Najlepsze warszawskie położne. Wyróżnienia w plebiscycie

"Dzięki niej byłam spokojna". Sylwetki położnych z Warszawy wyróżnionych w naszym konkursie "Podziękuj swojej położnej" na podstawie Waszych relacji

Okazuje się, że położna może być Aniołem. Tak przynajmniej wynika z waszych listów nadesłanych na konkurs "Podziękuj swojej położnej". W numerze listopadowym "Dziecka" przedstawiliśmy laureatki nagród głównych. Dziś zamieszczamy portrety położnych, które zostały wyróżnione przez nasze jury.

Edyta Dzierżak-Postek, Szpital św. Zofii, Warszawa

Wspierała mnie na każdym kroku

Miałam szczęście. Trafiłam na wspaniałą położną, która szanowała moje potrzeby i wspierała mnie na każdym kroku. Pani Edyta informowała mnie o wszystkim, niczego mi nie narzucała, nie krytykowała mnie. I ani razu nie okazała zniecierpliwienia czy zmęczenia. Przez cały czas była ciepła i serdeczna. Widać było, że dla niej to nie tylko praca. Fenomenalnie przeprowadziła mnie przez wszystkie etapy porodu. Dzięki niej, nie byłam nacinana i nie doszło nawet do najmniejszego pęknięcia krocza (choć moja córeczka ważyła 4330 g). A mój mąż ani przez moment nie czuł się niepotrzebny. Położna często prosiła go o pomoc tłumacząc dokładnie co ma robić, chwaliła i wspierała. Najwspanialsze jednak było to, że nie traktowała nas tak jak inni. Rodząc miałam niespełna 21 lat (mąż dopiero co ukończone). I choć moja ciąża była chciana i planowana, wszyscy traktowali ją jak "wpadkę", co było dla mnie bardzo przykre. Pani Edyta spojrzała na nas tak, jak się patrzy na szczęśliwych rodziców, którzy odliczają chwile do spotkania z ukochanym dzieckiem.

Marta Machnowska-Ciupka

Magda Modrzejewska, Szpital Św. Zofii w Warszawie

Była oazą spokoju

Położne mają w Polsce prawo prowadzić ciążę, ale niewiele podejmuje się tego zadania. Zniechęca je do tego organizacja systemu opieki zdrowotnej, w dodatku trafiają do nich bardzo wymagające kobiety. Przynajmniej ja taka byłam. Kontrolująca, a jednocześnie przerażona swoją sytuacją.

Moją położną poznałam 33 tygodnie przed terminem porodu. Magda od początku była oazą spokoju. Nie wyrzuciła mnie za drzwi z moim zestawem lęków i oczekiwań, tylko spokojnie je ze mną omówiła, powtarzając czasem po dziesięć razy to samo. I tak temat porodu został powoli oswojony.

Kiedy zaczęły się skurcze i pojechaliśmy to szpitala, Magda, jak zwykle spokojna i profesjonalna, już na nas czekała. Uspokajała, dopingowała, wspierała. Doskonale wyczuwała, kiedy powinna przejąć pałeczkę, a kiedy odsunąć się na bok i dać nam spokój. A ja ze zdziwieniem, ale i z euforią patrzyłam jak dzieje się coś nieuniknionego, jak daję się ponieść instynktom, których wcześniej nie znałam. Dzięki Magdzie urodziłam bez nacinania krocza (i dzień po porodzie śmigałam już po korytarzu szpitalnym).

Kiedy Irminka przyszła na świat i Magda położyła mi ją na brzuchu, spojrzałam w zdziwione oczy córeczki i przeżyłam coś, do czego nie sądziłam, że będę zdolna

- tę lekko kiczowatą magiczną chwilę zakochania się w swoim dziecku, którą każda kobieta kończy opis porodu. Tymczasem Magda odczekała aż pępowina przestanie pulsować i poprosiła Janusza o jej przecięcie. Leżeliśmy sobie potem we troje z Irminką w sali porodowej, przytulaliśmy się i płakaliśmy z radości.

Magda zaglądała potem do mojego pokoju w szpitalu i pomagała przy zajmowaniu się małą. Była zawsze pod telefonem i chętnie odpowiadała na wszystkie pytania.

Justyna Włodarczyk

Magdalena Witkiewicz, Szpital im. św. Zofii w Warszawie

Stworzyła ciepłą, rodzinną atmosferę

Poród był niesamowitym przeżyciem zarówno dla mnie, jak i dla męża. Po przyjęciu do szpitala udaliśmy się do sali porodowej i czekaliśmy na położną. Jakaż była nasza radość, gdy pojawiła się znana nam ze szkoły rodzenia Magda Witkiewicz. Była bardzo rzeczowa. Wyjaśniła nam, co możemy zrobić, żeby akcja porodowa trwała jak najkrócej. Informowała mnie o wszystkim, co robiła. Zagadywała męża, żartowała. Stworzyła ciepłą, rodzinną atmosferę. Nawet gdy mnie badała robiła to przy okazji rozmowy, nie było to więc dla mnie stresujące.

To, co szczególnie urzekło mnie w pani Magdzie, to indywidualne podejście do pacjentki. Potrafiła odpowiednio zmotywować mnie do działania. Dzięki niej poród trwał niecałe 5 godzin. Nie miałam nacinanego krocza, nie wykonano mi lewatywy, ani innych tego typu rzeczy.

I wszystko odbywało się w ramach standardowego porodu rodzinnego. Nie zamawialiśmy i nie opłacaliśmy osobno położnej, a mimo to zostaliśmy potraktowani wyjątkowo.

Iwona Artowicz-Skowrońska

Anna Soszyńska, Szpital Ginekologiczno-Położniczy im. Świętej Rodziny przy ul. Madalińskiego, Warszawa

Wsłuchiwała się we mnie

O pani Ani usłyszałam w szkole rodzenia. Umówiliśmy się z mężem na spotkanie z nią i od razu wzbudziła w nas pozytywne odczucia. Konkretna, rzeczowa, ciepła. Gdy zaczęły się skurcze, i zadzwoniłam do niej, spokojnie wyjaśniła mi co robić i kiedy przyjechać do szpitala.

Od chwili kiedy znaleźliśmy się na sali porodowej, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Pani Ania tylko na moment poprosiła mnie, żebym położyła się, by mogła zrobić KTG. Po badaniu zaproponowała mi ćwiczenia na piłce, które okazały się zbawienne na bolesne skurcze i przyspieszyły rozwieranie się szyjki. Kiedy pani Ania po raz drugi chciała zrobić badanie KTG, ból był już tak silny, że nie mogłam wytrzymać pozycji leżącej. Krzyknęłam i chwilę potem byłam z powrotem na piłce. To, że położna wsłuchiwała się we mnie, to, że mogłam w jakimś stopniu kontrolować sytuację, było dla mnie bardzo ważne.

Kiedy pojawiły się skurcze parte i zaczęłam szukać dla siebie odpowiedniej pozycji. pani Ania nie narzucała mi niczego. Ukucnęłam na podłodze, a za chwilę ona też była na podłodze i usłyszałam, że "widać główkę". To dodało mi otuchy. Usiadłam na stołeczku do rodzenia, mąż potrzymywał mnie z tyłu, a położna czekała na moje dziecko z przodu. Nie było potrzeby nacinania krocza. Natalia urodziła się chwilę później, piękna i zdrowa.

Nie zapłaciliśmy za poród ani złotówki. Pani Ania miała wtedy dyżur i opiekowała się nami bez dodatkowych opłat. Tacy ludzie przywracają wiarę w człowieka.

Julita

Mirosława Michalak, Szpital Bielański, Warszawa

Dzięki niej byłam spokojna

Z panią Mirką umówiłam się już w ósmym miesiącu ciąży i od tej chwili mogłam liczyć na jej wsparcie i pomoc. Spotkałyśmy się w Szpitalu Bielańskim, gdzie pokazała mi salę porodową, mogłam zapytać o wszystko, co mnie nurtowało, oswoić się z tym, co do tej pory było mi nieznane. W chwilach złego samopoczucia, lęku czy wątpliwości mogłam do niej zadzwonić, a ona zawsze potrafiła mnie uspokoić. Regularnie zapraszała mnie na kontrolne KTG. Może dlatego w dzień porodu byłam bardzo spokojna.

Kiedy zaczęła się akcja porodowa i zostałam przyjęta do szpitala, pani Mirka cały czas była ze mną. Na sali porodowej wprowadziła przyjemną atmosferę, ciągle żartowała, a jednocześnie profesjonalnie wykonywała wszystkie czynności. Cały czas kontrolowała tętno dziecka, pytała o moje samopoczucie, sprawdzała rozwarcie szyjki. Podpowiadała mi, jak mogę złagodzić ból w czasie skurczów, dokładnie informowała o przebiegu porodu oraz o tym, co robi. W drugiej fazie porodu pomagała mi przeć, masowała i naciągała krocze, dzięki czemu obeszło się bez nacinania.

Katarzyna Sielska

Irena Chołuj, położna przyjmująca porody domowe

Mogłam jej w pełni zaufać

Poród był szybki, od przyjazdu męża, a chwilę po nim położnej, do rozwiązania minęło ok. pół godziny. Niby krótko, ale wtedy moment zmiany światów przez córkę wydawał się mi wiecznością, a Irena działała na mnie jak kojący balsam. Czułam, że robi wszystko, by mi pomóc, żeby mi było lżej. I jeszcze mnie chwaliła, jak sobie dzielnie radzę! Nie bałam się, że bez mojej zgody mnie natnie (i nie nacięła) czy w inny sposób będzie chciała przyspieszyć poród (np. przebijając pęcherz płodowy).

Ponieważ mamy małe mieszkanie, Irena w czasie porodu była już właściwie w przedpokoju. Klęcząc na progu, przyjęła noworodka na swoje dłonie dosłownie na kilka sekund, tyle pewnie trwało złapanie małej i podanie mi jej na ręce. To my, rodzice, byliśmy pierwszymi, których zobaczyło nasze dziecko. Przyglądaliśmy się z podziwem i wzruszeniem tej małej istotce, która nieśpiesznie otwierała oczka i z lekkim zdziwieniem obserwowała miejsce, w którym się znalazła. Nie płakała, spokojnie w moich ramionach. Irena zgasiła światło, a my siedzieliśmy sobie we trójkę, nie poganiani, w ciszy i spokoju, radując się chwilą, córką i sobą nawzajem. Dzięki Irenie przyjście na świat naszego dziecka było wydarzeniem naprawdę pięknym i wzruszającym.

Anna Otręba-Świst

Anna Piotrowicz, Szpital Powiatowy w Wołominie

Dodawała mi sił i wiary

Anię poznałam kilka miesięcy przed narodzinami Maciusia. Spotkałyśmy się na zajęciach szkoły rodzenia. Od razu wzbudziła moją sympatię i zaufanie. Każde spotkanie było wyprawą w świat porodu, macierzyństwa Marzyliśmy z mężem, żeby Ania towarzyszyła nam podczas porodu naszego dziecka.

Gdy zaczęła się akcja porodowa, był środek nocy. Po mało przyjemnym przyjęciu do szpitala czekaliśmy z mężem na korytarzu (na sali porodów nie było miejsca) na rozwój wydarzeń. I wtedy Ania zaczęła swój dyżur na porannej zmianie. Od razu zajęła się nami. Była na każde moje zawołanie. Dodawała mi sił i wiary, podpowiadała, co robić, żeby zmniejszyć ból, dawała wskazówki mojemu mężowi. Dwa razy przygotowała dla mnie kąpiel, żeby przyśpieszyć akcję porodową. A gdy, mimo wielu starań poród nie postępował i zdecydowano o cesarskim cięciu, zapewniła mnie, że wszystko dobrze się zakończy. Przy operacji asystowała lekarzom. Przez cały czas patrzyła na mnie troskliwie, jakby badając, czy nic mi nie jest i uśmiechała się do mnie.

Ewa Tryc

Barbara Truszczyńska, Międzyleski Szpital Specjalistyczny w Warszawie

Zajęła się mną jak zagubionym dzieckiem

Od lekarza dowiedziałam się, że mój poród fizjologicznie zaczął się od tyłu, ponieważ sączyły się wody płodowe, ale nie było skurczy. Po kilku godzinach zdecydowano, że zostanie mi podana oksytocyna. Siedząc w otoczeniu szpitalnych kabli, pod kroplówką wpatrywałam się zgodnie z zaleceniem położnej w aparat KTG. Nagle pojawił się w drzwiach mój ANIOŁ - Barbara Truszczyńska zaczęła nocny dyżur. Z miejsca wzięła się za mnie. Koniec oksytocyny, pobawimy się inaczej - usłyszałam. Chwilę później pluskałam się w wannie, licząc czas między skurczami, które pojawiły się wkrótce. W zasadzie czas kontrolował mój Ryszard, a ja oddawałam się rozkoszy moczenia w ciepłej wodzie. Różowa jak prosiątko z pomarszczonymi z odmoczenia stopami wyskoczyłam w końcu z kąpieli, bo mój poród zaczął się na poważnie. Chyba nic nie boli bardziej... Zniosłam to wszystko, bo miałam dobrą opiekę położnej i wsparcie swojego mężczyzny. Po przyjęciu przeze mnie wszystkich możliwych pozycji znanych nauce przyszła na świat moja najsłodsza stokrotka. To były momenty bardzo trudne ale i piękne.

Wioletta

Autorki relacji, z których pochodzą opublikowane tu fragmenty, otrzymują od nas pamiątkowe misie.

Położne, którym jury przyznało wyróżnienia, otrzymują zestawy kosmetyków.

Położne, które przedstawiamy w tym numerze, pracują w Warszawie i okolicach.

W przyszłym miesiącu zaprezentujemy położne z województwa śląskiego.

Więcej o:
Copyright © Agora SA