Wegetarianka w ciąży. Mama, teściowa, ciocie: Ale TERAZ już jesz mięso?

Jak to jest nie jeść mięsa i zajść w ciążę w Polsce? W kraju, w którym wegetarianie to zaledwie 3 proc. populacji. I w którym tradycyjnie jada się raczej suto i tłusto, a dzieciakom powtarza przy obiedzie: "możesz zostawić jarzynki, ale zjedz przynajmniej kotlecik"?

Wbrew pozorom: nie tak znów źle.

Przynajmniej w dużym mieście. Nie brakuje już specjalistycznych produktów czy dedykowanych wegerarianom i weganom sklepów i knajpek. Rośnie także świadomość, że to dieta zdrowa i wartościowa. Może co najwyżej wydawać się droga, bo ceny roślinnego mleka, komosy ryżowej czy gotowych dań z soi rzeczywiście do najniższych nie należą. Ale kto powiedział, że trzeba koniecznie kupować przetworzone pasty czy "gotowce" ze strączków, skoro dużo taniej (i zdrowiej!) jest zrobić je osobiście? Matka-wegetarianka ma lżej, jeśli umie i lubi gotować. Ale sama dieta nie jest groźna ani dla niej, ani dla jej nienarodzonego maleństwa. Wie to każdy wegetarianin - choć już niekoniecznie jego najbliżsi.

Gdy ja - wieloletnia, jawna wege - ponad rok temu zaszłam w ciążę, to najtrudniej było z otoczeniem.

Mama, teściowa, ciocie i koleżanki pytały: "Ale TERAZ już jesz mięso? Albo przynajmniej ryby?". Odpowiadałam, zgodnie z prawdą, że nadal nie. Rozmówczynie na ogół były dociekliwe lub pełne wątpliwości, więc zaklinałam się, że dostarczam dziecku wystarczająco dużo białka i wszystko jest pod należytą kontrolą. Również lekarską. Jakby lekarze byli ostateczną wyrocznią w sprawach żywieniowych (nie są, bo podczas studiów medycznych - o czym mało kto wie - mają żałośnie mało godzin dotyczących żywienia!).

Cóż, ciąża jest u nas, jak wiadomo, sprawą publiczną.

Każdy ma prawo się o nią martwić. Podchodziłam do tego z uśmiechem. Nawet najbardziej obcesowe uwagi na temat diety (a także, niestety, na masę innych tematów) traktowałam jako wyraz troski. A potem ...i tak robiłam po swojemu. Choć jadłam głównie rośliny, normalnie przybierałam na wadze. Wyniki badań miałam od początku do końca znakomite. Żadnej anemii. Lekarz prowadzący na szczęście traktował mój sposób odżywiania jako coś naturalnego. Nie dziwaczył, nie straszył, nie komentował. Zlecał badania krwi, sprawdzał zwłaszcza poziom żelaza , ale póki wyniki były dobre, nie miał nic przeciwko. Nie wiem, czy i co by mówił, gdyby badania wychodziły źle. Być może szukałabym wtedy pomocy u dietetyka. Niektóre dietetyczne wskazówki na pewno są ważne i cenne. W ciąży nie powinno się np. przesadzać z natką pietruszki (z której poza ciążą chętnie robię zdrowe, zielone koktajle), ponieważ jej nadmiar może mieć działanie poronne. Dlatego początkującym wege-mamom raczej zaleca się specjalistyczne konsultacje. Ale wyłącznie po to, aby wiedziały, JAK układać i bilansować dietę, a nie po to, aby musiały z niej rezygnować.

Nawet na patologii ciąży w szpitalu położniczym bez problemu karmili mnie bezmięsnie.

I nie były to posiłki w rodzaju tych, które można oglądać na FB: suchy chleb plus margaryna. Trafiłam do szpitala, który prowadzi własną kuchnię i żywi pacjentki całkiem przyzwoicie. Są i takie! Czy przywiązywałam wagę do tego, co jem? Oczywiście! Byłam roztropna i czujna. Ale po pierwsze - zawsze tak miałam (bo wielu wege tak ma), a po drugie - bardziej niż z wegetarianizmem miało to związek z cukrzycą ciążową. Musiałam wybierać produkty z niskim indeksem glikemicznym . Jadłam mnóstwo zielonych warzyw, ziarna, strączki, chudy nabiał, tofu, które uwielbiam. Odżywiałam się naprawdę zdrowo. Niewykluczone, że zdrowiej niż niejedna ciężarna na diecie tradycyjnej. Nie odwiedzałam dietetyka, choć zaleca się to ciężarnym wegetariankom, a weganki wręcz powinny to zrobić. Uznałam, że po wielu wege-latach poradzę sobie sama, podpierając się co najwyżej fachowymi lekturami.

Gdy nie jesz mięsa bardzo długo, naprawdę wiesz już, jak to robić.

Po prostu. Znasz też wszystkie mity na temat tej diety. To nieprawda, że wegetarianie nie dostarczają sobie niektórych aminokwasów. I nieprawda, że białko odzwierzęce jest bardziej wartościowe niż roślinne. Dobrze skomponowana dieta wegetariańska (a nawet wegańska) jest pełnowartościowa i odpowiednia dla każdego, w tym ciężarnych i matek karmiących. Potwierdza to nauka. Zupełnie inaczej było przy pierwszej ciąży, naście lat temu. Ginekolog wpisał mi w kartę drukowanymi literami na czerwono: "WEGETARIANKA!" i zachowywał się tak, jakbym swoją dietą popełniała zbrodnię przeciwko ludzkości.

Wręcz nakazał jeść mięso!

I może nawet bym to zrobiła, pod presją i "dla dobra dziecka", ale nie byłam w stanie się przełamać. Odrzucało mnie od tłustych i mięsnych dań. W dodatku czułam się dobrze a wyniki badań miałam wzorcowe, więc nie rozumiałam, czemu mam tak radykalnie zmieniać dietę. Wolałam zmienić lekarza, choć wówczas sporo czasu i wysiłku zajęło mi szukanie takiego, który zaakceptował moje wybory żywieniowe. Natomiast do samego końca ciąży miałam problemy z własną matką, która wmuszała we mnie gotowane na kościach zupki, twierdząc, że nie ma w nich grama mięsa. "Jesteś przeczulona" - przewracała oczami, gdy konsekwentnie odmawiałam spożycia jej dań, bo na kilometr wyczuwałam charakterystyczny zapaszek. Robiło mi się niedobrze, gdy "wywęszyłam" mięso. Nie mogłam nawet wchodzić do sklepów z wędlinami - natychmiast miałam mdłości.

Urodziłam w terminie.

Zdrową, dorodną córkę, która niedawno skończyła14 lat i nigdy nie miała żadnych zdrowotnych niedomagań wynikających z tego, że podczas ciąży (oraz karmienia piersią) nie jadłam mięsa. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że wegetarianizm mamy nie szkodzi maluszkom. I bardzo ułatwiło decyzję o trzymaniu się swoich dietetycznych wyborów także niedawno, w kolejnej ciąży.

Aplikacja Moje Dziecko z eDziecko.pl dla rodziców niemowląt. Pobierz za darmo

Więcej o:
Copyright © Agora SA