody objadania się słodyczami raz w tygodniu.Powiem wam dlaczego.

Powszechnie wiadomo, że słodyczy należy unikać. Są one bezpośrednią przyczyną nadwagi oraz otyłości, próchnicy, cukrzycy typu 2, niedoborów żywieniowych, a pośrednią - niektórych nowotworów, chorób układu krążenia, zwyrodnień stawów i kręgosłupa.

W niektórych rodzinach stosuje się metodę "słodkiego dnia". Polega ona na tym, że wszystkie słodycze, które dziecko dostaje w ciągu tygodnia z różnych okazji, zbiera się do jednej puszki czy szafki, a gdy nadchodzi jeden wyznaczony dzień tygodnia (powiedzmy - niedziela), mały człowiek ma prawo zjeść swój zapas.

Zwolennicy tej metody twierdzą, że to zmniejsza ryzyko próchnicy (nie pojada się słodyczy, tylko zjada od razu). Że zyskują konkretne argumenty w rozmowie z dzieckiem ("nie dostaniesz dziś czekolady, bo dziś jest wtorek, musisz poczekać do niedzieli"). No i że to nie jest zakaz całkowity, dziecko może od czasu do czasu połasować do woli.

Tyle że to rozwiązanie ma także solidne wady, które mogą przynieść w przyszłości dużo kłopotów.

Zakazywać, czy nie?

Czasami musimy dziecku czegoś zakazać (np. wkładania palców do kontaktu). Tłumaczymy, dlaczego tak nie wolno, ale nie dyskutujemy

Takie kategoryczne zakazy działają skutecznie, jeśli nie jest ich zbyt wiele, jeśli dotyczą tylko spraw, które dziecku trudno pojąć (jak istnienia prądu elektrycznego). Większość rzeczy, których dziecko musi się w życiu nauczyć, dociera do niego poprzez codzienną obserwację zachowań najbliższych osób i setki powtórzonych informacji. Pierwsze lata życia dziecka to czas, w którym warto wprowadzić nawyk ograniczania sobie porcji słodkości. Batonik z reklamy przestanie być atrakcyjny nie wtedy, gdy odroczymy termin spożycia, ale wówczas, gdy przekonamy dziecko, że są na świecie zdrowsze rzeczy do jedzenia i są lepsze zajęcia niż łasowanie.

Narzucając dziecku zasadę "słodkiego dnia", warto zastanowić się, co stanie się, gdy mama z tatą nie będą patrzeć? Gdy wyjadą? Albo gdy kilkulatek stanie się nastolatkiem i przestanie się podporządkowywać "dziecinnemu", narzuconemu z zewnątrz zakazowi?

Wyczekiwanie na słodycze

Owoc zakazany staje się czymś nadmiernie pożądanym.

Na dzień jedzenia słodyczy czeka się wiele dni. Mitologizuje się te słodycze. Nabierają niezrównanego smaku, walorów wcześniej wcale nie docenianych. Jeśli "słodki dzień" wypada w weekend, zaczyna się w głowie dziecka budować skojarzenie: gdy jest miło, rodzinnie, atrakcyjnie, to są też słodycze. Niedziela to ten dzień, gdy tata idzie ze mną na plac zabaw, mama się uśmiecha i zajadam się czekoladą. Jest tak błogo... Gdy w przyszłości będzie źle, gdy nie będzie wokół ciepła ani uśmiechu, można będzie sięgnąć do tego skojarzenia. Zjeść czekoladę i poczuć się dobrze. To "zajadanie smutków".

Słodycze - czy wszystkie niezdrowe?

Maluch ma kontakt z bardzo różnymi słodyczami. Może przynieść z przedszkola lizaka, dostać od dziadków cukierki, kupić za kieszonkowe batonik.

Zgodnie z metodą "słodkiego dnia" mógłby tygodniowy "utarg", czyli wszystkie otrzymane słodycze, schować na niedzielę i zjeść. Jak leci. Ale przecież słodki smak to nie jedyna cecha tych produktów. Jedne są mniej, inne bardziej wartościowe. Gorzka czekolada to dobre źródło magnezu, na dodatek szybko syci zapotrzebowanie na słodkości. Ale kolorowe żelki są bezwartościowe, zawierają dużo chemii spożywczej, a ich jedzenie wciąga tak, że łatwo zjeść naraz całą paczkę.

Jeśli wprowadzamy zasadę: "raz w tygodniu możesz zjeść tyle słodyczy, ile chcesz", to nie ma już miejsca na dopowiedzenie: "ale najpierw usiądziemy razem i ustalimy, co jest wartościowe, a co szkodliwe". To byłoby niekonsekwentne. Umowa to umowa, a nie wstęp do kolejnych ograniczeń. W efekcie dziecko z naszym przyzwoleniem opycha się żelkami. Dużo lepiej byłoby nauczyć je, co zrobić, by przy nagłej nieprzepartej ochocie na coś słodkiego zaspokoić swoją potrzebę w jak najmniej szkodliwy sposób.

Daj przykład

Najskuteczniejszą metodą wychowawczą jest modelowanie, czyli uczenie przez dobry przykład.

Inny stosunek do słodyczy będzie miało dziecko, które na co dzień obserwuje, jak rodzice na deser zjadają dwie kostki ciemnej czekolady, nie czyniąc sobie z tego powodu wyrzutów ("znów za dużo zjadłam", "znów się nie powstrzymałem", "nie powinnam"), a inny ten maluch, przed którym słodycze się ukrywa, czyniąc z nich obiekt pożądania albo element diety, nad którym ciężko jest nam samodzielnie sprawować kontrolę.

Objadanie się jest niezdrowe

Dla metabolizmu dziecka jeden "słodki dzień" w tygodniu także nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem.

Domyślacie się, jak można się poczuć po zjedzeniu całego zapasu słodyczy? W brzuchu ciężko, ruszać się nie chce, zdarzają się mdłości. Ileż trzeba wyprodukować insuliny, by strawić taką porcję! Jak zużyć pozyskaną energię? Część trzeba wytracić w szaleństwach (które dorośli biorą za nadpobudliwość), część zmagazynować. Całkiem inaczej dzieje się, jeśli do organizmu trafia mała dawka słodyczy, choćby codziennie. My i tak żyjemy według cyklu dobowego, bilans tygodnia ma dla organizmu mniejsze znaczenie.

Jeśli słodycze to:

w małych ilościach, np. dwie kostki czekolady smakowane pomału, suszona morela gryziona długo i starannie, miseczka budyniu zjadanego małą łyżeczką;

po głównych posiłkach. Najpierw solidny obiad, a na deser gałka lodów z owocami. Najpierw kolacja, po niej owsiane ciasteczko ze szklanką mleka;

dobrej jakości. Lepiej omijać szerokim łukiem podłą czekoladę z promocji, ciastka z utwardzonym tłuszczem roślinnym i syropem glukozowo-fruktozowym, landrynki, lizaki, krówki i inne cukierki przywierające do zębów;

potem mycie zębów. Niech to będzie utrwalone skojarzenie i odruch - jem słodycze, więc zaraz muszę umyć zęby;

nie w nagrodę, nie na pocieszenie. Nie wiążmy łasowania z poprawą nastroju.

Więcej o:
Copyright © Agora SA