A było tak. Bogowie dali nordyckiemu klanowi z Północy potężną Bransoletę Władztwa, pozwalający kontrolować umysły innych śmiertelnych. Gdy bogowie postanowili opuścić ten świat, na straży magicznego artefaktu postawili smoka. Z kolei władzę nad smokiem dawał amulet, nad którym czuwał półbóg Orr. Pod naporem barbarzyńców Orr, nie mogąc dłużej chronić amuletu, rozbił go na trzy części, które zaufane sokoły zaniosły w trzy strony świata. Zadaniem gracza jest złożyć amulet do kupy.
Sztampowe? Kiczowate? Owszem, ale w końcu nie każda gra fabularna to "Planescape: Torment". Fabuła jak fabuła, gorzej z dialogami. Oto próbka:
" - Och, potężny wojowniku! Sama ziemia trzęsie się, gdy po niej stąpasz".
- Twe słowa są jak miód dla moich uszu".
Styl ten są w stanie znieść chyba tylko 12-latki. Czyżby "Konung" był kierowany właśnie do nich?
Przy mizerii fabuły, gra sprowadza się przede wszystkim do walki. W zależności od tego, czy wybieramy miecze czy łuki, w miarę kolejnych zwycięskich potyczek podnosi się nasza biegłość w walce wręcz lub na dystans. Niezależnie od tego zdobywamy punkty doświadczenia, co pozwala naszej postaci, po zaliczeniu kolejnego etapu rozwoju, podnieść wartość charakteryzujących ją cech - siły, charyzmy itd. Większa siła pozwala np. na korzystanie z doskonalszych broni i zbroi. Z kolei im większa charyzma, tym więcej osób możemy przyłączyć do drużyny. Wyposażenie - często wzmocnione siłą magii - można albo zdobyć na wrogu albo podnieść walające się na ziemi (!). Cóż za wyzwanie
Właściwie tylko możliwość "pompowania" postaci punktami doświadczenia i zdobywania coraz to nowych gadżetów (unikalne miecze, magiczne pierścienie lub naszyjniki, hełmy itd.) może być tej gry skutecznym wabikiem. Od czasów "Diablo" wiadomo, że rekordziści i kolekcjonerzy to całkiem spory procent miłośników cRPG. Kilka innych wzbogacających grę funkcji, jak możliwość rozbudowy osady, trenowania specjalistów (np. uzdrowiciela lub kowala), zbierania podatków z kontrolowanych wiosek, zadania do wykonania - to plusy, ale zbyt małe, by przeważyć szalę.
Niezwykle irytujący jest bowiem archaiczny tryb walki, będącej, niestety, esencją "Konunga". Przeciwnicy są przywiązani do konkretnych obszarów mapy. I jest to smycz bardzo krótka. Wystarczy zaatakować, ubić lub choćby nadwyrężyć bądź to zombie, bądź gigantyczną dżdżownicę czy mrówkę (sic!) i szybko się wycofać, a bestie (zwykle łażą stadami) pokornie powrócą na stanowiska, po szybkim zaniechaniu pościgu. My w tym czasie spokojnie wypijamy napój leczniczy i zaczynamy wszystko od nowa. Zgroza.
Nie powala na kolana również oprawa graficzna. Jest co prawda znośna, choć w nie najwyższej rozdzielczości, ale już animacja postaci woła o pomstę do nieba. Podobnie jak algorytmy trybu walki - ma wartość wyłącznie muzealną.
Jeśli ktoś w grach fabularnych ceni głównie potyczki, może sięgnąć choćby po więcej oferujące pod tym względem "Icewind Dale". Osoby bardziej wymagające powinny raczej pomyśleć o "Baldur's Gate 2" lub poczekać na "Arcanum".
Dla kogo więc jest "Konung"? Dla oszczędnych. Wydany w budżetowej serii "Ultra Gra", oferowany jest za stosunkowo atrakcyjną cenę.
Olaf Szewczyk
Konung
Producent: 1C
Dystrybutor: UltraGra
Minimalne wymagania sprzętowe: Pentium 166MHz, 32MB RAM
Cena: 29, 90 złotych