Ta rana wciąż boli

Po naszych artykułach na temat rutynowego nacinania krocza do redakcji przyszło wiele listów. Sporo w nich przejmujących relacji kobiet, dla których nacięcie krocza to nie tylko rana fizyczna, ale też - psychiczna.

Razem z Fundacją Rodzić po Ludzku prowadzimy akcję, której celem jest zwiększenie świadomości kobiet na temat przysługujących im praw.

Jak wynika z badań, nie ma żadnych naukowych podstaw do rutynowego nacinania krocza u rodzących kobiet.

Nacięcie NIE zabezpiecza przed pęknięciem, NIE zabezpiecza przed obniżaniem się dna macicy ani NIE zapobiega wysiłkowemu nietrzymaniu moczu w późniejszych latach.

Mimo to w Polsce nacina się blisko 80 procent kobiet!

Chcemy to zmienić!

Jest to najczęściej stosowana procedura chirurgiczna. Rzeczywista konieczność nacięcia zachodzi w 15 proc. porodów. Nacięcie ma wiele negatywnych konsekwencji nie tylko fizjologicznych (zrosty, blizny), ale także psychologicznych (niechęć do współżycia, poczucie mniejszej atrakcyjności). A jakie są Wasze doświadczenia dotyczące tego tematu? Czekamy na listy: dziecko@agora.pl

Czułam ból i dyskomfort

Jestem po pierwszym porodzie i mam bardzo złe doświadczenia. Przed samym nacięciem zdążyłam lekko popękać w okolicy odbytu i wejścia do pochwy, i te samoistne pęknięcia bardzo szybko się zagoiły. Natomiast nacięcie wykonane nożyczkami uniemożliwiało mi chodzenie i siedzenie przez tydzień po porodzie. Kiedy leżałam, każda zmiana pozycji była dla mnie mordęgą. Ból był tak okropny, że uniemożliwiał mi wyprostowanie się. Gdyby nie pomoc mojej mamy, nie wiem, jakbym sobie poradziła przy dziecku. Dopiero po tygodniu zaczęłam w miarę normalnie funkcjonować, ale miejsce po nacięciu czułam jeszcze przez wiele miesięcy. Nie będę wspominać o bólu podczas zszywania, który był bardzo dotkliwy pomimo znieczulenia. Trudno mi ocenić, czy nacięcie było nieuniknione, ale u mojej koleżanki, której pozwolono rodzić w pozycji kucznej, obyło się bez nacięcia i już na drugi dzień mogła się sprawnie poruszać i opiekować dzieckiem. Mam nadzieję, że drugie dziecko urodzę w dogodnej pozycji pozwalającej mi uniknąć tego nieprzyjemnego zabiegu.

Katarzyna

Rodzącej nikt nie słucha

Rodziłam w listopadzie 2007 roku w szpitalu w Gryficach. Mój poród był wywoływany, więc spędziłam 17 godzin przywiązana do łóżka porodowego i ktg. W tym czasie zetknęłam się z około dziesięcioma osobami, z czego najlepiej zapamiętałam położną, która udzieliła mi wykładu na temat konieczności nacinania wszystkich rodzących oraz korzyści z tego płynących. Nie będę przytaczać jej poglądów, wystarczy powiedzieć, że nie miały one absolutnie żadnych naukowych podstaw, a opierały się głównie na przekonaniu, że skoro tak robiono zawsze, to jest dobre. Nie nacięto mnie ponieważ... w 17. godzinie zarządzono cesarkę z powodu wolnej akcji porodowej.

Uderza mnie, że personel szpitalny nie przyjmuje, że kobieta może mieć rzetelną wiedzę na temat porodu. Rodzącej nikt nie słucha. Jeśli się na coś nie zgadza, to najlepiej ją przekonać, używając jako argumentu dobra dziecka. A przecież każdy, kto choć raz przeczytał informacje podane na stronie Fundacji Rodzić po Ludzku, posiada wiedzę odmienną od prezentowanej na porodówkach. Akcje typu "Nie daj się naciąć" powinny być adresowane do personelu szpitali. To nie rodząca kobieta powinna walczyć z ignorancją i złymi przyzwyczajeniami.

Ola

Boję się nacięcia, nie porodu

Jestem mamą 8-letniej Weroniki i w tej chwili jestem w 6. miesiącu ciąży. Pierwszy poród to koszmar, głównie z powodu nacięcia krocza. Byłam przygotowana, że będzie ciężko, że będzie bolało, że może być długo, ale nie byłam przygotowana, że będzie moment, w którym poczuję się jak schabowy na desce do krojenia. Czułam się jak przedmiot, czułam, jak nacinają mi każdy milimetr mojego krocza, słyszałam rozmowy personelu - że czas to skończyć, bo już nie mają siły się bawić, "tnij raz a dobrze i będzie koniec". Ból porodowy przy bólu nacięcia to bułka z masłem. Miałam 16 szwów, miesiąc nie mogłam chodzić, leżałam na jednym boku, rana się nie goiła, ropiała... Teraz, w drugiej ciąży, gdy lekarz na pierwszej wizycie zobaczył moje krocze, zapytał mnie: "Pani Aniu, kto Panią tak urządził?".

Po pierwszym porodzie miałam czteroletnią "psychiczną antykoncepcję" - nie było seksu, nie było wiary w środki antykoncepcyjne, był strach przed wpadką i kolejnym nacięciem; nie porodem, nie bólem, tylko NACIĘCIEM. Teraz strach, jaki czuję przed rozwiązaniem, jest niewyobrażalny. Szukam kogoś, kto przyjmie mój poród i sprawi, że zapamiętam tę chwilę jako chwilę narodzin mojego dziecka, a nie chwilę grozy i braku poszanowania godności.

Zobacz wideo

Anna

Ta kampania jest potrzebna

Należę do super szczęściar - nie byłam nacięta. Rodziłam w październiku 2007 roku na Solcu w Warszawie. W ciąży sporo czytałam i doszłam do wniosku, że nie chcę dać się okaleczyć. Poród był szybki. Pięć godzin pierwszej fazy spędziłam w domu z mężem. Na izbie przyjęć okazało się, że to już. Parłam w różnych pozycjach - ale zawsze pionowo. Podczas porodu położna zapytała, czy życzę sobie ochronę krocza. Powiedziałam, że ma być tak, by było dobrze dla mnie i dla dziecka. Jednak w pewnym momencie pojawił się zgrzyt. Musiałam być ciągle podłączona do KTG. Po co? Żeby lekarz miał wszystko pod kontrolą, ale ja się ciągle poruszałam, skakałam, kręciłam, robiłam wszystko, co posuwało nas do przodu. Wtedy urządzenie nie przylegało idealnie do brzucha i były przerwy w "transmisji", co bardzo stresowało lekarkę. W pewnym momencie zaczęła naciskać na położną, że "już trzeba kończyć, że na tym skurczu muszę urodzić, bo ona nie słyszy tętna dziecka". W końcu położna krzyknęła, że chroni krocze na życzenie pacjentki, a ja zaraz urodziłam. Synek wyskoczył jak z procy, dostał 10 punktów, a ja jestem cała. Parę godzin później nie czułam, że rodziłam - przynajmniej w okolicach intymnych, bo położna mnie tak "przegoniła", że zakwasy miałam jeszcze przez tydzień w każdym mięśniu. Dziękuję mojej położnej - jeśli jeszcze kiedyś będę rodzić, to tylko z nią.

Moje wnioski - lekarz nie umie rodzić bez ciągłej kontroli. Moja ciąża była książkowa, byłam w świetnej kondycji ogólnej. Poród był krótki, nie byłam zmęczona, miałam dużo wiary w siebie i ochoty do walki, współpracowałam z położną. Ciąża przebiegała bardzo dobrze, mały rozwijał się dobrze, poród znosił dzielnie - jak ktg działało, to było zawsze prawidłowe, więc czy nie dałoby się rodzić bez tego urządzenia - a przynajmniej czy musiałam być do niego przywiązana? Pomijam już to, że trudno się poruszać na kablu, ale to urządzenie stresowało nie tylko lekarkę, ale także mnie.

Druga rzecz to pozycja - kiedy przyjechałam do szpitala, położono mnie na łóżku i kazano leżeć. Dopiero gdy przyszła moja położna, wstałam i pomagałam mojemu dziecku się urodzić. Bardzo się cieszę, że trafiłam na położną, która ochroniła moje krocze nie tylko przed pęknięciem, ale także przed lekarzem. Naprawdę trudno mi zrozumieć kobiety, które uważają, że w rutynowym nacięciu nie ma nic złego. Uważam, że ta kampania potrzebna jest przede wszystkim kobietom rodzącym. Bo owszem, położnym i lekarzom też wiele trzeba uświadomić, ale najpierw my same musimy tego od nich wymagać.

Ewelina

Więcej o:
Copyright © Agora SA