Uciec od pieluch

To, że jesteśmy rodzicami, nie znaczy, że mamy zrezygnować z naszych zainteresowań, pasji i życia towarzyskiego.

Decydując się na dziecko, chyba wszyscy się trochę tego obawiamy. Że utkniemy w domu, przestaniemy się spotykać ze znajomymi (w każdym razie tymi niedzieciatymi), zapomnimy, jak to jest pójść do kina czy teatru. Czy tak musi być? Na początku raczej tak. Myślę, że nawet lepiej sobie zrobić takie założenie: przez pierwsze tygodnie po porodzie mamy urlop od aktywnego życia. Wy, rodzice, tego potrzebujecie i dziecko tego potrzebuje - musicie się ze sobą oswoić, nauczyć siebie, wyczuć. Skoncentrować na tym, co biologiczne: potrzeba przytulania i bliskości, karmienie dziecka i zdrowe jedzenie dla mamy, sen, regeneracja sił. To niepowtarzalny czas, nigdy więcej tak nie będzie; nawet jeśli planujecie kolejne dzieci, to nigdy już nie będziecie rodzicami tego konkretnego noworodka.

Powrót do normalności

Ale ten czas to nie tylko błogość i myśl: "Jak to potrwa jeszcze trochę dłużej, to zwariuję" jest absolutnie zdrowym, normalnym odruchem. Dlatego też warto wziąć ten "urlop" na czas określony, dać sobie jakąś perspektywę. Powiedzieć sobie tak: "OK, teraz siedzimy w rodzinnym gnieździe i wychodzimy tylko na spacery z wózkiem, ale za - powiedzmy - 4 tygodnie zrobimy to, za czym najbardziej tęsknimy. Dokładnie 6 grudnia ubierzemy się ładnie i pójdziemy w nasze ulubione miejsce sprzed ciąży". Taka wizja pomaga poczuć, że zmiany, jakie zachodzą w naszym życiu wraz z pojawieniem się dziecka, nie są aż takie trudne do zaakceptowania, że jest przed nami możliwość powrotu do ulubionych zajęć i sytuacji.

Z dzieckiem do ludzi

Zapytacie może: pięknie to brzmi, ale jak ruszyć się z domu, gdy niemowlę na okrągło chce jeść, spać, być noszone, zabawiane... Rzeczywiście, to, co na etapie ciąży wydawało się proste, komplikuje się, gdy jesteśmy zmęczeni i niewyspani. Przebywając non stop z małym dzieckiem, koncentrujemy się na jego zachowaniach i potrzebach, wyczulamy na każdy płacz, zastanawiamy, czy jest mu wygodnie, ciepło, zachodzimy w głowę, czemu marudzi. Maluch jest w centrum uwagi i wydaje się nam, że jest zbyt kruchy, delikatny, wymagający, by zabrać go ze sobą "do ludzi".

Ale czy w historii ludzkości kiedykolwiek było tak, że rodzice niemowlęcia przestawali się zajmować swoimi "dorosłymi" sprawami i koncentrowali się na dziecku, zabawiając je i reagując na każde kwilenie? Nie. W kulturach pierwotnych matka po urodzeniu dziecka żyje tak jak przedtem, z tą różnicą, że nosi malca w chuście i podaje mu pierś, gdy jest taka potrzeba. Niemowlę uczestniczy w jej życiu, przygląda się zajęciom dorosłych, widzi twarze innych ludzi i słucha ich głosów, obserwuje świat, gromadzi doświadczenia. Czy cierpi przez to, że nie jest jedynym obiektem uwagi matki? Nie. Jest blisko niej, dobrze mu. A przy tym nie czuje u mamy tego trudnego do wytrzymania napięcia, które pojawia się nieodmiennie, gdy człowiek zostaje pozbawiony zajęć, które lubi, towarzystwa, rozrywki, normalnego życia.

Noszenie dziecka w chuście lub odpowiednim nosidle (np. takim, które przypomina zamotaną chustę) to dobre rozwiązanie. Z dzieckiem w chuście możecie wybrać się tam, gdzie trudno wjechać wózkiem: do muzeum, biblioteki czy do sklepu. Maluch wtulony w opiekuna jest spokojny i zasypia, gdy ma ochotę.

Równowaga w rodzinie

W rodzicielstwie szczególnie trudne, ale i szczególnie ważne jest znalezienie równowagi między potrzebami dziecka i własnymi.

Z perspektywy czasu zaczynamy dostrzegać, jak bardzo byliśmy zafiksowani na maleńkim dziecku, i przekonani, że tylko jego potrzeby są ważne. Oczywiście niemowlę musi jeść, mieć pory drzemek, spokój, suchą pupę. Ale to nie znaczy, że potrzeby jego rodziców przestają się liczyć, że opiekująca się dzieckiem osoba ma całkiem o sobie zapomnieć. Im bardziej odmawiamy sobie prawa do własnych potrzeb (np. potrzeby, by porozmawiać z kimś dorosłym, a nie tylko z głużącym dzieckiem), tym większa narasta w nas złość. Albo nią wybuchamy (to zdrowsze wyjście), albo kumulujemy ją w sobie, by za jakiś czas zmieniła się w rozgoryczenie, a nawet depresję.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.