Gra My First Activity - kalambury, słonie i salwy śmiechu!

Muszę się do czegoś przyznać: kocham kalambury! Uwielbiałam w nie grać na wszystkich etapach życia: kiedy byłam dzieckiem, nastolatką i studentką. Nadal mi nie przeszło, dlatego kiedy w moje ręce wpadła gra My First Activity, firmy Piatnik, poczułam lekki dreszczyk emocji.

Nareszcie poważne usprawiedliwienie dla mojej miłości do kalamburów: mam zadanie (recenzja do napisania), mam dzieci (grupa testowa). Mam też dużą słabość do gier planszowych i wszelkich łamigłówek wymagających definiowania wyrazów i tworzenia zagadek, a moja sześcioletnia córka wyraźnie podziela to zamiłowanie - My First Activity znalazło więc właściwych odbiorców!

Producent określa wiek graczy na 4+ i myślę, że to odpowiednia kategoria. My graliśmy w składzie dwójka dorosłych plus dwójka dzieci. Zasady są proste: dwie drużyny, talia kart z rysunkami oraz plansza z drogą do wodopoju, którą podążają ładnie wykonane drewniane słonie. Hasła z kart przedstawiamy opisując je, rysując lub odgrywając na migi. Odgadnięte hasło oznacza, że nasz słoń może przesunąć się bliżej wodopoju.

Syn, który ma 3,5 roku, jeszcze nie całkiem dorósł do zadania, ale był bardzo uroczy ("Jaki kolor ma banan?" - przy haśle "banan" i "Co to jest żółte jak słonko?" - przy haśle "słońce"), za to nasza sześciolatka radziła sobie wspaniale opisując hasła słowami, a dzięki odgrywaniu zagadek na migi przypomniałam sobie, jak to jest, kiedy człowiek śmieje się niekontrolowanie i nie może przestać. Wspaniała terapia na codzienne stresy!

Wydawać by się więc mogło, że My First Activity trafiła we właściwe ręce, a jednak początkowo spoglądałam na nią nieufnie. Mój sceptycyzm wywołała informacja, że podpisy na kartach z hasłami do odgadnięcia są w języku polskim i angielskim, co ma ułatwiać naukę. Chciałam grać w planszówkę, a nie przemycać dzieciom angielskie słówka! Nie jestem szczególną fanką podpisywania wszystkiego po angielsku w nadziei, że dziecko łatwo nauczy się języka i nie odczuwam presji, by moje dzieci miały na co dzień styczność z tym językiem. Jeszcze mają na to czas. Nie uważam też, że coś jest bardziej wartościowe, jeśli zawiera treści w języku Szekspira. Pomyślałam więc rozczarowana, że te angielskie podpisy tylko psują zabawę, są dodane "na siłę" i zupełnie niepotrzebne...

Myliłam się! Po pierwsze w niczym nie przeszkadzają i można w ogóle z nich nie korzystać, a po drugie, jeśli chcemy, żeby nasze dziecko rozszerzało angielskie słownictwo, ten sposób wydaje się naprawdę dobry i zabawny. To, czy potraktujemy My First Activity jako pomoc dydaktyczną, czy jako zwyczajną grę, zależy tylko od nas. Przepraszam więc za początkowy brak zaufania, angielski w tej grze jest w porządku. A sama gra? Szczerze polecam, dawno nie bawiliśmy się tak dobrze!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.