Widocznie tam komuś chciało się ruszyć, żeby zapalić światło - powiedział Pypeć.
Co, co, co? - zapytała nieprzytomnym głosem Katastrofa. Chyba na chwilę zasnęła.
Mówię o tych żółtych plamkach - wytłumaczył Pypeć. - Jak się pojawiają, to znaczy, że ktoś w pokoju zapalił światło.
Albo w kuchni - dodała natychmiast Katastrofa, żeby Pypciowi się nie wydawało, że to on wszystko wie.
Pypeć pokiwał głową.
Mhy. Wszystko jedno...
Jak to wszystko jedno? - oburzyła się Katastrofa - Byłoby ci wszystko jedno, czy bym teraz zapaliła światło tu, czy w kuchni?
Pypeć westchnął.
No, nie. Ale chodzi mi o to, że jak tak siedzę i patrzę sobie na te malutkie żółte plamki, to nie mogę uwierzyć, że wszędzie tam ktoś jest... Dzieci, rodzice, babcie, dziadkowie, psy...
I kaczki... - wtrąciła szybko Katastrofa.
No, nie wiem - zamyślił się na chwilę Pypeć.
I myszy - dodała tymczasem Katastrofa i przytuliła swoją myszę Wiszę.
Bzyk-bzyk - zabzyczała Bzyk-Bzyk przy szybie.
... i muchy - dokończył Pypeć.
Chwilę siedzieli w milczeniu, patrząc w okno. Światełek przybywało. Układały się w jakiś wzór. Do niczego niepodobny, ale ładny.
I może kogoś z nich boli głowa - niespodziewanie znów odezwał się Pypeć. - Albo przypaliła mu się zupa. Albo nie może znaleźć swojej szczoteczki do zębów. Albo czeka, żeby go ktoś odwiedził...
Albo się pokłócił i teraz się wstydzi - powiedziała Katastrofa. - Albo farbka wylała mu się na prawie gotową laurkę. Albo zepsuł radio i trochę boi się przyznać. Albo zgubił klucz i nie może się dostać do domu...
No, nie - zaprotestował Pypeć - jakby się nie dostał, to by się nie zapaliło światełko.
Właśnie! - zawołała Katastrofa - Widzisz, ile jest ciemnych okien?
Bzyk-bzyk - zabzyczała gwałtownie Bzyk-Bzyk.
... albo nie umie mówić i się martwi, bo nikt go nie rozumie - dopowiedział jeszcze Pypeć.
Znowu chwilę pomilczeli.
Musimy coś zrobić! - zawołała nagle Katastrofa - Nie możemy ich tak z tym wszystkim zostawić!
Tylko co zrobić? - zamyślił się Pypeć - Ich jest tak dużo, a nas tylko...
No tak... - zasmuciła się Katastrofa - Ale żeby chociaż wiedzieli, że ich widzimy, że się o nich martwimy i że nie są sami!
Przez chwilę próbowali coś wymyślić. Sprawa nie była prosta.
Wiem - powiedział nagle Pypeć. - Damy im znak. Przez okno!
Zeskoczył z fotela, podbiegł do ściany i zapalił światło. A potem zgasił. A potem znów zapalił. I znów, i znów. Wpatrywali się uważnie w okna dalekich domów. Nic się nie działo. Od czasu do czasu na którejś ścianie pojawiało się nowe światełko. Rzadziej któreś gasło. Pypeć wciąż pstrykał, a pokój na zmianę rozjaśniał się i ciemniał.
Bzyk-bzyk! - zabzyczała nagle gwałtownie Bzyk-Bzyk.
Ona zobaczyła pierwsza. Katastrofa i Pypeć zaraz potem. Jedno z dalekich światełek zgasło na chwilę, potem znów się zapaliło, znów zgasło, i znów....
Hura! - zawołała Katastrofa - Zobaczyli nas! Wiedzą, że nie są sami! Hura!
I odtańczyła z Pypciem radosny taniec na środku pokoju.
I wiesz, co jeszcze? - zapytał po chwili zdyszany Pypeć - My też nie jesteśmy sami! Nawet jak nie ma Pana Kuleczki. Wystarczy spojrzeć przez okno.