Heidi Klum płaci dzieciom, żeby jadły zdrowo. A inni rodzice?

"Dobry jest taki sposób, który działa" - twierdzi Grzegorz Łapanowski, propagujący wśród dzieci i ich opiekunów ideę zdrowego odżywiania. Jakie metody sprawdzają się w naszych domach? Oszustwo, przekupstwo, rezygnacja, zachęta - do wyboru, do koloru.

Żeby tylko chciało jeść. Żeby zjadało wszystko. Zdrowo żeby jadło. Żeby chociaż tę marchewkę... ten szpinak... Jabłko chociaż. Ilu z nas zadręcza się myślami o diecie swoich dzieci? Te wszystkie rodzicielskie frustracje - a to, że brokuły wczoraj były ukochane, a dzisiaj już ich nie tknie, a to, że zjada tylko mięso albo właśnie mięsa nie ruszy... Sposoby są różne - angażujemy swój spryt i autorytet, uciekamy się do przekupstwa lub oszustwa; co tylko - byle działało. A czasem po prostu się poddajemy: wyrośnie, dorośnie, polubi.

Pewnym pocieszeniem może być fakt, że problem jest uniwersalny: nie ma granic geograficznych ani statusowych. Ostatnio Heidi Klum przyznała w wywiadzie, że nie wszystkie z czwórki jej dzieci lubią poranne koktajle, które dla nich przygotowuje. To część jej noworocznego postanowienia: zaczynać dzień od owocowego smoothie. "Obieramy ananasy, jabłka, cytryny, banany, kiwi, imbir i borówki i robimy z nich pyszne koktajle. Niektóre z moich dzieci ich nie lubią, więc płacę im dolara, jeśli wypiją do końca. Odkładają pieniądze do skarbonek i od 1 stycznia uzbierali już sporą sumkę" - opowiada modelka.

My postanowiliśmy sprawdzić do jakich metod uciekają się znani nam rodzice - czy przekupstwo jest popularne? Stawiają na szczerość czy są mistrzami podstępu? A może w ogóle nie mają żadnych problemów? Pytamy też Grzegorza Łapanowskiego, pomysłodawcę inicjatywy "Szkoła na widelcu", jak sprawić, żeby nasze dzieci polubiły zdrową żywność. Czy to w ogóle możliwe?

"To mięsko przecież!"

Jednym ze sposobów jest ucieczka do drobnego oszustwa. Kiedy stawką jest zdrowa dieta dziecka, rodzice nie mają hamulców: cel uświęca środki. W moim domostwie jest dwoje dzieci o skrajnie różnych gustach kulinarnych. Pierwsze najbardziej na świecie lubi warzywa: brokuły, kalafior, fasolkę szparagową, pomidory i ogórki. Pałaszuje rozmaite kasze, owsiankę i ciemne pieczywo. Młodsze dziecko mogłoby żywić się wyłącznie makaronem, mięsem i zielonym pesto. W ten oto sposób na jego talerzu szpinak i brokuły zamieniają się często w pesto, a kalafior w mięso. Czy czuję się niezręcznie z tym, że okłamuję syna? Tak, oczywiście. Trochę.

Marta też ma dwójkę dzieci o odmiennych gustach. - Nie oszukuję, ale czasem nie mówię, co to jest - opowiada. - Kiedyś zamówiłam dla nich zupę szpinakowo-brokułową, a one były tak głodne, że bez wydziwiania i pytania co to jest, zjadły. I dopiero na koniec im powiedziałam, że to brokuły i szpinak, których dotąd nie lubiły. I teraz lubią. Daję im rzeczy nowe, ale raczej w formie "saute", żeby się nie urobić (kalarepkę, sałatę i inne "ohydztwa"). I czasem jednak się do czegoś przekonują. Usilnie pytam: "Zjesz owsiankę?" (starsza nie jada, młodsza bardzo chętnie).

Motywacja czy przekupstwo?

Agnieszka znalazła rozwiązanie idealne. Na jej córki działa przyjazna manipulacja. - Na lodówce wisi własnoręcznie przez nie narysowana tablica motywacyjna i za spróbowanie każdej nowej (czyli podejrzanej) potrawy, dziewczyny mogą narysować sobie uśmiechniętą buźkę - tłumaczy. - Nagrodą miała być jakaś słodka niespodzianka w weekend po kończącym się tygodniu. Ale samo zdobywanie buziek jest taką frajdą, że w sobotę już o ewentualnej nagrodzie najczęściej nie pamiętają - przyznaje. Zanim jednak, w swej ogromnej uczciwości, odrzucimy ideę małego przekupstwa, powinniśmy zapoznać się z wynikami pewnego badania...

Otóż naukowcy z University College London (Wielka Brytania) przeprowadzili ciekawy eksperyment. Prawie 500 dzieci w wieku od 4-6 lat dostało do spróbowania 6 różnych warzyw (marchewkę, ogórka, czerwoną paprykę, groszek zielony, kapustę i seler) i zostało poproszonych o ich ocenę w skali od 1-6. Następnie dla każdego dziecka wybrano to warzywo, które znalazło się na 4. miejscu i przez dwa tygodnie podawano im codziennie jego kawałek. Dzieci podzielono na 4 grupy: pierwsza setka za zjedzenie warzywa dostawała naklejkę, druga pochwałę, trzecia poza samym warzywem nie dostawała niczego. 4 grupa stanowiła grupę kontrolną. Okazało się, że częste próbowanie nielubianego jedzenia zmieniało podejście dzieci: testowane warzywa zaczynały im coraz bardziej smakować, co jest dowodem na to, że do smaków można się przyzwyczaić.

Naukowcy odkryli jeszcze jedną interesującą rzecz: dzieci, które otrzymywały nagrody za zjedzenie warzywa, trzy miesiące po zakończeniu badania zjadały go o wiele więcej niż te z nich, które jej nie dostawały (przeciętnie 58g nielubianego warzywa zjadały dzieci z grupy naklejkowej - o dwa razy więcej niż członkowie grupy kontrolnej. Chwalone dzieci sięgały po 44g danego warzywa, a dzieci, które nie otrzymywały żadnej zachęty - 35g). Daje do myślenia, prawda?

"Szczerze? Już nie mam sił"

W domu Ani przywiązuje się ogromną wagę do zdrowego odżywiania. Jeśli wędlina to tylko ze sprawdzonego źródła, bez konserwantów. Dużo warzyw, dużo ekologicznych produktów, urozmaicona kuchnia, wiele eksperymentów. I co? I nic, jej sześcioletnia córka nowości nie tknie. Warzywa? Tylko niektóre, bardzo niechętnie. - Szczerze? Przestałam namawiać, już nie mam sił - przyznaje Ania. - Ona generalnie je mało nowych rzeczy w domu, a w szkole zjada prawie wszystko. Dlatego staram się, by na stole było coś, co zje, czyli ogórek, papryka lub pomidor, bo inne warzywa nie bardzo. Wędlina i mięso tylko wybrane, ser żółty tylko rozpuszczony, jajko tylko sadzone, sera białego nie tknie - nigdy nie jadła, ale jogurt naturalny z otrębami i malinami uwielbia. Nie ma tragedii, je wartościowo, ale nie ma pędu do nowości. Choć jest z siebie bardzo dumna, gdy coś spróbuje, nawet gdy nie zje do końca.

Edukacyjne pogadanki

Po setkach zdrowych i pysznych obiadów, które wylądowały w śmieciach, Marta zdecydowała, że będzie gotować tylko to, co - jak sądzi - jej córki zjedzą. - Żeby się nadmiernie nie frustrować - wyjaśnia. - Robię liczne płomienne pogadanki o niezdrowości jedzenia pewnych rzeczy, a zdrowości innych. I daję dobry przykład. Liczę, że zaprocentuje to trochę, kiedy pójdą do szkoły i mój wpływ będzie znacznie mniejszy. Ale tutaj koncentruję się na atakowaniu rzeczy najgorszych - pokazałam im np. takie zdjęcie, które krążyło po necie, przedstawiające ile cukru jest w napojach. Jak idziemy do sklepu, to im tłumaczę, czym sok różni się od napoju owocowego i że tego drugiego nie kupujemy. Zaszczepiam nienawiść do najgorszych słodyczy, na które mówię "sam cukier z farbą - lepiej sobie w domu possiesz kostkę cukru i łykniesz plakatówkę".

"Nie zmuszam. Czekam aż dorosną"

Wspomnienia o własnym dzieciństwie, paniach z przedszkola, które zmuszały do zjedzenia całego obiadu, babciach z ich sakramentalnym: "To zjedz chociaż mięsko", sprawiają, że wielu rodziców nie uznaje żywieniowego przymusu i nie stosuje go wobec dzieci. Psychologowie popierają taką postawę: nie zmuszać, pozwolić nie dokończyć dania, nic na siłę, dziecko samo wie, ile powinno zjeść. Z takiego właśnie założenia wychodzi Sonia: - Ja jeszcze jako dziecko obiecałam sobie, że nie będę własnych dzieci do jedzenia zmuszać. I nie zmuszam. Proponuję, ale jak nie zechcą, to nie ma tragedii. Jak dorosną, to sami się przekonają, że coś jest smaczne. Zresztą już nie raz z własnej woli się przekonali do nietypowych potraw, np. do kiełków. Inna sprawa, że my sami staramy się zdrowo jeść, więc rzeczy, które mamy w domu takie właśnie są.

Przykład idzie z góry

Grzegorz Łapanowski prowadzi projekt "Szkoła na widelcu", dążący do poprawy jakości odżywiania dzieci w szkołach i przedszkolach oraz promujący zdrowe odżywianie wśród dzieci, ich rodziców, nauczycieli i personelu kuchennego. Uważa, że dzieci najłatwiej zachęcić do jedzenia zdrowych rzeczy poprzez bezpośrednie obcowanie z żywnością. - Ważne, żebyśmy też my, rodzice, dobrze jedli, żeby na stole zawsze były warzywa: pomidory, sałata itd. - przekonuje. - Jeśli my będziemy jeść zdrowo, to dzieci też będą. Bardzo dobrym pomysłem jest wspólne gotowanie, sadzenie warzyw w ogrodzie czy zakupy na targu - pokazujmy dzieciom, skąd się bierze jedzenie, pozwólmy im go dotykać, wybierać i przygotowywać. Taka bezpośrednia edukacja pomaga im przekonać się do jedzenia.

Podobnego zdania jest Iza, która mówi: - Myślę, że najważniejsze jest to, żeby rodzinny stół był zdrowy. Wszyscy jemy to samo. Nie może być tak, że ja zjem frytki (niezdrowe i dobre), a ty jakąś trawę czy sałatę. Nie może być, że coś jest tylko dla dzieci albo tylko dla dorosłych - z wyjątkiem napojów wyskokowych oczywiście. Dzieci naśladują dorosłych i w końcu będą jadły i lubiły to, co jada się w domu.

Potępiamy Klum czy nie?

To jak? Potępiać Heidi Klum za przekupstwo, czy może podziwiać za spryt? Zmywamy mi głowę za "kłamstwo pestowe" czy nie? Grzegorz Łapanowski twierdzi, że drobne oszustwo czy przekupstwo nie musi być złe: - Dobry jest taki sposób, który działa. Jeśli mówimy dziecku przez jakiś czas, że je "zupę shrekową", to w porządku. Tego i tak nie da się ciągnąć na dłuższą metę, w końcu powiemy mu przecież, że zupa shrekowa zrobiona jest ze szpinaku, a wtedy ono będzie ją już lubiło.

No dobrze, a może by tak podawać przemyślne kanapeczki w kształcie UFO lub zamku księżniczki? Muchomory z pomidorów i zające z jajka? - Czemu nie - mówi Łapanowski. - Estetyczny wymiar jest fajny. Ale przede wszystkim pamiętajmy o tym, że dzieci najchętniej będą jadły zdrowo, kiedy połączy się edukację z zabawą. Najłatwiej jest je zachęcić właśnie przez zabawę w gotowanie. Taki pomidor zerwany własnoręcznie z grządki to przecież czysta radość. Powinniśmy zarazić dzieci przyjemnością z jedzenia - przekonuje. Nie wiem jak Wy, ale ja czuję się zachęcona. W ten weekend zabiorę mojego opornego syna na targ. Niech sobie sam wybierze warzywa. Mam przeczucie, że tym razem nie będą to znowu ogórki kiszone.

Więcej o:
Copyright © Agora SA