Śnieg, tata, ja i mama. Śnieg - do rzucania, tata i ja - do rzucania śniegiem, a mama - do rzucania okiem na to, jak nam się świetnie rzuca śniegiem. Ostatecznie zamiast mamy może być żółw przytulanka, ale ja uważam, że mama jednak lepiej rzuca okiem.
- Tato, czy jak byłeś mały, to też rzucałeś się śniegiem ze swoim tatą? - zapytałem.
Byłem trochę zdyszany, bo przy rzucaniu śniegiem trzeba się trochę zdyszeć.
- Oczywiście! - zawołał tata i rzucił we mnie śniegiem, ale nie trafił, bo się uchyliłem.
- Bardzo to lubiłem.
Teraz ja rzuciłem w tatę śniegiem, ale też nie trafiłem, bo się uchylił. Przez chwilę na zmianę rzucaliśmy i się uchylaliśmy, aż w końcu mi się pomyliło. Kiedy miałem się uchylić, rzuciłem i bęc, bęc!
- trafiłem tatę, a tata mnie.
- Remis! - zawołał tata. - Wracamy do domu na rozgrzewający obiad.
Chciałem powiedzieć, że rzucanie śniegiem rozgrzewa wystarczająco, ale zamiast tego zapytałem:
- A teraz też czasem rzucasz się śniegiem ze swoim tatą?
Tata zaczął się śmiać i tłumaczyć mi, że jest już za stary na takie zabawy, a dziadek jest jeszcze starszy, no i że w ogóle nie wypada, a poza tym na pewno by nie chciał.
- Skąd wiesz? - zapytałem. - Pytałeś dziadka?
Tata spojrzał na mamę i na mnie i tylko coś zamruczał.
- Sam mówiłeś - powiedziałem - że zawsze warto zapytać.
Tata pokręcił głową, ale w końcu wyjął telefon i wystukał numer.
Dziś dowiedziałem się, że do najlepszej bitwy śnieżnej potrzebny jest śnieg, tata, ja, mama i dziadek. No i jeszcze babcia, do rzucania okiem. Tak powiedział dziadek, który po obiedzie specjalnie na tę bitwę przyjechał do nas z babcią.