Pojechaliśmy tam wszyscy - mama, tata, ja, no i mój żółw przytulanka.
Zamek był duży. Wszystko miał duże: najpierw duży most nad dużą sofą, a może fosą, w każdym razie nad czymś z wodą. Wody też było dużo. Potem była duża brama, z dużą kratą, a ta duża krata miała duże zęby. Jeszcze potem duży plac pośrodku dużych murów, a dalej duże pokoje, a w tych pokojach duże miecze, duże tarcze i duże topory.
Chodziliśmy i oglądaliśmy te wszystkie duże rzeczy, a ja się czułem bardzo, bardzo maleńki. Trzymałem mamę mocno za rękę i myślałem sobie, jak się może czuć mój żółw, który jest przecież jeszcze mniejszy ode mnie.
- A wiecie, że w tym zamku jest najwyższa wieża w okolicy! - zawołał nagle tata, który cały czas oglądał jakąś książkę ze zdjęciami. - Tak piszą w tym przewodniku. Musimy na nią wejść!
I tata radośnie ruszył przed siebie, żeby znaleźć wejście na tę wielką wieżę.
Wtedy już nie wytrzymałem.
- A czy na tym zamku nie ma czegoś małego? - zapytałem. - Jakiejś malutkiej wieży, małego pokoju, malusieńkiego miecza?
Tata odwrócił się, chciał coś powiedzieć, ale w końcu nic nie powiedział, tylko przyjrzał mi się uważnie.
- To może. - zaczęła mówić mama.
- To może. zaczekacie tu na mnie chwilę, dobrze? - powiedział tata. - Ja wejdę na tę wielką wieżę, a potem razem poszukamy czegoś małego.
I rzeczywiście. Usiedliśmy z mamą i żółwiem na nie-bardzo-dużej ławce i poczekaliśmy. A kiedy tata wrócił, znaleźliśmy razem w tym dużym zamku małą kawiarnię. I tata kupił nam wszystkim lody. Ucieszyłem się, bo choć kawiarnia była mała, to lody - tak jak wszystko w tym zamku - bardzo duże!
Dziś dowiedziałem się, że jeśli chodzi o duże rzeczy, to o wiele bardziej wolę duże lody od dużego zamku. Ciekawe, czy tak samo będzie, kiedy ja już będę duży?