"Wzięłam prysznic i zrobiłam ostatnie selfie z brzuchem". Potem mówiła jedno: Boli, boli, boli

Tracę poczucie czasu, istnieję tylko w rytmie "skurcz-pustka-skurcz". Moment między skurczami jest aż fizycznie przyjemny, pisze nam Katarzyna Suchodolska.

A jednak zmiany

Zanim jeszcze zaszłam w ciążę miałam w głowie wizję porodu: zostanie w domu prawie do samego końca, chodzenie po naszych drewnianych schodach, może nawet upieczenie urodzinowego tortu. Życie tę wizję weryfikuje, ale mam nadzieję, że moja historia doda otuchy przyszłym mamom, które boją się zmian albo wywołania porodu.

Warto być wytrwałym

Pod koniec ciąży za namową douli zmieniłam szpital z 35 proc. odsetkiem cesarskich cięć i ginekologa-położnika na grupę położnych praktykujących w innym szpitalu, dużo bardziej nastawionym na rodzenie SN. Zmiana stresująca, bo około 32 tygodnia, kiedy mało sił na walkę z biurokracją i mało czasu na poznanie od nowa ludzi którzy będą towarzyszyć nam w przywitaniu naszej córki, ale bez tej zmiany pewnie nie mielibyśmy szansy na tak dobre doświadczenie. Warto walczyć, warto być wytrwałym.

Jeszcze remont

Termin porodu przyszedł i minął. Trochę żartowaliśmy, że córka przeczuwała, że jeszcze kończymy remont i dała nam szansę na domalowanie ścian. Położne dały nam dodatkowe dwa tygodnie, czego nie mielibyśmy w naszym poprzednim szpitalu. Przeszliśmy przez wszystkie (tak, wszystkie! ) naturalne metody wywołania porodu, łącznie z oglądaniem rozwijających się płatków kwiatów zaklinając przy tym moje ciało. Nic! W 41t5d pojechaliśmy wieczorem do szpitala, wiedząc że następnego dnia zaczniemy wywoływać farmakologicznie. Jadąc przez puste ulice czułam wielką radość, że zaraz będę mogła poznać moje dziecko, a jednocześnie płakałam mając poczucie straty wymarzonego porodu. Wszystkie książki straszyły "lawiną interwencji" i bałam się, że opcja porodu bez znieczulenia właśnie bezpowrotnie się od nas oddala.

Oglądamy program

Następnego dnia rano w szpitalu zjadłam pyszne śniadanie, wzięłam prysznic i zrobiłam ostatnie pamiątkowe "selfie" z brzuchem. Mąż włączył lawendowe olejki i naszą muzykę z weselnej imprezy. Podłączono mnie do oxy i monitorów. Najpierw nic, leżę, rozmawiam z pielęgniarką, z mężem. Włączyliśmy nawet telewizor, leci program o ludziach kupujących wakacyjne domy. Smsujemy z doulą, która pisze, że pewnie dopiero za 10-12 godzin coś się ruszy, żeby się zrelaksować. Coraz większe dawki, coraz mocniejsze skurcze. Po godzinie zeszłam z lóżka, bujam się w fotelu. Boli, boli, boli. Pielęgniarka podnosi mi łóżko, żebym przy każdym skurczu mogła się oprzeć ramionami na poduszce i bujać na boki. Boli coraz bardziej, przy każdym nadchodzącym skurczu chowam twarz w poduszkę i wyję.

Skurcz-pustka-skurcz

Przychodzi położna i mówi, ze super daję sobie radę. Nie mam siły nawet podziękować, ale potrzebuję takich słów i chyba to widać, bo i pielęgniarka i położna powtarzają to często. Masują mi plecy, uciskają biodra. Tracę poczucie czasu, istnieję tylko w rytmie "skurcz-pustka-skurcz". Sama nie wiem po jakim czasie proponują mi wejście do wanny. Mam podłączone dwa monitory (skurcze i bicie serca dziecka) i dwie kroplówki (oxy i płyny), ale nikt nie robi problemu, wchodzę zamotana w kable i rurki. Mąż wlewa eukaliptusowy płyn, który przywieźliśmy z domu. Pachnie naszym pierwszym wspólnym wypadem do Pragi. Położna sprawdza rozwarcie, 8.5 cm, jest zaskoczona, że tak szybko i woła do pielęgniarki, żeby szykować się na poród. Słyszę to jak przez mgłę.

Ściskam

Przejście z wanny na łóżko zajmuje mi kilkanaście skurczy, pielęgniarka idzie wolniutko ze mną i podstawia się, żebym mogła się wygodnie oprzeć. Doula wpada kiedy zaczyna się parcie. Pomaga mi oddychać, masuje kark, wachluje, przeciera twarz mokrym ręcznikiem. Czasem śpiewa pod nosem do naszej muzyki i mówi, że mamy dobry gust i że cieszy się że nie mamy czterech godzin samego U2. Mąż trzyma mnie za rękę. Ściskam, ściskam, ściskam.

To nawet przyjemne

Za każdym razem kiedy myślę, że już bardziej nie może boleć, nadchodzi nowy skurcz i boli jeszcze mocniej. Przypominam sobie, żeby się skupić na tym co tu i teraz i kiedy skurcz odchodzi nagle mogę się uśmiechnąć. Pielęgniarka trochę się dziwi, kiedy mówię, że to taki "sweet spot", bolało, a teraz nie boli. Moment między skurczami jest aż fizycznie przyjemny.

Rodzi się Helenka

W mojej głowie płynę pod wodą i przeciskam się przez wąskie i ciemne jaskinie, żeby móc wypłynąć na powierzchnię. Helenka rodzi się po 5 godzinach od podłączenia oxy. Bez znieczulenia, bez nacięcia krocza, bez kolejnych interwencji. Bez lekarza, za to z rewelacyjną, empatyczną pielęgniarką i położną. Możemy zrobić to co planowaliśmy: odczekać z przecięciem pępowiny, mieć pierwsze dwie godziny z dzieckiem na piersi (pierwsze oględziny są na mnie, zważenie i zmierzenie poczeka aż się sobą nacieszymy). Jestem wulkanem adrenaliny, śmieję się i płaczę jednocześnie, dopiero po chwili zauważam, ze w tle cały czas był włączony telewizor, pytam kiedy będziemy mieć drugie dziecko, jem czekoladowego croissanta. Plan porodu został w torbie.

List pochodzi z naszej akcji "Miałam piękny poród". Więcej czytaj tutaj

Jeśli chcesz opisać swój poród, pokazać innym przyszłym mamom, że nie musi być "strasznie", czekamy na twój list pod adresem edziecko@agora.pl

Więcej o:
Copyright © Agora SA