Słodko, gorzko...

Fragmenty pamiętnika Moniki Jankowskiej, nagrodzonego w naszym konkursie "100 dni z życia".

Sto dni, ale które - te od poczęcia, te od narodzin czy może jeszcze inne? Nasze sto dni zaczęło się dwa i pół roku temu. Każdy dzień był tym pierwszym z reszty naszego życia...

Decyzja

Zaczynamy coraz częściej rozmawiać o tym, że chyba pora na dziecko. Mam 34 lata, czuję, że niedługo nie będzie mi się chciało uganiać za malcem. Kamila i Hipek są już odchowani (10 i 7). A tu znowu pieluchy, nieprzespane noce i rytm dnia od karmienia do karmienia. Rewolucja! Ale to będzie pierwsze dziecko Artura i on nie wyobraża sobie bez niego życia. A więc decyzja zapada. Jest październik 2001.

Nadzieja

Miałam nadzieję, że już w styczniu na teście pojawią się dwie kreski. Wsłuchuję się w swój organizm i czuję objawy. Za miesiąc to samo. W trzecim miesiącu prób jestem już pewna. Zrywam się z pracy, biegnę do apteki, a po powrocie do domu robię test. Jest! Jeszcze moment, a będę pewna, że czuję ruchy dziecka.

Wiadomość

Jest drugi miesiąc ciąży. Postanowiliśmy dla pewności trochę odczekać i dopiero wtedy poinformować dzieci i dziadków. Dzieci cieszą się bardzo, ale wieczorem muszę tłumaczyć się Hipkowi, który pyta, dlaczego mówimy im dopiero teraz. Odpowiedź, że musieliśmy się upewnić, powoduje lawinę konkretnych pytań, a odpowiadając na nie, czuję, jak mi się przegrzewają szare komórki.

Robię pierwsze USG - "jeden żywy zarodek". Mówię też w pracy i zaczynam pracować za dwoje, żeby udowodnić, że kobieta w ciąży jest nadal pełnowartościowym pracownikiem.

Ruchy

Czuję ruchy - na razie bardzo delikatne. Artur czule się mną opiekuje, mówi do brzucha, kładzie na nim rękę. Z nieznanych powodów dziecko nieruchomieje, gdy tylko dotyka brzucha. Uznaliśmy, że Artur ma kojący wpływ na potomka.

Strach

Idziemy na USG do najlepszego lekarza w Warszawie. Słynny ginekolog patrzy na moją kartę ciąży i pyta o badanie prenatalne (właśnie skończyłam 35 lat). Nie robiłam i szczerze mówiąc, nie chcę robić. W odpowiedzi słyszę, że prawdopodobieństwo zespołu Downa jest bardzo wysokie i że natychmiast mam się do niego zgłosić na amniopunkcję. Zaczynam czuć niepokój, ale nieśmiało proszę, żeby mnie doktor zbadał. Słynny lekarz pokazuje kark płodu asystentce, mówiąc: "Widzisz?". Wreszcie zwraca się do nas, mówiąc, że kark dziecka jest na granicy normy, ale może ono tylko odchyliło główkę? W raporcie napisze, że w normie, "ale wie pani.".

Na klatce schodowej zaczynam płakać i nie przestaję do końca dnia. Artur przekonuje mnie, że nic się nie zmieniło, bo cokolwiek rozwija się we mnie, to jest to nasze dziecko i nikt nie będzie sugerować nam, co mamy z nim zrobić. Nie pozwolimy mu zrobić krzywdy.W następnych dniach wszyscy będą się prześcigać w tym, żeby nas uspokoić. Moja lekarka i lekarz, który robił pierwsze USG, dają sobie z tym świetnie radę. Udajemy, że nie myślimy o tym.

Oczekiwanie

Kończą się wakacje. Brakowało mi rolek i roweru. Zaczyna się rok szkolny, a z nim trzy ostatnie miesiące mojej ciąży. Nagle zdajemy sobie sprawę, że zapomnieliśmy o akcesoriach dla maleństwa. Kilka tygodni później mamy najważniejsze meble, wózek i dodatki. W łeb wzięły plany oszczędzania. Karty kredytowe piszczą.

Szok

Zadzwoniono ze szkoły, że Hipek źle się czuje i wymiotuje. Zaraz pojechałam. Coś nie tak. Strasznie dużo pije, zmoczył się w nocy (a ma już prawie osiem lat), jest blady. Decydujemy się na wizytę u lekarza. Od lekarza jedziemy karetką do szpitala - podejrzenie cukrzycy insulinozależnej! Siedzę w karetce i płaczę. Hipek też. W szpitalu zajmują się nim natychmiast. Ja krążę przerażona z ośmiomiesięcznym brzuchem i myślę o moim malutkim Hipku, którego życie tak bardzo się teraz zmieni. Artur przyjeżdża do szpitala i czuję się spokojniej.

Rozmowa z położną

Właśnie w tym dniu jesteśmy umówieni na pierwsze spotkanie z cudowną położną. W godzinę ustalamy przebieg porodu i to, czego będziemy od siebie nawzajem oczekiwać. Ja jestem spokojna (dwa przeżyłam, to przeżyję i trzeci). Artur chce być przy porodzie, ale mówi, że będzie pomagał, dopóki nie zemdleje.

Nauka nowego życia

Hipka zatrzymują na dwa tygodnie. Mamy w szpitalu szkolenie o cukrzycy. Potem ja siedzę z Hipkiem (robimy lekcje, czytam mu, gramy w makao). Dzielnie noszę swój brzuch. Moja mama zmienia mnie wczesnym popołudniem, a ja jadę do pracy. Spędzam tam około trzech godzin, gaszę pożary. Pędzę do domu na obiad przygotowany przez mamę.

W domu chociaż na chwilę przytulam Kamilkę. Musiała się nagle usamodzielnić. Mam wrażenie, że popada w "chorobę sierocą", bo nie ma jej kto przytulić. Po obiedzie i trzech całuskach pędzę z Arturem do szpitala zwolnić babcię i być przy Hipku wieczorem. Mój brzuch się coraz bardziej napina. Na szczęście maluszek ma instynkt samozachowawczy - wie, że jak by się teraz urodził, nikt nie miałby dla niego czasu. Artur jest wciąż ze mną. Życie bez niego nie miałoby sensu.

Hipek wraca do domu. Uczymy się go karmić i dawać insulinę. Jestem humanistką, przeliczanie posiłków na dawki insuliny nie przychodzi mi łatwo. Przy pierwszym posiłku płaczę. Myślę, że pewnie prędzej Hipka zagłodzimy, niż nauczymy się tego wszystkiego.

Wieczorem siadam na kanapie i czuję ruchy naszego maleństwa.

Oczekiwanie

Wiemy, że termin porodu się zbliża. Do pracy już nie chodzę, za to do szkoły po Hipka tak. Uczy się dawać sobie radę w szkole. Ma cudowne wsparcie ze strony nauczycieli i dzieci. Ja powoli się uspokajam. Przecież Ktoś Na Górze dał nam teraz czas na poradzenie sobie z pierwszym etapem jego choroby. Po porodzie nie mogłabym być przy nim w szpitalu ani w szkole, ani spokojnie przeliczać jego posiłków w domu. No dobra, mogę iść rodzić.

Artur planuje poród na środę. Idziemy jeszcze na dwie imprezy w sobotę. Znajomi patrzą na mnie dziwnie, a my wszystkim mówimy, że zaplanowaliśmy poród na środę. Z kalendarzem w ręku.

Środa

Jak to zrobiliśmy, zostanie naszą słodką tajemnicą, ale skurcze zaczęły się w środę rano. Był 29 listopada 2002. Chodzę w górę i w dół po schodach, Artur liczy minuty. Dzieci wracają ze szkoły. Całujemy je mocno i jedziemy do szpitala.

Porodu nie ma co opisywać - było znieczulenie, więc udało się zachować ludzką godność. Artur cudownie mnie wspierał, położna była wspaniała (nie licząc momentów badania, kiedy to stawała się "rudą małpą", jak mówiła o sobie z uśmiechem), lekarka fantastycznie mnie zszyła (mogłam siedzieć z założonymi nogami już dzień po porodzie). Ale najważniejsze, że Maksio urodził się cały i zdrowy - 10 punktów Apgar. Oddychamy z ulgą.

Hipek popłakał się na wiadomość, że ma brata. Kamilka też była wzruszona. Zaczęła się nowa era.

Maks w domu

Ponury listopadowy dzień, śnieg. Wracamy z Maksem do domu. Czeka na mnie 150 róż i tulipanów. Kwiaty są piękne, ale zaczyna się proza życia. Mały płacze, Hipek jest głodny, trzeba mu ważyć jedzenie i przeliczać na insulinę, Kamila chce, żeby wreszcie ktoś jej posłuchał. Jeszcze chwila, a zawoła za Osłem ze Shreka: "Niech mnie ktoś przytuli!".

Artur jest trochę w domu, trochę w pracy, ale zbliżają się święta i będzie miał dwa tygodnie urlopu. Maks płacze. Często. Pewnie głodny. Karmię go piersią, ale nauczona doświadczeniem z Kamilą i Hipkiem dokarmiam butelką. Przetrwamy tak dwa miesiące.

Wstajemy do niego w nocy, nosimy w dzień. Boli mnie kręgosłup od tego noszenia. Dziwne, moja mama zupełnie nie czuje bólu pleców. Babcie mają inaczej..

Maks ma wbudowany dziwny radar. Jak tylko się położę w ciągu dnia, żeby się zdrzemnąć, on się budzi.

Pierwszy dzień bez kolki

Można Maksa położyć na chwilę i nie płacze! Mogę się wykąpać i zjeść śniadanie. Zima jest nadal beznadziejnie ponura, ale dzielnie chodzimy na spacery - niech się dziecko hartuje! Patrzę na inne dzieci i jestem pewna - nasze jest najpiękniejsze. Na pewno też najmądrzejsze, ale o tym się dopiero przekonamy.

Kupiliśmy leżaczek. Cudowny wynalazek! Noszę Maksa wszędzie, a on z zainteresowaniem ogląda świat i nie nudzi się. Mam wolne ręce, mogę spokojnie przygotować śniadanie dla dzieci i wyprawić je do szkoły. Artur cudownie zajmuje się Maksem. Rano wstaje wcześniej, przewija go, karmi i gada, gada, gada. Maks przesypia już prawie całą noc. Tylko dlaczego się budzi o piątej? Jakby sobie budzik nastawił..

Sielanka

Nie wiem, kiedy wyszło słońce, zazieleniło się. Maks stał się pogodnym dzieckiem, Hipek wszedł w wiek grzecznego aniołka, Kamcia dojrzewa, a ja staram się być cierpliwa. Moi rodzice ratują mnie przed szaleństwem dnia codziennego. Myślę o tym, że trzeba będzie wrócić do pracy. Czy mam jeszcze pracę? Cóż, jak nie mam, to będę szukać. Teraz się tym nie będę przejmować. Teraz się zajmę dziećmi. I Arturem, jak wróci do domu. A bycie z dziećmi jest wspaniałe, zwłaszcza gdy się ma pomoc. Tylko dlaczego wieczorem jestem tak strasznie śpiąca?

Czy to było sto dni? Może mniej, może więcej, ale wszystkie ważne. Maks w naszych myślach, Maks na świecie, Kamilka i Hipek w naszym życiu. Tylko dlaczego Artur pyta mnie o małą Natalkę? Nic mi o tym nie wiadomo, trójka dzieci wystarczy. I tak nie wiemy, jak się rozerwać.

Więcej o: