Obsesja na punkcie "brzuszków". "Żądają dostępu do informacji o rozwarciu, rozstępach, laktacji"

Nie jest tajemnicą, że w mediach, zwłaszcza plotkarskich, nie ma wielu bardziej gorących newsów niż ciąże gwiazd. W redakcjach portali plotkarskich otwarcie mówi się o tym, że najlepszy wynik robią trzy rzeczy - zgony, śluby i ciąże. Zwłaszcza w ostatnich latach można zaobserwować nasilenie tego trendu, który przerodził się wręcz w obsesję tabloidów i internautów na punkcie "brzuszków".

Celebrytki, doskonale zdając sobie z tego sprawę, prowadzą przemyślaną grę z mediami, przyjmując różne strategie "obchodzenia się" z własnym ciałem i przyszłym członkiem rodziny. Często jest to cyniczna gra obliczona na jak największe zyski z kontraktów reklamowych, rzadziej spontaniczna komunikacja z fanami. A ci wymagają coraz więcej - dzięki temu, że gwiazdy za pomocą swoich kanałów w social mediach wpuściły ich do życia - wręcz żądają dostępu do ich prywatności i szczegółowych informacji o rozstępach, porodzie, rozwarciu, laktacji. Doskonale widać to na przykładzie Maffashion i komentarzy na jej Instagramie z ostatnich miesięcy.

Metoda "na Maffashion" czy "na Rozenek"?

Blogerka Julia Kuczyńska i aktor Sebastian Fabijański niedawno zostali rodzicami. To, co czyni tę sytuację wyjątkową to fakt, że w przeciwieństwie do większości koleżanek-celebrytek, Julia postanowiła nie czynić ze swojej ciąży sprawy publicznej. Praktycznie do ostatnich dni przed porodem nie potwierdzała doniesień prasy kolorowej, co zaowocowało ciekawym zjawiskiem. Jej fani, zamiast uszanować jej decyzję i prywatność, postanowili pod każdym postem dochodzić swoich racji i "praw" do informacji o stanie Maffashion. I tak w komentarzach pod zdjęciami pojawiły się dziesiątki dociekliwych pytań nie tylko o ciążę, ale także o zmiany na twarzy Julii, o rosnący - zdaniem niektórych nienaturalnie - biust, o to który to miesiąc, czemu "okłamuje" fanów itp. Charakter tych pytań był co najmniej napastliwy, często także okraszony niewybrednym słownictwem. Wszystko zdaje się miało na celu sprowokowanie blogerki do ujawnienia informacji prywatnych, których najwyraźniej nie miała ochoty ujawniać. Skąd taka potrzeba?

Prawdopodobnie wynika to z faktu, że większość gwiazd wpuszcza fanów i media do swojej sypialni dość regularnie, a szczegółami ciąży dzieli się nad wyraz chętnie. Instagram aż roi się od zdjęć rosnących "brzuszków", często w negliżu, opisów z przygotowań do porodu, zdjęć pokoików dziecięcych. A potem oczywiście szczęśliwych (pomalowanych i uczesanych) mam na porodówce, pierwszych spacerów, pierwszych kroków, rączek, nóżek, pieluch, przewijaków, wózków, kołysek… oczywiście oznakowanych wyraźnie widocznym logo producenta.

Odwrotną do Julki strategię przyjęła Małgorzata Rozenek. Od początku ciąży opowiadała o niej otwarcie, dokładnie dokumentując w sieci i na łamach magazynów każdy etap. Po urodzeniu małego Henia nic się nie zmieniło, a nawet można powiedzieć, że ekshibicjonizm przybrał na sile. Perfekcyjnej pani domu przysporzyło to sporo krytyki – głównie dotyczącej życia prywatnego na sprzedaż i zarabiania na dziecku. Ale dało to też Majdonom pewien rodzaj luzu – nikt raczej nie poluje na zdjęcia ich dziecka, skoro sami opublikowali ich dziesiątki w sieci. Nikt nie odbierze im przyjemności z pierwszego kroku, słowa czy spaceru, bo sami je udostępniają – na własnych warunkach – poniekąd odbierając oręż paparazzi i tabloidom. A przy okazji niemało na tym zarabiają – w końcu Małgorzata i mały Henio reklamują dosłownie wszystko.

Ciąża czy przejedzenie?

W pogoni za "newsem" media dokładnie analizują każde zdjęcie gwiazdy – czy to ze ścianki, gdzie pozuje w pięknej sukni, czy uchwycone przez paparazzo na ulicy, gdy celebrytki są nieświadome, że są fotografowane. Ich ciała są poddawane wnikliwej analizie w poszukiwaniu "brzuszków". Gdy tylko na figurze gwiazdy pojawi się drobne wybrzuszenie, Internet odtrąbia początek śledztwa: "Czy ona jest w ciąży?". Często to jedynie fałdka materiału, wyjątkowo obfity obiad czy tak bardzo ludzkie wzdęcie - wtedy może budzić u gwiazd uśmiech. Ale nietrudno sobie wyobrazić inne sytuacje - już znacznie mniej zabawne. Np. kobiet, które starają się o dziecko, ale z różnych powodów nie mogą zajść w ciążę. Jak strasznie muszą się czuć, gdy media i internauci na każdym kroku czyhają na ich macierzyństwo? O takich sytuacjach mówiły głośno w wywiadach Agnieszka Woźniak-Starak czy Joanna Horodyńska. Media od lat spekulowały na temat tego czy i kiedy zostaną matkami, a one głośno zdecydowały się powiedzieć: stop. Obie w wywiadach wyznały, że brak dziecka to nie zawsze wybór kobiety, a ciągła presja społeczeństwa, tabloidów i fanów może doprowadzić do depresji.

Inna sytuacja to taka, gdy gwiazda zachodzi w ciążę, ale ją traci. Gdy to nie ona, a media informują, że zaczyna się zaokrąglać i komentują jej brzuszek, który nagle znika – fani dopytują, a z pewnością ostatnie, na co kobieta po takiej tragedii ma ochotę, to tłumaczenie się. Małgorzata Rozenek zwracała uwagę na ten aspekt, mówiąc publicznie o tym, że w upragnioną ciążę próbowała zajść wielokrotnie. Jako propadatorka metody in vitro w jednym z wywiadów szczerze wyznała, że podczas trzech lat starań o potomka dwa razy poroniła. Jak strasznie musiała się czuć, gdy w każdym wywiadzie wypytywano ją o ciążę, a na każdym zdjęciu doszukiwano się śladów ciąży?

Mimo tych wypowiedzi "polowanie" nie ustaje i zarówno media, jak i fani roszczą sobie prawa do prowadzenia publicznych dyskusji.

Zasłaniać czy pokazywać twarz? Oto jest pytanie

Jednym z aspektów macierzyństwa znanych kobiet, na punkcie którego media zdają się mieć obsesję, jest wizerunek nowonarodzonych dzieci. Paparazzi "polują" na świeżo upieczone mamy już od drzwi szpitala i nie opuszczają ich na krok, by sfotografować pierwszy spacer, pierwsze wspólne wyjścia, celebrytki w połogu. Jest to poniekąd brutalne pokłosie mody, która zapanowała kilka lat temu, mianowicie celebrytek reklamujących kliniki, w których rodziły.

Poród w prywatnym szpitalu to duży koszt – od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy. Obrotne gwiazdy szybko doszły do wniosku, że łatwo obejść te koszta – wystarczy oznaczyć placówkę w poście w social mediach albo zaprosić zaprzyjaźnionych fotografów na spontaniczną sesję zdjęciową przy wychodzeniu ze szpitala. W mediach zaroiło się od "przypadkowych" zdjęć produkowanych według jednego scenariusza – mąż przyjeżdża drogim autem z bukietem róż, młoda mama wychodzi w pełnej stylizacji, makijażu i fryzurze z bobasem w nosidełku, całują się pod drzwiami i odjeżdżają w stronę zachodzącego słońca… Tak oto narodziły się porody w barterze. Teoretycznie nie ma w tym nic złego, jednak nieco utrudniło to życie gwiazdom, które chciałby zachować intymne chwile dla siebie i niekoniecznie mają ochotę dzielić się nimi ze światem. Warto też pamiętać, że nie każda kobieta w połogu czuje się dobrze i ma ochotę na takie "atrakcje". Niestety – zdjęcia poporodowe dobrze się sprzedają i jeszcze lepiej klikają, więc obiektywy czyhają na znane mamy, czy tego chcą, czy nie.

Kiedy opadnie pierwszy kurz i wszyscy obejrzą już czarno-białe zdjęcia małych stópek i fotki w sepii maleńkich dłoni, znane mamy stają przed wyborem - jak ogrywać obecność dziecka w sieci? Z jednej strony chciałoby się bowiem bronić prywatności, z drugiej - pokusa zarabiania na lokowaniu produktów, takich jak mebelki, wózki, ciuszki czy zabawki, jest ogromna.

Niektóre gwiazdy decydują się na ukrywanie twarzy dzieci – np. Robert i Anna Lewandowscy czy Zosia Ślotała. Nie przeszkadza im to jednak we wrzucaniu licznych zdjęć dzieci na portale społecznościowe – a to tyłem, a to z zasłoniętą buzią. Teoretycznie celem jest bezpieczeństwo dzieci, ale niewątpliwie idzie też za tym pewne poczucie wyższości nad tymi, którzy epatują dzidziusiami w sieci. Gwiazdy te często spotykają się z krytyką ze względu na, niejednokrotnie groteskowe, pozy dzieci na zdjęciach, byle by pokazać np. co mają na sobie ich pociechy, ale ukryć twarz.

Druga droga - wybrana przez Majdanów, Sarę i Artura Boruców czy np. Natalię Siwiec, to metoda otwartych kart. Wielu zarzuca im, że pokazując dzieci w sieci, robią im krzywdę, narażają na celebryckie niebezpieczeństwa i kupczą ich wizerunkiem. Z drugiej strony - gwiazdy te przekonują, że chcą po prostu chwalić się swoim szczęściem dokładnie tak samo, jak niemedialni rodzice - i nie sposób odmówić im choć odrobiny racji.

Czy mamy, które nie są celebrytkami, też obsesyjnie zasłaniają twarze swoich dzieci na każdym zdjęciu? Raczej nie. Do tego dochodzi czynnik braku sensacji – jeśli pokazują w sieci tyle, ile chcą dać opinii publicznej, to fotografowie czy media są mniej ciekawscy i dają im więcej luzu. Zwyczajnie nie mają żadnego celu w ujawnianiu tego, co już każdy widział.

Forma ponad normę

Znane matki, kiedy już zmierzą się z pierwszym wyzwaniem, jakim jest obranie strategii dla dziecka w sieci, muszą się przygotować na kolejny, znacznie gorszy bój – o formę. Właściwie 24 godziny po porodzie startuje giełda pod tytułem "kiedy wrócą do formy". Kiedy zrzucą ciążowe kilogramy, wskoczą w szpilki i miniówki i wyrusza na ściankowe safari, by długie obiektywy aparatów mogły przeszperać ich ciała w poszukiwaniu nowych fałdek, rozstępów, celulitu i innych "dramatów"?

Po porodzie niemal każdą celebrytkę czeka kilka tygodni, jeśli nie miesięcy, trudnych pytań na temat ćwiczeń czy walki z (często wyimaginowaną) nadwagą. Każda z nich padnie też ofiarą serii internetowych ataków na temat tego, że jest za chuda lub za gruba. Są poddane niesamowitej presji, która z pewnością nie jest zdrowa – często kosztem swojego szczęścia i zdrowia walczą o natychmiastowy powrót to formy, byle by zakończyć te gehennę. Niestety – w dużej mierze to inne znane matki zgotowały im ten los – chwaląc się wyśrubowanymi efektami drakońskich ćwiczeń i diet, nagraniami z siłowni kilka dni po porodzie, wywiadami o tym, jak to bez problemu zgubiły "nadbagaż".

Przez to nie tylko gwiazdy wymagają same od siebie nieosiągalnych efektów, ale też internauci – przyzwyczajeni do wchodzenia z butami w życie gwiazd – pozwalają sobie na coraz bardziej krytyczne i body shamingowe komentarze. Na szczęście rośnie też świadomość - dzięki ruchom body positive niektóre gwiazdy spuszczają nieco powietrza z tego balonika. Małgorzata Rozenek, chwalona przez fanki za szczupłą sylwetkę po porodzie, zdecydowała się pokazać prawdziwe zdjęcia, na których widać wszelkie niedoskonałości – wyznała wprost, że nie wróciła wcale do formy, ale nie ma w tym nic złego.

Dziewczyny! Wiele z was pisze do mnie co zrobiłam, że tak szybko wróciłam do formy? Każdej z was odpisuję, że do formy to mi jeszcze bardzo daleko. Zdjęcia, które oglądacie na insta, to często jedno zdjęcie wybrane z bardzo wielu zrobionych. Po tylu latach po prostu wiem, jak się ustawić, żeby wyglądać lepiej, szczuplej, korzystniej, ale nie chcę tworzyć jakiejś nieistniejącej rzeczywistości i dlatego pokazuje wam jak teraz wyglądam

– napisała Rozenek na Instagramie, pod zdjęciem w kostiumie kąpielowym.

Również znana z dystansu do siebie Ola Żebrowska pokazała w sieci jak wygląda jej ciało – ciało normalnej kobiety – po porodzie. "Jedno z moich ulubionych pytań?: <Kiedy zamierza Pani odzyskać ciało po ciąży?> Nie straciłam ciała, przeciwnie - sporo go ostatnio zyskałam. Doceniajmy siłę kobiet w tym wyjątkowym czasie, wspierajmy się nawzajem w akceptowaniu rozstępów czy nadmiaru wagi - zamiast prześcigania się w sposobach na zrzucenie <brzuszka> kilka tygodni po porodzie. Bo z tego brzuszka, po 9 miesiącach wyszedł człowiek" - napisała na swoim Instagramie.

Takie wpisy i takie podejście niektórych gwiazd dają nadzieję, że można jeszcze powstrzymać to szaleństwo, jakim jest dążenie za wszelką cenę do idealnego wizerunku. Oby więcej gwiazd rezygnowało z wyidealizowanych, przerobionych i poprawionych zdjęć na rzecz wizerunku bliższego rzeczywistości. Nie jest tajemnicą, że rodzimym celebrytom najbardziej brakuje dystansu! Oby przykłady takie takich szczerych wpisów pokazały im, że nie ma nic złego w tym, że ich ciała są dalekie od wymyślonego ideału. Zdejmie to niepotrzebną presję nie tylko z nich samym, ale także z tysięcy followersów, którzy się na nich wzorują.

Więcej o:
Copyright © Agora SA