Strach ma wielkie oczy kobitki [LIST]

Chciałabym aby dzidziola już dziś wygonili z mojego brzucha, w domu czeka na mnie mój pierworodny.

To był mój drugi raz

Pierwszy poród, wywoływany oksytocyną do lekkich nie należał. Na szczęście cudowne położne wspierały mnie w każdej sekundzie tego kilkugodzinnego porodu.

Czy się bałam?

Tak, bałam się, ale nie samego porodu i bólu, a tego czy ponownie trafię na tak dobre położne. Trafiłam na jeszcze lepsze! Lekarz kazał mi zgłosić się do szpitala, było już kilka dni po terminie. Dzidziol w brzuchu duży, rozwarcie od kilku tygodni i nic... nie chce wychodzić sam. Pogodziłam się już w myślach o tym że czeka mnie znowu kroplówka z oksy. Dobrych kilka godzin czekałam na izbie przyjęć. Przede mną ciężarne z problemami, te w pierwszej kolejności przyjmowane były na oddział.

Nadeszła moja kolej,

najpierw KTG. Na maszynie żadnych skurczy, nic się nie dzieje. Ja, od czasu do czasu, czuję jakieś przepowiadacze. Po KTG normalne badanie, położna zaczyna wypełniać stertę papierów, które potrzebne są do przyjęcia mnie do szpitala. W tym czasie rozmawiamy, mówię jej że nie chcę leżeć na patologii ciąży, że chciałabym aby dzidziola już dziś wygonili z mojego brzucha bo w domu czeka na mnie mój pierworodny.

Ciężko mi, a na dworze 36 stopni.

Trafiłam na wspaniałą położną, zaczęła roztaczać przede mną wizję naturalnego porodu. Porodu, który niczym nie stymulowany zaczyna się sam. Tłumaczyła, że poród naturalny boli mniej, ma swoje tempo.

Kazała zamknąć oczy, wyłączyć się.

Na chwilę zapomnieć o tym że w domu czeka na mnie słodki obowiązek, zrozumieć że chwilowo ja i obywatel z brzucha jesteśmy ważniejsi. Opowiadała o tym, że moje ciało już przygotowało się na poród i brakuje mu tylko tego magicznego hormonu, dzięki któremu dzidziuś ruszy w drogę. Skończyłyśmy tą ciepłą rozmowę, wstaję żeby zabrać swoją walizkę i udać się do sali i co czuję?

Sączą mi się wody...i skurcz.

Położna tylko się uśmiechnęła, kazała mi iść odpoczywać. Uspokoiła, że to po badaniu, że to jeszcze nie TO. Pomyślałam ok, wierzę jej. Udałam się do mojej sali. Cały dzień spędziłam na izbie, głodna byłam jak wilk. Czekałam na męża, miał przywieźć mi obiad z naszej ulubionej restauracji. Położyłam się na łóżku ale ponieważ coś mnie w brzuchu "uwierało" wstałam i spacerowałam po pokoju. Spotkałam znajomą na oddziale, chwilę poplotkowałyśmy, a w brzuchu jak uwierało tak uwiera.

Myślę sobie nic takiego.

Wróciłam do pokoju, kolejna próba położenia się spełzła na niczym. Popatrzyłam na zegarek i kolejny raz na zegarek! O kurcze! To uwieranie mam co 5 minut. Ale dalej je ignoruję myśląc że natura mnie pewnie znowu oszukuje, że to na pewno przepowiadające.

Gdy przyjechał mój mąż skurcze były już co 3 minuty, usiadłam do obiadu. Myślę sobie no przecież nie rodzę, niecałą godzinę temu badał mnie lekarz, robili mi KTG i nic się nie działo. Obiadu nie dojadłam, nie mogłam usiedzieć na krześle, czułam że muszę chodzić, wtedy skurcze tak mi nie dokuczały. Podeszłam do położnej i mówię że chyba rodzę. Popatrzyła na mnie, zobaczyła że wykrzywiam się z bólu, poprosiła żebym jeszcze sobie pochodziła, a ona poszuka lekarza. Chyba mi nie uwierzyła, przed godziną obserwowała zapis KTG i widziała że nic tam się nie dzieje. Po 20 min wróciła z lekarzem, ja w tym czasie już zrozumiałam, że naprawdę rodzę.

Bóle miałam już co 2 minuty.

Lekarz zabrał mnie do gabinetu, rozwarcie na 7 cm! Byłam w szoku, wiedziałam że do końca już niewiele czasu. Że właściwie zaraz zaczną się skurcze parte. Położne pomogły mi przenieść się na porodówkę i od razu na łóżko porodowe. O 17.45 przekroczyłam próg porodówki a o 18.10 moje drugie dziecię już było na świecie. Wszystko działo się tak szybko, że nie miałam czasu zastanawiać się czy boli i jak mocno boli. Po tym jak położne pomogły mi wdrapać się na łóżko, mocno skupiłam się na tym co do mnie mówią, kiedy mam przeć, a kiedy nie zamykać oczu.

Były jak super przewodnik,

konkretnie i jasno tłumaczyły, co mam robić, sekunda po sekundzie. Trzy parcia i już. Dumny tata, trzęsącą ręką przeciął pępowinę i maluszek leżał już na moim brzuchu. Przeżyłam to drugi raz, to coś cudownego, coś co trudno opisać słowami. Euforia, którą czuje się zaraz po porodzie i to szczęście które cię zalewa gdy czujesz ciepło małego ciałka na swojej skórze. To jest uczucie, które wynagradza każdy ból i dyskomfort 40 tygodni i porodu. Po wszystkim zrozumiałam także, że dobry poród to dobre nastawienie psychiczne i że niepotrzebnie tak straszy się kobiety porodami siłami natury. Strach ma wielkie oczy kobitki!

List pochodzi z naszej akcji "Miałam piękny poród". Więcej czytaj tutaj >>>

Jeśli chcesz opisać swój poród, pokazać innym przyszłym mamom, że nie musi być "strasznie", czekamy na twój list pod adresem edziecko@agora.pl

Najciekawsze listy nagrodzimy książką.

Więcej o:
Copyright © Agora SA