Podróż z dzieckiem na Seszele

Egzotyczna podróż z małym dzieckiem może być fascynująca i... nieco męcząca. Jak cieszyć się wyjazdem i zminimalizować trudy? Przeczytajcie relację z rodzinnej wyprawy na Seszele.

Zmęczeni długą zimą, znużeni siedzeniem w domu postanawiamy odsapnąć od szarugi i wyjechać z szesnastomiesięczną Mią na Seszele. W końcu kiedy, jeśli nie teraz? Dzieci do dwóch lat nie płacą w samolotach za bilet. To podczas dalekich, rodzinnych wypraw naprawdę spora korzyść.

Gdzie na wakacje z dzieckiem?

Przy podróżowaniu z maluszkiem kluczem do sukcesu jest wybór dobrego miejsca na spędzenie urlopu. Chcemy się kąpać, chodzić boso, wygrzać porządnie kości, w czasie gdy u nas jest ponuro i zimno. W grę wchodzą więc rejony okołorównikowe, ale z racji wiz, zagrożeń chorobami i zbyt długich lotów odrzucamy Karaiby, Indonezję, Filipiny.

Wybieramy Seszele. Okazują się strzałem w dziesiątkę, jeśli chodzi o temperaturę, jak również bezpieczeństwo. Według oficjalnych komunikatów na wyspach nie ma ani malarii, ani gorączki denga i nie wymaga się też żadnych dodatkowych szczepień. Dla nas to bardzo ważne, ponieważ nie musimy obciążać organizmu córki, ani naszych, lekami profilaktycznymi o silnych skutkach ubocznych.

Do stolicy Seszeli, Victorii, na wyspie Mahe, leci się z Frankfurtu 10 godzin nocą. Przewidujemy, że dziecko i tak będzie spało Pakujemy letnie ciuszki, mleczko do opalania SPF 50+, ubranko do kąpania z filtrem, pływaczki, spray na komary, mleko w proszku i osiemdziesiąt pieluch - musi wystarczyć na dwa tygodnie. W drogę!

Dziecko w samolocie

Naturalnie, dziecko nie byłoby dzieckiem, gdyby nie pokrzyżowało rodzicom planów. Z Frankfurtu mamy odlecieć o 20.30, więc próbuję na lotnisku spacyfikować malucha i napoić go mlekiem. Jest wyraźna odmowa, bo Mia ma swoje priorytety. I choć całe życie o 19.30 była już senna i gotowa, by zamknąć oczka, teraz szaleje, wyciąga kamyki z doniczek na lotnisku i biega między resztą dzieci czekających na samolot. Śmieje się do wszystkich i bawi w "A kuku!".

Małe dziecko nie potrzebuje biletu. To plus. Minus polega na tym, że trzeba trzymać je cały czas na kolanach. Mamy szczęście, bo w samolocie są wolne siedzenia i załoga pozwala nam się przesiąść, aby mieć pośrodku dodatkowy fotel dla dziecka

Podczas startu mała krzyczy. Bolą ją uszy. Picie za bardzo nie pomaga. Pozwalamy córce pobiegać trochę między siedzeniami i pozaczepiać współpasażerów, co - przyznaję - nie jest dobrym pomysłem. Niby wszyscy mają zabawę, ale Mia jest już na skraju wyczerpania fizycznego, a stewardesy zaczynają właśnie podawać jedzenie dla ponad dwustu osób. Próbuję ułożyć malucha na fotelu, ale światła, głośne rozmowy i podniecenie nie pozwalają jej zasnąć mimo zmęczenia. Mała płacze, wpada w histerię i wymiotuje. Smoczek nie działa, mleka nie chce, tulenie, śpiewanie - nie zdają egzaminu. W końcu puszczamy jej na laptopie kilka ulubionych piosenek i zasypia. Nie jest to jednak ciekawa noc - cogodzinne budzenie z krzykiem, wiercenie się, kopanie My praktycznie ledwo siedzimy na naszych fotelach.

Martwię się bardzo lotem z powrotem, bo samolot startuje o 23.30, i obawiam się, że histeria będzie jeszcze większa. Na szczęście za drugim razem jest lepiej - Mia odsypia o 18 godzinkę na promie, więc nie jest przemęczona. Gdy zapinamy pasy, jest trochę płaczu, ale wreszcie przytulona zasypia. Tym razem już dodatkowego fotela nie ma i mała spędza całą noc na moich kolanach. Siedzimy zakutane pod kocem, a mąż podaje mi od czasu do czasu wodę przez słomkę. Za dużo i tak pić nie mogę, bo do toalety nie mam jak wstać...

Po lądowaniu

Pierwszy dzień po lądowaniu jest trudny. Mała jest niewyspana, otumaniona trzydziestostopniowym upałem, nową scenerią, ludźmi Nagle jakby nie potrafiła chodzić ani wydawać z siebie dźwięku. Dużo śpi, dużo pije, niechętnie się rusza Na dodatek, ku mojej rozpaczy, nie chce pić mleka, ani kropelki.

Przez pierwszych kilka dni rozpaczliwie próbuję zachęcić ją do ssania butli, bo boję się, że się odwodni (pół litra płynów mniej) i nie dostanie podstawowych składników odżywczych. Ale Mia nie daje się przekonać, więc postanawiam skupić się na piciu w ogóle. Szukam w sklepach innego nabiału. Na Seszelach nie jest to takie proste. Udaje mi się dostać tylko ser topiony w plastrach i słodzone jogurty, których w Polsce nigdy bym małej nie podała. Podróżowanie zmusza do kompromisów. Córka zajada się serkiem i deserami. Na mleku modyfikowanym robię naleśniki z bananami. Cenne składniki zostają przemycone, mała zjada z chęcią. Gotuję sama, Mia je wszystko to, co my, i nie grymasi. Makaron, ryż, tuńczyk i fasola z puszki, pieczone warzywa, ryba, jajka, świeże owoce i mleko kokosowe - to nasze pożywienie przez dwa tygodnie.

Plażowanie na równiku

Słońce nie jest przyjacielem małego dziecka, równikowe słońce - tym bardziej. Znajdujemy jednak rytm, który pozwala nam cieszyć się plażowaniem i nie narażać Mii. Mała wstaje zwykle przed siódmą, więc szybko jemy śniadanie i jedziemy na piasek, gdzie jesteśmy jeszcze długo, długo sami. Niemal na każdej plaży jest bogata roślinność, która pozwala znaleźć kojący cień. Mia siedzi pod osłoną palm, które zacieniają nie tylko piasek, ale także wodę. Dodatkowo ma zawsze na sobie kapelusik i koszulkę z filtrem UV, a jej rączki i nóżki są dokładnie wysmarowane kremem ochronnym. O 11, kiedy słońce zaczyna prażyć, pakujemy się i jedziemy do domu. Mała zasypia często w aucie i przenosimy ją od razu do łóżeczka na drzemkę. Gdy się budzi, jemy lekki obiad, a na plażę wychodzimy ponownie dopiero po 15. Z ulgą stwierdzam po dwóch tygodniach, że Mia jest ledwie lekko zabrązowiona

Na Seszelach jest mnóstwo plaż przyjaznych dziecku, gdzie głębokość wody przez pierwszych kilka metrów nie przekracza 50-60 cm. Na plażach, gdzie szybko robi się głęboko i są spore fale, budujemy jej basen przy brzegu, aby mogła siedzieć i bezpiecznie się chlupać. Kamyki, muszelki, wodorosty to najlepsze zabawki, ale plastikowe wiaderko, łopatka i foremki też się przydają.

Minus - komary

Egzotyczne wakacje mają jedną wadę. Na wyspach jest wilgotno i mocno dają się we znaki komary. Warto pamiętać o repelentach. Okazuje się, że te z lokalnych sklepów lepiej działają na "tubylcze" owady. Trzeba mieć także coś na smarowanie ukąszeń.

Poza tym pobyt na Seszelach jest wspaniały. Mia przez dwa tygodnie biega po piasku bez bucików. Poznaje smaki papai, marakui i karamboli. Obserwuje wielkie żółwie, kraby, wspaniałe odmiany kolorowych ptaków i jaszczurki gekony, które szczególnie przypadły jej do gustu. Mieszkamy kolejno na trzech wyspach, dzięki czemu córka uczy się zasypiać w każdych warunkach. W kontaktach z tubylcami - ciemnoskórymi, przyjaznymi, bezpośrednimi - staje się śmielsza, bardziej otwarta.

A my? Choć z dzieckiem oczywiście podróżuje się trudniej (trzeba planować zajęcia według drzemek i posiłków), bardzo odpoczywamy. Wielką radość sprawia patrzenie na tropikalny świat oczami malucha. Fascynuje nas łatwość, z jaką dziecko adaptuje się do nowych warunków - na lotnisku, na promie, w nowym miejscu. Wszędzie jest coś ciekawego, wszystko może służyć do zabawy, a każda minuta czekania jest wypełniona przygodą.

Praktyczne rady na podróż samolotem

- W samolocie warto mieć pod ręką picie (w przejrzystym opakowaniu o objętości do 100 ml), smoczek i coś do przegryzienia, np. chrupki, co zajmie dziecko podczas startu. Przyda się książeczka, ludzik, maskotka, ewentualnie iPad lub laptop z bajkami.

- Zabierzcie dodatkowe ubrania i pieluchy - loty bywają opóźnione, na lotnisku można spędzić znacznie więcej czasu, niż to było w planie.

- Składaną spacerówkę zwykle można przewieźć za darmo jako bagaż podręczny. Przyda się do przemieszczania się po rozległych lotniskach i do usypiania dziecka.

- Większość międzynarodowych lotnisk ma pokoje do karmienia i przewijania dzieci, place zabaw, ławeczki, gdzie można odpocząć, a nawet się przespać.

Rady wakacyjne

- Bądźcie przygotowani na zmianę nastroju i gustu dziecka w nowym miejscu. Może odmówić jedzenia i picia swoich ulubionych przysmaków, może chcieć spać o innych porach. Uszanujcie to i wypracujcie nowy, wakacyjny rytm.

- Miejcie zawsze przy sobie kilka różnych czapeczek, kapelusików i chustek i nakładajcie je do znudzenia, nie przejmując się tym, że maluch je ściąga.

- Płyny uzupełniajcie nie tylko często podając picie, ale także dając do jedzenia owoce. Pomarańcze, mandarynki, ananasy zawierają dużo wody.

- Zawsze miejcie przy sobie paczkę krakersów czy chrupek, bo apetyt na wakacjach potrafi płatać figle.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.