Dziecko budzi się rano pełne chęci i zapału do działania. Chce się samo ubrać, pościelić łóżko, umyć zęby, zrobić sobie śniadanie. Wtedy słyszy: „Daj, pomogę ci, będzie szybciej” - po czym rodzic szybko malucha wyręcza. Wiadomo – mamy sprawniejsze ręce, lata doświadczenia nauczyły nas szybkości i rutyny. Kończy się tak, że dziecko jest ubierane, myjemy mu zęby, robimy śniadanie. A ono biernie czeka, aż zostanie obsłużone.
Wysyłając taki komunikat, dajemy dziecku do zrozumienia, że jest niezdarą, że nie potrafi, że rodzic wszystko zrobi szybciej i lepiej.
To okropne słowa, które pewnie przynajmniej raz padły z waszych ust. Zwłaszcza, kiedy trzeba zrobić coś szybko i dobrze, a dziecko ciągle kręci się pod nogami. Zazwyczaj ma to miejsce podczas sprzątania, przygotowywania obiadu, szykowania przyjęcia w domu.
Co czuje osoba dorosła, słysząc takie słowa? Że jest zbędna, jej pomoc nie ma wartości, przeszkadza. Tak samo czuje się dziecko, którego entuzjazm jest brutalnie gaszony, a inicjatywa niedoceniana.
I znowu dziecko wykazuje się aktywnością, chęcią działania, chce pomóc, wziąć udział w jakimś zadaniu czy przedsięwzięciu, ale słyszy, że to, co robi, i tak zrobi źle. We wszystkich powyższych przypadkach wypadałoby docenić dziecko za chęci, za sam współudział, zamiast kłaść nacisk na to, że coś może mu nie wyjść. Entuzjazmu się nie nauczymy, a efekt końcowy możemy dopracować, to tylko kwestia wprawy.
Wszyscy rodzice drżą o bezpieczeństwo swoich dzieci, a dzieci mają wyjątkowy talent do pakowania się w sytuacje, które wyglądają groźnie. Ale nie da się uchronić dziecka przed każdym upadkiem i przygotować w teorii na wszystko. Dziecko musi samo się przekonać, że woda bywa gorąca, a upadek bolesny. Próbując, poznaje świat. Kładąc maluchowi do głowy, że wszystko, co robi, może się skończyć źle, zarażamy go własnym lękiem i obawami. Zamiast straszyć, asekurujmy i chwalmy udane, odważne próby.
Wysyłając taki komunikat, dajemy dziecku jasno do zrozumienia, że nawet jeśli spróbuje i zrobi coś samo, to i tam mu się nie uda. A najlepiej o tym, że dziecko jest nieudacznikiem, wiemy my – rodzice. Kiedy po raz kolejny syn lub córka usłyszy podobne słowa, daruje sobie następne próby i eksperymenty, bo przecież – co już wie od mamy albo taty - czeka je tylko porażka.
Najlepiej, żeby nasze dzieci siedziały na kanapie, czytały książki, ewentualnie rysowały lub grały na pianinie. Wtedy ich odświętne ubrania z pewnością przetrwają cały dzień w stanie idealnej czystości. A może, zamiast tak zamartwiać się pobrudzonymi ubraniami, ubierzmy dzieci adekwatnie do aktywności, jakim będą się oddawały? Stare dresy i podarta kurtka zniosą kolejną plamę, a dziecko po zabawie w błocie będzie umorusane, ale szczęśliwe.
Choroby czyhają wszędzie! W piaskownicy, na placu zabaw, kiedy dziecko biega. Wystarczy jednak przestrzegać zasad higieny i dostosować strój do pogody i aktywności, a przebywanie na dworze będzie przygodą, a nie tylko źródłem przeziębienia. Dziecko się spoci, jeśli będzie biegało za grubo ubrane, a to już błąd rodzica, nie aktywnego dziecka.
Deszcz pada, zimno, śnieg sypie, wiatr wieje, jakoś tak pochmurno… Każdy pretekst jest dobry, żeby zamiast przejść się na spacer, wsiąść do samochodu. A szkoda, bo większość dorosłych już i tak ma mało ruchu. Organizm nie uodparnia się na słońcu i w przyjemnej wiosennej aurze, tylko wtedy, gdy panują nieco trudniejsze warunki atmosferyczne. Ciało lubi ruch, a mżawka mu nie przeszkadza.
To, że przykład idzie z góry, to truizm. Jeśli jednak sami jesteśmy aktywni, pełni entuzjazmu, chętnie angażujemy się w spontaniczne pomysły, to takie też będą nasze dzieci. Żeby one polubiły ruch, muszą widzieć, że dla nas jest on przyjemny. Że lubimy działać, coś robić, wychodzić z inicjatywą, brać sprawy w swoje ręce. A nie karmić wewnętrznego lenia.