Rodzić w domu? Naturalnie!

Do porodu w szpitalu rodząca pakuje koszulę, kosmetyczkę, telefon... Do porodu w domu pakuje się położna.

Z hydraulikiem pracującym za ścianą czułam się trochę dziwnie. Lubię krzyczeć przy skurczach... - mówi, śmiejąc się Emilia Lichtenberg-Kokoszka, która troje dzieci urodziła w domu.

Łożysko, dzięki któremu rozwijała się mała Zosia, jej rodzice, Marysia i Tomek, zakopali w ogródku. Niedawno posadzili na nim jabłonkę.

POŁOŻNA WIE, CO ROBI

Marysia jest położną w szpitalu na południu Polski. Zna realia porodu szpitalnego od podszewki - zarówno z punktu widzenia personelu, jak i pacjentki. W domu urodziła trzecie dziecko. Żałuje, że dopiero trzecie. Przy pierwszym konieczne było podanie oksytocyny.

- Byłam dwa tygodnie po terminie, nie było akcji porodowej.

Przy drugiej ciąży wody odeszły, zanim zaczęły się skurcze; trzeba było jechać na porodówkę. I znowu kroplówka.

- Ja to bym jeszcze poczekała, ale...

Kiedy dowiedziała się, że kolejne dziecko w drodze, postanowiła, że urodzi w domu.

- Mój mąż, Tomek, powiedział: "OK, jesteś położną, wiesz, co robisz. Jeśli to będzie lepsze dla naszego dziecka, to ja się zgadzam".

PORÓD PRZY ŚNIADANIU

Marysia znała położną, która przyjmuje porody w domu. Usiadły przy kawie, pogadały.

- I Ewa Janiuk poprowadziła moją ciążę. Gdy w nocy pojawiły się skurcze, spacerowałam, sprzątałam, siedziałam w łazience. O trzeciej w nocy mąż zadzwonił po panią Ewę. Przyjechała godzinę później. Badała mnie wtedy, gdy chciałam.

Nadszedł ranek. Marysia, pojękując coraz częściej, wysłała Tomka po bułki na śniadanie.

- Mąż i Ewa jedli, a ja sobie stękałam. Przeniosłam się na fotel, potem pochodziłam, wreszcie uklękłam, oparłam się o kanapę w salonie. A Ewa usiadła za moimi plecami i czekała. O 9.45 córka była już na świecie.

- Natychmiast ją przytuliłam, ona ssała pierś, a Tomek przeciął pępowinę. Zosia leżała na mojej piersi przez półtorej godziny. Cudowne, niezapomniane półtorej godziny. Nikt nie zabrał mi jej natychmiast do ważenia i mierzenia.

Poród w domu jest nie do porównania z poprzednimi.

- Drugi cały przeleżałam. Nie pozwolono mi wstać nawet do toalety. A miałam wewnętrzne przekonanie, że gdybym pochodziła, to poród by ruszył... Kobieta powinna podczas porodu działać intuicyjnie, słuchać swojego ciała - oczywiście, jeśli przebiega fizjologicznie - a nie wskazówek osoby, która - choć bardzo życzliwa - stoi jednak z boku.

POLUBIĆ RODZENIE

Emilia to energiczna, szczupła blondynka. Wykłada pedagogikę na Uniwersytecie Opolskim. Trójkę dzieci urodziła w swoim mieszkaniu. Jedenastoletnia dziś Agnieszka była pierwszym dzieckiem przyjętym w domu przez Ewę Janiuk.

- Jestem trochę szalona, więc aby nauczyć się rodzić, zapisałam się do studium położniczego, choć jeszcze wcale w ciąży nie byłam. - Emilia śmieje się. - I tam nabrałam przekonania, że szpital nie jest miejscem do rodzenia dzieci. Bo do szpitala idzie się, gdy się jest chorym. A ciąża i poród chorobami nie są. Bo człowiek ma prawo oczekiwać czegoś więcej niż tylko, skądinąd cennej, opieki medycznej. Ma też prawo do wsparcia emocjonalnego.

Po pierwszym domowym porodzie Emilia powiedziała znajomym: "Lubię rodzić!". I teraz wszyscy pytają, ile chce mieć dzieci, skoro tak lubi rodzić.

- Zobaczymy, co nam los przyniesie - mówi wesoło.

Dla niej najważniejsze jest to, że podczas porodu w domu jedynymi aktywnymi osobami są matka i rodzące się dziecko, podczas gdy w szpitalu przy rodzącej kręci się cały sztab ludzi. A to podłączyć KTG, a to zbadać rozwarcie, a to podać kroplówkę.

- A ja chciałam się skupić na sobie i na maleństwie. Ewa czuwała w drugim pokoju. Zaglądała do mnie od czasu do czasu, a ja czułam się taka bezpieczna... I szłam za głosem ciała.

Kiedy rano urodził się Grześ, jego siostry mogły zobaczyć go już dwie minuty później, jeszcze zanim szczęśliwy tata przeciął pępowinę.

- To było dla nich bardzo ważne przeżycie.

Emilia przy porodach głośno krzyczała.

- Bałam się, że córki pomyślą, że poród to jakaś straszna sprawa, ale tak się nie stało.

Grześ urodził się, kiedy dziewczynki szykowały się do przedszkola.

- Same urodziły się w domu, więc narodziny brata w sypialni były czymś zwyczajnym. Wręcz dziwią się, gdy słyszą, że dzieci rodzą się w szpitalu. "Czy były chore?" - pytały mnie.

Dzieci co prawda Emilia nie wystraszyła, ale hydraulika tak.

- Mieli nam wymieniać piony wodne. Zaklejali dziurę w podłodze akurat w czasie, gdy rodził się Grześ. Ja krzyczałam, a hydraulik był coraz bardziej przerażony.

NA ŁONIE RODZINY

Anna Chyra, trzydziestolatka, na spotkanie z Ewą Janiuk poszła z mężem Tomkiem. Położna powiedziała im: "Musicie mieć pewność, że chcecie rodzić w domu". Mieli. Jednak jedenastoletni dziś Tobiasz przyszedł na świat w szpitalu. Bo poród trwał od niedzieli do wtorku i końca nie było widać. Trzeba było pojechać na porodówkę.

Ale kolejne dzieci - ośmioletnia Maja, sześcioletnia Ula i trzyletnia Dominika - urodziły się już w domu. Bo jeśli nie trzeba lekarza, to po co go szukać? Jeśli nie potrzeba szpitala, to po co się tam pchać?

- Tomasz, Ewa i Stasia, moja przyjaciółka, tak się zagadali, że musiałam ich przywoływać do porządku, kiedy na świat pchała się Dominika. No bo, hola, hola, ja tu przecież rodzę, a oni co, ploteczki.

Starsze dzieci wszystko chciały widzieć i wszystko wiedzieć.

- Wytłumaczyłam im, że w tych chwilach muszę się skupić na sobie i chcę być sama - mówi Ania. - Zrozumiały. Najbardziej nieustępliwy był Tobiasz. Chciał wiedzieć, skąd dziecko wzięło się w brzuchu i którędy stamtąd wyjdzie. Tłumaczyłam cierpliwie, dopóki nie zapytał: "Mamo, a czy możesz mi pokazać to miejsce?". Wtedy wymiękłam...

Planując kolejne porody w domu, Anna miała jednak obawy. Ale starała się myśleć trzeźwo i pozytywnie. Bo przecież coś złego może się zdążyć także w szpitalu.

INTYMNOŚĆ POD OCHRONĄ

Ewa Janiuk "urodziła" w domach blisko setkę malców.

- W domu rodzi najwyżej jeden procent ciężarnych - mówi. - I to się raczej jeszcze długo nie zmieni. Zresztą nie chodzi o to, by namawiać kobiety do rodzenia w domu, ale by mogły zdecydować, gdzie chcą urodzić, pod opieką położnej czy lekarza, u siebie czy w szpitalu.

Dla rodzącej najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa. I tym powinna się kierować.

- Nowe standardy opieki okołoporodowej dokładnie określają, w jakich okolicznościach przyszła mama powinna rodzić w szpitalu.

Trudno jednak, zdaniem Ewy Janiuk, przecenić zalety domowych narodzin: kobieta jest w znanym miejscu, w otoczeniu ludzi, do których ma zaufanie. Robi to, co dyktuje jej ciało. Chodzi, leży, klęczy, siada, bierze prysznic.

- Poza tym poród to akt naprawdę bardzo intymny, jego naturalnym miejscem jest właśnie dom. Przecież do naszej sypialni nie wpuszczamy obcych, lecz akt płciowy i poród to gra tych samych hormonów - podkreśla położna.

A kiedy już dziecko przyjdzie na świat, nikt go mamie nie zabiera.

- Ważenie noworodka można odłożyć, nie skurczy się przez godzinę - mówi Ewa Janiuk. - Pierwsze badanie pediatryczne też może poczekać; ma być przeprowadzone w pierwszej dobie życia malucha. Kontakt "skóra do skóry" trwa w domu dowolnie długo, aż dziecko samo zakończy swoje pierwsze karmienie.

POWRÓT DO NORMALNOŚCI

Oczywiście porody domowe mają też minusy. Największym jest brak specjalistycznej aparatury. Bo gdyby jednak okazało się, że trzeba z niej skorzystać, dotarcie do niej trwa dłużej. Jeśli jednak mamy do czynienia z niezakłóconą fizjologią, to szpitalna aparatura może przeszkadzać.

- Rutyną jest monitorowanie tętna płodu poprzez tzw. KTG, co uniemożliwia rodzącej poruszanie się, utrudnia uporanie się ze skurczami - mówi Ewa Janiuk. - A więc poród jest już zaburzony. A takie ciągłe monitorowanie wywołuje niepokój. Bo skoro mnie monitorują, to może coś jest nie tak.

Zdaniem Ewy Janiuk niepotrzebnie straszy się kobiety, że poród fizjologiczny jest nieprzewidywalny. Że nawet ten prowadzony w szpitalu czasem wymyka się spod kontroli. Tyle że kiedy w poród wkracza medycyna, to już nie mamy do czynienia z porodem fizjologicznym, ale zmedykalizowanym!

- Jeśli podajemy oksytocynę, leki rozkurczowe czy znieczulające, to już nie jest fizjologia - zauważa położna.

I dodaje:

- Porody trafiły do szpitali w latach pięćdziesiątych ze względu na złe warunki sanitarne w wielu mieszkaniach i brak właściwej opieki nad kobietą w ciąży. To już przeszłość. A flora bakteryjna w domu jest przyjazna rodzącej. Inaczej niż w szpitalu, bo tam drobnoustroje są i dla matki, i dla dziecka jednym z większych niebezpieczeństw. Dzisiejsza medycyna ratuje nam zdrowie i życie, ale wiele nam też zabiera; wyrwała ludzi z domu w chwili narodzin i śmierci. A przecież mamy prawo narodzić się godnie i godnie odejść - w otoczeniu bliskich, będąc u siebie.

Źródło: "Gazeta Wyborcza"

Więcej o:
Copyright © Agora SA