Położna, doula Beata Kołodziejczyk: - Ciąża to symbiotyczny, totalny kontakt z dzieckiem, a poród jest nagłym zerwaniem tej cielesnej jedności. To co czujemy po porodzie, w dużej mierze zależy od przebiegu porodu. Jeśli był długi i męczący, kobieta inaczej przeżywa to, że dziecka nie ma już w brzuchu, niż jeśli poród był szybki, dynamiczny, niespodziewany. Czas po porodzie może być trudny i okropiony łzami. Musimy odbudować kontakt z dzieckiem na zewnątrz, ze świadomością, że więź już nigdy nie będzie tak cielesna i tak totalna, jak w ciąży.
- Może, bo trzeba ze świata wyobrażeń o macierzyństwie i opiece nad dzieckiem, przejść do realności, która jest prawdziwa, czasem trudna. Połóg jest czasem kiedy weryfikujemy swoje uczucia, przekonania, być może opłakujemy wyobrażenia, o sobie jako matce, o dziecku. Po porodzie rozstajemy się też ze swoją starą tożsamością kobiety niezależnej, która nagle stała się podporządkowana małemu dziecku. Mogą pojawić się uczucia rozczarowania, że dziecko nie jest takie jak z wyobrażeń. Można mieć klasycznego baby bluesa, w związku z tym, bać się o dziecko, o to, że nie śpi, że nie je, że zachoruje. Połóg to moment, kiedy możemy poczuć strach, boimy się o swoje życie i o życie dziecka. To lęki, o których na co dzień nie myślimy, a które mocno przeżywamy wobec delikatnego, nowego życia.
- Żyjemy w kulturze rodzin atomowych, gdzie mamy, siostry, ciotki nie żyją w jednym wielkim domu, w którym kobiety rodziły i wzajemnie wspierały się w sprawowaniu opieki nad dziećmi. Mieszkamy oddzielnie i z macierzyństwem, nową realnością, małym wymagającym człowiekiem, zostajemy same. Stąd też biorą się trudności emocjonalne, baby blues, depresje. Uczucie bezradności pojawia się też wobec milionów porad. Każdy kto do młodej matki przyjedzie, mówi co innego.
- I nie dość, że po porodzie może pojawić się bezradność w osobistym życiu, to jeszcze jest bezradność wobec tego morza porad. Bo jak to możliwe, że pomimo tylu eksperckich stanowisk i głosów, wciąż nie wiadomo, co robić dalej. Na szczęście to kryzys do przejścia.
- Sam przejdzie, kiedy w młodej mamie obudzi się doświadczona matka, która wie i czuje co jest najlepsze dla jej dziecka. I na tysiące porad i informacji odpowiada: to ja jestem matką, to ja wiem. Połóg jest między innymi po to, aby dojść do momentu, kiedy kobieta staje się matką i wie, czuje i widzi, że jej dziecko jest inne niż dziecko koleżanki czy ekspertki wypowiadającej się w telewizji śniadaniowej.
- W szkole rodzenia zadaję pytanie: "jakie będziecie miały korzyści z bycia matką, dlaczego zdecydowałyście się na dziecko". Kobiety najczęściej mówią: "będziemy miały spełnienie osobiste, poczujemy co to bezwarunkowa miłość, ale w społeczeństwie za dobrze nam nie będzie". I mają rację. Presję na bycie supermatką zaczynamy odczuwać już w ciąży. Supermatka wyrabia się na każdym polu. Nie tylko jest świetną, kochającą i czułą mamą, ale zaraz po porodzie rusza do pracy, zarabia pieniądze, to, że "sexy" wyglądała, to oczywiste. A tak się nie da. Myślę, że dużo frustracji bierze się stąd, że wyobrażenia rozmijają się z rzeczywistością. Kobieta kilka dni po wyjściu ze szpitala nie zawsze czuje się i wygląda super.
- Podczas swojej pracy spotykam się z mamami rozczarowanymi tym, że nie jest tak, jak to sobie wyobrażały, że nie radzą sobie, nie rozumieją od samego początku swoich dzieci, nie wiedzą dlaczego dziecko płacze kilka godzin dziennie.
- W buddyzmie połóg to czas przejścia, od starej, do nowej tożsamości, od starego, do nowego życia. Coś starego w kobiecie umiera i to może boleć. Podczas porodu rodzi się nie tylko dziecko, ale i matka. W tym kontekście ból wpisany w cielesne i psychiczne doświadczenie porodu jest na miejscu. Po porodzie częściowo umieramy, a częściowo rodzimy się jako inne osoby.
- Moja przyjaciółka miała bardzo trudny poród. Zaprosiła mnie na pierwsze urodziny dziecka. Przyniosłam jej prezent, bo to przecież też była i jej rocznica. Popłakała się. Kiedy rodzi się dziecko, matka odchodzi w cień.
- W psychologii połogu mówi się, że kobieta traci swoją uprzywilejowaną pozycję, ale mężczyzna też. Oboje tracą wyłączność na siebie, na rzecz zachwytu nad dzieckiem. Potrzeba czasu, aby w nowych rolach okrzepnąć.
- Chyba to, że na pozór mamy taką społeczną gloryfikację matki, że niby ona taka święta, ale tak naprawdę, wszystkiemu winna i za wszystko odpowiedzialna. Matka, jak widać, to bardzo ambiwalentna postać.
- Dla mnie to trudny kawałek, ja osobiście tego nie lubię. Jako położna jestem nastawiona na uznanie unikalności i wyjątkowości każdej kobiety, a także wsparcie jej w tym kawałku rzeczywistości połogowej, emocjonalnej, laktacyjnej, pielęgnacyjnej, w której ma jakiś problem.
- Budowanie dobrego samopoczucia na krytyce innych to powszechne zjawisko w rywalizującej kulturze w której żyjemy. Dotyczy wszystkich, nie tylko matek. Tylko ta matczyna rywalizacja jest bardzo bolesna i stąd tak bardzo ją czuć i widać. Dla mnie to trudny kawałek kobiecej historii. Nie rozumiem tego, może dlatego jestem dobrze odbierana jako położna, bo nie wchodzę i nie oceniam kobiety. A tak w ogóle, kto tu ma rywalizować, o co, po co? Jest kobieta, jest jej historia i jest jej dziecko.
- Matkowanie matce to wsparcie siostrzano-macierzyńskie, które dostawała matka po porodzie. Przychodziły do niej kobiety, robiły dobre jedzenie, dbały o jej ciało, aby wróciło do siebie. Można powiedzieć "ukochiwały je". To była piękna tradycja w kulturach tradycyjnych, bo kobiety obdarzały współczuciem i troską kobietę, która narodziła się jako matka. Piękny obyczaj, u nas nieistniejący. Odbudowanie takiego siostrzeństwa byłoby profilaktyką trudnych stanów emocjonalnych w połogu, które dzisiaj przeżywamy w samotności. Ja w ogóle uważam, że kobiety mają dużo do odbudowania w swoich relacjach, położne mają w tym dużą rolę.
Nie krytykować, nie wzbudzać poczucia winy, tylko wspierać. Myślę, że od dojrzałości położnej jako kobiety, zależy to, jak ona swój zawód wykonuje. Czy ma w sobie wsparcie, wyrozumiałość i macierzyńskość do kobiety, czy ma krytykę i ocenę, bo chce się poczuć lepsza. Bo kiedy krytykujemy, to zazwyczaj po to, aby się poczuć lepiej od drugiej osoby.
- Relacja szpitalna zakłada, że personel wie, a matka nie wie. To klasyczny przykład koncepcji wiedzy/władzy Michela Foucaulta. W skrócie można wytłumaczyć to tak, że personel szpitalny wie/ma władzę, a matką jest tą, która nic nie wie czyli jest niekompetentna. A ponieważ panuje ogóle przekonanie, że wiedza medyczna ma wysoką rangę, to tego typu zdania są powszechne na porodówkach. To sztuczny układ, który powoli odchodzi w przeszłość.
- Opowiem historię. Pracowałam w warszawskim szpitalu na Żelaznej, mieliśmy na oddziale czarnoskórą matkę. Urodziła trzecie dziecko. Z punktu widzenia zachodniej nauki laktacji, karmiła w nieprawidłowy sposób. Ale karmiła z takim poczuciem pewności siebie, że żadna z nas nie miała śmiałości, ani odwagi, aby do niej podejść. Miała w sobie poczucie pewności, że ona po prostu wie jak to się robi. Była tak osadzoną w sobie matką, że nikt, nie tylko nie śmiał jej skrytykować, ale nikt nic nie powiedział. I każdej matce w szkole rodzenia życzę, aby doszła do takiej pewności, że nikt jej nie podskoczy. Ale to jest proces, do tego miejsca trzeba dojść i wiedzieć, że jest się wystarczająco dobrą mamą, że inną się nie będzie, bo nie ma sensu być inną.
- To ma swoją jasną i ciemną stronę, zresztą jak wszystko. Jest pewien trend, moda i presja, aby ojcowie uczestniczyli w porodach, a potem aktywnie, od samego początku, w rodzicielstwie. Miałam w szkole rodzenia rodziny Hindusów. Dla nich to był szok, że w ogóle w tych zajęciach mogą brać udział. W ich kulturze matka waz z dzieckiem po porodzie odchodzi od męża i wraca do domu swojej matki. Tam dochodzi do siebie i opiekuje się dzieckiem. W takiej sytuacji ojciec nie tylko nie ma pojęcia jak przebiega poród i połóg, jak zajmować się dzieckiem, ale też nie ma kontaktu z dzieckiem. Podobnie było w Polsce. Jeszcze w pokoleniu naszych rodziców ojcowie nie uczestniczyli w opiece nad noworodkiem. Ojciec nie był nawet wpuszczany do szpitala, nic nie umiał zrobić przy dziecku. Obserwujemy wielką zmianę kulturową i to dobrze, że współczesny młody tata jest w stanie obsłużyć dziecko, ukołysać, być w pełnym ojcowskim kontakcie. To zmiana czasów, ale w niektórych przypadkach też presja na młodych ojców, że muszą aktywnie uczestniczyć, chodzić na zajęcia do szkoły rodzenia, wspierać partnerkę podczas porodu. W szkole rodzenia mówię: "nic na siłę, bez presji". Jeśli facet czuje, że nie do końca jest gotowy, aby być przy porodzie, trzeba uszanować jego intuicję. Jeśli się wycofuje, nie zmuszać do równości na siłę, później odbije się to na relacji.
- To trudny punkt, bo w tym poczucie niezbędności jest dużo racji. Matka urodziła i matka jest niezbędna dziecku. Jeśli w domu jest starsze dziecko, matka musi być i dla niego/dla niej. Do tego jest dom, połóg i poczucie, że "sama zrobię wszystko najlepiej". Być może chodzi o to, że za tym przekonaniem bycia niezastąpioną kryje się strach przed oddaniem władzy? Być może matka nie chce podzielić się obowiązkami i wyłącznością na pewne rzeczy np. na kontakt emocjonalny z dzieckiem. Myślę, że we współczesnych czasach partnerstwa, kiedy mężczyźni chcą się angażować, trzeba dać sobie pomóc i nauczyć się umiejętnie zarządzać zasobami rodzinnymi. Matka siłą rzeczy jest centrum dla rodziny. W mitologii greckiej mamy Herę, boginią płodności, macierzyństwa, patronkę domowego ogniska. To bardzo mocna postać, powinniśmy do niej powrócić. Hera też ma władzę, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu.