Submarine Titans

Submarine Titans

Robert Leszczyński

Fani gier strategicznych czasu rzeczywistego czekają na nowego "Warcrafta" albo "Starcrafta" bardziej niż na Boże Narodzenie albo urodziny. Napis reklamowy na pudełku gry "Submarine Titans", iż jest to godny następca tych gier wystarcza, aby po taką grę sięgnąć.

Tym razem trzeba będzie zejść pod wodę. Dla mnie, świeżo upieczonego płetwonurka z certyfikatem CMAS, nie jest to żaden problem. Zresztą jak wiadomo środowisko, w którym rozgrywa się akcja gry, nie ma większego znaczenia. Przeskok z tolkienowskiego świata fantasy gry "Warcraft" do kosmicznej antyutopii "Starcrafta" albo z zagubionej w odległych galaktykach "Diuny" do realiów z okolic II wojny światowej w grze "Red Alert" był sprawą przede wszystkim kosmetyczną. Pod wodę? Czemu nie! Zwłaszcza że mam już znakomite podwodne wspomnienia związane z symulatorem łodzi podwodnej "Secret Service II", na pokładzie której jako oficer U-Boota (innej opcji nie było) przez wiele nocy zatapiałem alianckie konwoje na Atlantyku.

W "Submarine Titans" trzeba się jednak zanurzyć w innym czasie. Według scenariusza tej gry w naszą poczciwą Ziemię za kilkadziesiąt lat rąbnąć ma wielki meteoryt - robiąc nam to samo, co inny meteoryt zrobił dinozaurom 67 mln lat temu. Ludzkość przewidziała tę katastrofę, ale zamiast połączyć siły w celu likwidacji zagrożenia albo minimalizacji strat, podzieliła się na dwa wrogie obozy sprzeczające się, jak to zrobić (jakież to polskie!). Meteoryt uderza, populacja Ziemian kurczy się do rozmiarów dwóch średniej wielkości miast wojewódzkich, topnieją czapy lodowe na biegunach, zatapiając większość lądów i dopiero wtedy ludzie na dobre biorą się za łby. Jednak nie sami, bo na meteorycie diabli przynieśli uszkodzony statek kosmitów, niejakich Silikończyków, którzy dopełniają rozmiarów bałaganu.

Na wstępie mamy więc trzy wrogie obozy o zupełnie różnych filozofiach działania. Grę można przechodzić każdą z ras po kolei. Czy czegoś to nie przypomina? Ależ to przecież "Starcraft"! Im dalej, tym uczucie déja vu się nasila. Ta gra nie jest podobna do "Starcrafta" - to jest "Starcraft", tylko że pod wodą! Zamiast "magazynów", pylonów czy latających overlordów, które należało tam rozbudowywać (albo płodzić - w zależności od rodzaju walczącej populacji), tu mamy urządzenia do pozyskiwania tlenu. Kosmiczne krążowniki albo mamuty mutanty zastępują tu bojowe łodzie podwodne. Zamiast kryształów i gazu w "Submarine Titans" wydobywać możemy żelazo i tajemniczy pierwiastek pochodzenia kosmicznego. Takie same są też zasady naukowego rozwijania broni i technologii pozwalających na tworzenie nowych struktur.

Jest więc super! Mamy nową wspaniałą grę! Nie do końca. To, co zaskakiwało trzy lata temu, dziś w świecie komputerów jest przedpotopową (nomen omen) ramotą. Gra nie ma tej scenariuszowej finezji i technicznego rozmachu co "Starcraft". Nie ma też na dobrą sprawę opisu w książeczce - wszystkiego uczymy się w ramach specjalnego szkolenia, którego nie udało mi się przejść żadną z dwóch ras, bo się po prostu zacinało i nie "szło" dalej.

Nie było to zresztą szczególnie potrzebne, bo jak powiedziałem wcześniej każdy, kto miał do czynienia z pierwowzorem, będzie się tu czuł jak ryba (albo raczej łódź podwodna) w wodzie. Jednak mimo wszystko gra się w to wszystko zacnie, bo "Starcraft" to przecież była znakomita gra, czego nie jest w stanie zmienić kilka spapranych elementów. Ja nie mogę się wprost oderwać.

Submarine Titans

Producent: Ellipse Studios

Dystrybutor: Coda

Minimalne wymagania: PC Pentium 233 MHz, 32 MB RAM

Cena: 99 zł

Copyright © Agora SA