Burza

Dzień dobry, nazywam się Wesoły Ryjek. Dziś zdarzyło się coś naprawdę niesamowitego.

Najpierw wszystko było jak zwykle. Zjadłem śniadanie i wyszedłem bawić się do ogródka. Ptaki śpiewały, było ciepło i postanowiłem w piaskownicy zbudować z kamyków wyspę dla mojego żółwia. Budowałem, budowałem, aż tu nagle poczułem, że dzieje się coś dziwnego. Ptaki przestały śpiewać, drzewa szumieć i zrobiło się ciemno. Nie aż tak jak w nocy, ale bardzo ciemno. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, że niebo ma taki kolor jak oczy mamy, kiedy się martwi.

- Mamo, mamo! - zawołałem i chwyciłem mocno mojego żółwia, a wtedy - naprawdę! - niebo pękło ze strasznym hukiem i błyskiem.

Zacząłem szybko uciekać do domu i wpadłem prosto w objęcia mamy, która wybiegła mi na spotkanie. Najpierw przytuliła mnie i mojego żółwia, a potem zamknęła drzwi i usiedliśmy przy oknie. Za oknem niebo pękało i pękało, a przy tym wylewało się z niego mnóstwo wody. Wydawało się, że woda leje się

na dół, w bok, a nawet w górę. Stukała o szyby i parapet, a w ogródku zbierała się w kałuże. Ale najgorsze było to niebo, które co chwilę pękało w innym miejscu z okropnym hałasem.

- I co teraz będzie, mamo? - zapytałem. - Czy niebo się już nigdy nie naprawi?

- Naprawi, naprawi, zobaczysz - przytuliła mnie mama. - Każda burza się kiedyś kończy.

Nie bardzo w to wierzyłem, ale po jakimś czasie deszcz i hałas stały się mniejsze, aż w końcu w ogóle sobie gdzieś poszły. W mokrym ogrodzie zaczęły śpiewać ptaki i zobaczyłem, że z kałuży w piaskownicy wystaje teraz prawdziwa wyspa.

Ale najlepsze było na końcu.

- Zobacz! - powiedziała mama i pokazała w górę.

Na jasnym niebie zobaczyłem coś bardzo delikatnego i bardzo kolorowego. Wyglądało trochę jak wielka brama.

- To tęcza - powiedziała mama.

Dziś dowiedziałem się, że warto czekać do końca burzy. I że nawet najbardziej pęknięte niebo w końcu z powrotem zarasta.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.