Desperados: Wanted Dead or Alive

Gra-substytut pozwalająca przetrwać okres oczekiwania na kolejnego ?Commandosa?. Zrzynka na potęgę, pozbawiona finezji oryginału, a mimo to na tyle ciekawa, by miłośnicy tego gatunku nie czuli się rozczarowani

Desperados: Wanted Dead or Alive

Gra-substytut pozwalająca przetrwać okres oczekiwania na kolejnego "Commandosa". Zrzynka na potęgę, pozbawiona finezji oryginału, a mimo to na tyle ciekawa, by miłośnicy tego gatunku nie czuli się rozczarowani

Zacznę od truizmów, ale inaczej się nie da. Otóż na początku był "Commandos: Behind Enemy Lines" - niezwykle oryginalna i przemyślana gra taktyczna w trybie czasu rzeczywistego, autorstwa nikomu nieznanego hiszpańskiego studia Pyro. Wkrótce potem ukazał się dodatek "Commandos: Beyond The Call of Duty". "Commandos" w swych obu odsłonach podbił serca graczy, dla których myślenie jest przyjemnością, a nie męczącym atawizmem.

Prowadząc drużynę kilku alianckich komandosów, z których każdy korzystał z innych umiejętności i wyposażenia, należało wykonać zleconą przez sztab misję. Frontalny atak na hitlerowców czy jakakolwiek inna forma próby sił kończyła się nieuniknioną klęską. Należało problem przetrawić i znaleźć rozwiązanie. Jeśli udało nam się odkryć inny sposób wykonania misji niż przewidziany przez autorów gry (zwykle bardzo karkołomny), intelektualna satysfakcja była niebotyczna. Przeszedłem wszystkie dostępne misje, traktując je jako wspaniałe zagadki logiczne. Frajdę mam z tego tym większą, że do dziś spotykam się z opiniami, iż ostatnia misja zarówno w podstawowej grze, jak i w dodatku jest niemożliwa do wykonania.

Na grę "Desperados" (która jest adaptacją "Commandosa" do realiów świata Dzikiego Zachodu), rzuciłem się więc jak pies na kość. "Commandos 2" bowiem, choć premiera zapowiadana jest już od dawna, wciąż nie trafił na sklepowe półki.

Dorwać El Diablo

Nowy Meksyk, rok 1881. Na pociągi regularnie napadają uzbrojeni bandyci pod wodzą niejakiego El Diablo. Władze kolei wyznaczyły nagrodę w wysokości 15 tys. dol. za schwytanie herszta opryszków. Rękawicę podnosi John Cooper. Prawdziwy twardziel, postać żywcem wyjęta ze starych westernów. Samotnie nie jest w stanie podołać zadaniu. Wyrusza więc na spotkanie ze starymi przyjaciółmi, których po kolei przyłącza do drużyny, wybawiając przy okazji z rozmaitych opresji - bywa, że w ostatniej chwili odcinając sznur na szubienicy.

Przy okazji przechodzenia przez owe wstępne meandry fabuły możemy poznać i przećwiczyć specjalne umiejętności członków drużyny. Cooper np. świetnie posługuje się nożem, potrafi ogłuszyć wroga i przenieść go w inne miejsce. Może też położyć zegarek z pozytywką, której melodia zwabi ciekawego przeciwnika Czy to czasem nie jest kopia głównego komandosa z wiadomej gry? Oczywiście. "Desperados" jest kalką "Commandosa" pod tak wieloma względami, że wręcz sprawia wrażenie niesamodzielnego tytułu, lecz rozbudowanego moda (zmodyfikowanego klonu gry). Na szczęście wnosi też garść ożywczych innowacji. Z drugiej strony, nie wszystkie modyfikacje to zmiany na lepsze.

Zbyt duża przewaga

Niektóre pomysły budzą uznanie. Doc potrafi napełniać baloniki usypiającym gazem. Przy korzystnym wietrze posyła je w stronę wroga. Gdy znajdą się tuż nad celem, zestrzeliwuje je z wiadomym skutkiem. Gdy Sam rzuca laskami dynamitu, możemy wcześniej sprawdzić tor lotu i wykorzystać ewentualny rykoszet. Śliczna Kate potrafi nie tylko przykuć uwagę przeciwników do swych zgrabnych nóg, ale i oślepić ich lusterkiem - oczywiście pod warunkiem, że stoi w słońcu. Nowe umiejętności to gratka, a że bohaterowie dołączają do drużyny na różnych etapach fabuły, ciągle dzieje się coś nowego, nie pozwalając nam zbytnio popaść w rutynę .

Już samo połączenie misji w jedną spójną historię jest zaletą. Dołóżmy do tego podkreślające nastrój animowane wstawki filmowe i ładną oprawę graficzną (dwuwymiarowe, ale bardzo starannie rozrysowane mapy widzimy w rzucie izometrycznym), a okaże się, że także od strony wizualnej "Desperados" może być atrakcyjny. Atutem gry jest też możliwość zsynchronizowania zaprogramowanych uprzednio działań wszystkich członków drużyny.

Niestety, gra nie jest już tak ekscytującym wyzwaniem jak "Commandos". Zbyt wiele sytuacji daje się tu rozstrzygnąć siłowo. Powodem jest zaskakująco niska skuteczność bojowa przeciwników i zbyt wysoka naszych bohaterów. W "Commandosie" konfrontacja z kilkuosobowym patrolem Niemców kończyła się dla naszych ludzi natychmiastową śmiercią. W "Desperados" Sam, uzbrojony w strzelbę i zaczajony w wąskim zaułku, po zwabieniu wystrzałem w powietrze okolicznych opryszków może ich pokonać bez większego trudu. Przy odrobinie szczęścia nawet obejdzie się bez ran.

To, czy dosięga nas kula wroga, zależy od odległości, pory dnia (nocą jest gorsza widoczność), rodzaju broni i związanej z tymi czynnikami losowej szansy na trafienie. Niestety, komputer faworyzuje naszych ludzi aż nadto.

Równie zaskakująco skuteczny może być Cooper uzbrojony w nóż. Potrafi podbiec do ofiary, pokonać ją jednym pchnięciem, a potem uciec, mimo gradu kul przeciwników. Zamiast myśleć, wystarczy w takich sytuacjach szybko klikać myszką i w razie niepowodzenia wpisać stan gry, licząc na więcej szczęścia przy kolejnej próbie.

Podobne sytuacje to olbrzymi minus gry, która w ten sposób gubi swą istotę. Na szczęście czasami spod tej brutalnej loterii w stylu gier akcji przebija prawdziwy "Commandos" wymagający sprawności szarych komórek, a nie nadgarstka. I dla tych chwil warto zasiąść do "Desperados". W sumie całkiem przyzwoity mod - szkoda tylko, że na polski przetłumaczono jedynie instrukcję.

Olaf Szewczyk

"Desperados: Wanted Dead or Alive", Infogrames, dystr. Play It, cena ??, wymagania: Pentium II 233 MHz, 64 MB RAM, CD-ROM x4, karta wideo 4 MB

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.