Tak się rodziło w czasach PRL. Kolejka do łóżka, opryskliwe położne i poczucie winy. "To było bestialstwo"

W niektóre z tych historii trudno uwierzyć. Dziś szpitale położnicze funkcjonują zupełnie inaczej niż w czasach PRL, więc opowieści naszych mam i babć brzmią nieprawdopodobnie. "Na łóżko porodowe kazali mi czekać na małym stołeczku w małej kanciapie obok sali porodowej" - wspomina kobieta, która rodziła w latach 80.

Więcej tematów związanych z ciążą i porodem na stronie Gazeta.pl

Kiedy słuchamy o porodach naszych mam i babć, często okazuje się, że wiele z nich (chociaż oczywiście nie wszystkie) ma wspólny mianownik - brak empatii ze strony personelu. Kobiety, które dobrze wspominają same porody, często przyznają, że czuły się w szpitalu jak intruz, miały poczucie winy, że sprawiają personelowi problem, czuły się zdezorientowane, o niczym ich nie informowano. Dziś takie sytuacje nie miałyby racji bytu. Rodzące są świadome swoich praw, a wysoko wykwalifikowany personel zwykle jest uprzejmy i pełen empatii. Poniżej przytaczamy opisy czterech porodów z czasów PRL.

Rodziłam w szpitalu w Wołominie. Poród przebiegał wolno, ale bez niespodzianek, była upalna sierpniowa noc. Koszmarnie chciało mi się pić, wielokrotnie prosiłam o wodę, ale personel miał ręce pełne roboty i nikt mi tej wody nie przynosił. W końcu jedna z pielęgniarek zniecierpliwiona podała mi szklankę ze słowami: "Może jeszcze kotlecika albo deser?" Pamiętam, że było mi później potwornie wstyd, że robię problem

- wspomina. 

Kiedy moja córka po latach rodziła w tym samym szpitalu, powiedziała, że trudno jej uwierzyć w te moje opowieści, bo teraz takie zachowanie pielęgniarki byłoby nie do pomyślenia

- dodaje.

Noworodki na szpitalnym oddziale porodowym.Noworodki na szpitalnym oddziale porodowym. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Zobacz wideo Masaż noworodka to korzyści dla rodziców i dziecka. Kiedy i jak go przeprowadzać?

Wspinaczka na łóżko porodowe

Tak swój poród z 1981 roku w jednym z warszawskich szpitali wspomina pani Beata:

W tamtych czasach nikt nie mógł być przy porodzie. Mąż? Ha ha, dobre sobie. Nie było nikogo, kto podałby mi szklankę wody, gdy ledwo żywa leżałam po porodzie. Był jeden żołnierz, który zamiast w koszarach służbę odbywał w czynie społecznym w szpitalu. Nie wiem, kto był bardziej przerażony. Rodzące czy on. Wspominam go jednak z serdecznością, bo był jedyną osobą, która do mnie podeszła i zapytała się, czy może mi jakoś pomóc

- opowiada. Porodu nie wspomina dobrze, rodziła dziecko, które ważyło 5 kg, sama była drobnej budowy. O cięciu cesarskim nie było mowy.

Miałam urodzić i już. Rodziłam w sierpniu, było straszliwie gorąco i był straszliwy tłok. Nic nie wiedziałam. Byłam młodą, przerażoną dziewczyną, która cierpiała i nikt się nią nie interesował. Przestawiano mnie jak mebel. Na łóżko porodowe kazali mi czekać na małym stołeczku w małej kanciapie obok sali porodowej. Wiłam się z bólu obok worka wypełnionego łożyskami. Gdy łóżko się zwolniło, musiałam się na nie wdrapać. Było wysoko, wchodziło się po schodkach. Przypominało katafalk. Po pół godziny kazali znów schodzić, bo inna kobieta miała większe rozwarcie. I znów sama po tych schodkach, ze zginającymi w pół skurczami schodziłam. Salowa podała mi rękę

- opowiada.

"Tylko nie krzyczeć"

Najgorsze dopiero miało nastąpić. Pani Beata opowiada, że godziny mijały, a poród nie następował. Lekarze stwierdzili, że niezbędne jest vacuum.

Usłyszałam, że jest za gorące, bo jeszcze nie wystygło po sterylizacji po poprzedniej rodzącej. Tętno dziecko zaczęło spadać. Nagle pojawił się lekarz. Był goły od pasa w górę. Na nagi tors, miał zarzucony tylko przezroczysty plastikowy fartuch.

Lekarz powiedział do pani Beaty: "tylko nie krzyczeć" i całym ciałem rzucił jej się całym  na brzuch.

Robił to kilka razy, aż "wycisnął" mi dziecko. Jego przełożona kazała mu czekać na vacuum. Pewnie, gdyby nie on, nie miałabym syna. Pod oczy podetkali mi rączkę z opaską. Zobaczyłam numery 0845. Myślałam, że muszę zapamiętać ten numer, bo inaczej nie wydadzą mi dziecka

- wspomina dziś z rozbawieniem.

Noworodki na szpitalnym oddziale porodowym, lata 60.Noworodki na szpitalnym oddziale porodowym, lata 60. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Teściowa zrobiła awanturę

Ta sama kobieta siedem lat później urodziła drugie dziecko. Także w Warszawie, chociaż w innym szpitalu. Drugiego porodu, a raczej tego, co nastąpiło po nim, także nie wspomina najlepiej:

Drugie dziecko rodziłam w 1988 roku. Nie chciałam karmić, bo przy starszym synu miałam w pokarmie gronkowca. Uparłam się, aby najpierw zbadali mi pokarm, sprawdzili, czy jest czysty. Położne tego nie rozumiały. Uważały mnie za wyrodną matkę. Chciały mnie ukarać i nie przynosiły mi dziecka. "Skoro nie karmi, to po co jej dziecko?". To było bestialstwo. Uratowała mnie dopiero teściowa, która znała ordynatora i wparowała na oddział z awanturą. Pokarm w końcu zbadali

- wspomina.

Dziś pewnie byłoby to nie do pomyślenia

- dodaje.

"Łysa na oddziale"

Rodziłam w latach 90. Wtedy depilacja u kobiet nie była tak jeszcze tak powszechna, jak dziś. Nie było też obowiązku golenia się do porodu, chociaż nie wszyscy o tym wiedzieli. Leżąc na łóżku szpitalnym usłyszałam rozmowę dwóch podekscytowanych pielęgniarek. "Mamy łysą na oddziale!" - mówiły przejęte o jednej z matek, która ogoliła miejsca intymne

- wspomina z rozbawieniem Dorota, która rodziła w jednym z olsztyńskich szpitali.

Więcej o:
Copyright © Agora SA