"Tom Clancy's Rainbow Six: Raven Shield": Nerwy ze stali

Czasy, gdy kolejne tytuły serii "Tom Clancy's Rainbow Six" zdobywały laury Gry Roku, to zamierzchła przeszłość. "Raven Shield" nie ma szans, by ją przypomnieć, ale przynajmniej nie żenuje jak ostatnie, agonalne odcinki tego niegdyś świetnego cyklu. To całkiem udana reanimacja, choć na kolana nie rzuca

Tytuł tego artykułu nie komentuje kondycji gracza podczas eliminowania terrorystów w ramach akcji przeprowadzanych przez komando Tęcza Sześć. To mój wyraz zdziwienia postawą panów autorów ze studia Red Storm, którzy bez cienia wstydu staczali się latami po równi pochyłej, oferując kolejne kopie swojego przeboju. W czasach gdy w pełni trójwymiarowe środowisko gier akcji było już od dawna uznanym standardem, leniwce z Red Storm kazali nam skradać się przez dżunglę stworzoną z tuneli, na których ścianach niechlujnie wymalowano (sic!) drzewa. Podczas gdy gracze pomstowali na gry tak skandalicznie krótkie, że można je było zaliczyć w trzy dni, Red Storm bez zażenowania, za to za grube pieniądze próbował sprzedawać dodatki do Rainbow Six dające się przejść spacerkiem w około pół godziny.

Po podobnych numerach było pewne, że nawet najbardziej zagorzali miłośnicy stracili apetyt na odgrzewane kotlety. Nie było wyjścia - panowie autorzy musieli przysiąść fałdów i zaoferować nową jakość Zmieniono więc silnik graficzny, od dawna mocno passé. "Raven Shield" korzysta z nowej - notabene nie własnej, ale kupionej technologii Unreal, dzięki czemu gra wygląda już zupełnie przyzwoicie. Miejmy tylko nadzieję, że ów wydatek nie będzie amortyzowany przez kolejne pięć lat.

I jeszcze jedna zgryźliwość, której nie potrafię sobie odmówić. Ekrany odprawy i planowania wyświetlane przed misją są równie szpetne jak zawsze. To już niemal afront.

Red Storm to firma założona przez Toma Clancy'ego, autora popularnych opowieści thrillerów political fiction. Międzynarodowy oddział antyterrorystyczny Tęcza Sześć zaistniał po raz pierwszy właśnie za sprawą jego pióra ("Tęcza Sześć"). Główni bohaterowie powieści John Clark i jego zięć Ding Chavez znani są także z książek o przygodach najsłynniejszej postaci, jaką stworzył Clancy: Jacka Ryana, bohatera m.in. "Polowania na "Czerwony Październik"", "Patriotów" i "Sumy wszystkich strachów". Filmy te notabene doczekały się ekranizacji.

We wszystkich grach "Rainbow Six", a więc i "RS: Raven Shield", Clark pojawia się na odprawach przed misją, a Chavez jest jednym z antyterrorystów, którzy biorą udział w akcji. Pod warunkiem, że przeżył akcję poprzednią i że nie wykluczyliśmy go z oddziału. Mamy bowiem pełną swobodę w ustalaniu składu drużyn szturmowych. Możemy też ustalać ich marszrutę na mapce taktycznej, a potem koordynować działania podwładnych, wydając odpowiednie komendy. Pod tym względem nastąpił pewien postęp, aktywność grup uderzeniowych kontroluje się teraz łatwiej niż kiedyś.

Fabuła, jak zwykle, jest mało istotna. Tym razem zwalczamy pogrobowców faszyzmu, którym marzy się powrót starych, dobrych czasów. I znów wybijamy bandytów w pień, odbijamy zakładników, nie dopuszczamy do odpalenia założonych ładunków wybuchowych itd. itp. Rutyna, ale jakże przyjemna, gdy lubimy tego typu formę rekreacji. Zwłaszcza po trudnym dniu w biurze.

Misji jest 15, czyli w dolnych granicach normy. Doświadczonemu graczowi "RS: Raven Shield" nie zajmie zbyt wiele czasu, ale na pewno więcej niż owo żałosne pół godziny. Rozrywkę przedłuża opcja gry wieloosobowej (dziewięć trybów, do 16 osób naraz).

"Tom Clancy's Rainbow Six: Raven Shield"

Producent: Red Storm

Dystrybutor: Play It

Wymagania: Pentium III 800 MHz, 128 MB RAM (256 MB przy Windows XP), akcelerator 3D 32 MB VRAM, CD-ROM x16

Copyright © Agora SA