Paulina Rutkowska, dziennikarka "Raportu", sprawdziła, jak wyglądają porody w czasie pandemii koronawirusa. W materiale odwiedziła zdrowe kobiety, które po prostu bały się porodu w czasie pandemii w szpitalu, a także przyszłe mamy zakażone koronawirusem. Jedną z bohaterek „Raportu” jest Monika Łaguna, mama Eryka.
Dziś Eryk ma już skończone siedem miesięcy. Wiosną, gdy tylko ogłoszony został lockdown, Pani Monika odliczała dni do porodu. Zmieniono wtedy zasady funkcjonowania oddziałów położniczych. Planowany wcześniej poród rodzinny nie wchodził w grę.
Akcja porodowa zaczęła się w nocy. Z mężem pojechaliśmy do szpitala, musieliśmy niestety pożegnać się przy izbie przyjęć. To było takie łzawe pożegnanie. Ja to przeżywałam, przeżywał też mój mąż. Okazało się, że oprócz tego, że nie było takiego wsparcia psychicznego, to brakowało mi też męża przy takich prozaicznych sprawach jak przyniesienie walizek
– opowiada Monika Łaguna, mama Eryka.
Eryk przyszedł na świat w zupełnie innych warunkach, niż sobie to wyobrażała.
Mój mąż nie mógł zobaczyć syna po porodzie. Pierwszy raz zobaczył go przez okno w łazience i to też dzięki temu, że miałam salę, w której było w łazience duże okno. Ale tak naprawdę to, co najgorsze, zaczęło się później.
- dodaje.
Ten brak odwiedzin obnażył niskie standardy opieki okołoporodowej. W czasie porodu straciłam sporo krwi, nabawiłam się anemii, tak naprawdę nawet to, żeby wstać z łóżka, było dla mnie wyzwaniem. Poprosiłam personel, żeby mi pomógł. Panie odpowiedziały, że jeśli dwa dni się nie wykąpię, to nic się nie stanie
– wspomina Monika Łaguna.
Paulina Rutkowska, dziennikarka "Raportu", odwiedziła także między innymi Annę Kaptacz, mamę Jasia oraz panią Martą, która w ciąży była zakażona koronawirusem. Wszystkie historie można znaleźć TU.