Wiesław Szczepanek, dyrektor szkoły podstawowej im. Adama Mickiewicza w Binczarowej, uczy chemii i informatyki: A jaki mamy malowniczy widok z okien. Nasza wioska to przedmurze Beskidu Niskiego, jesteśmy wciśnięci pomiędzy góry. Z dwóch stron mamy pasmo górskie, jest też widok na przełęcz. Binczarowa to taka nasza enklawa. (śmiech).
Wszystkie są z Binczarowej.
Nasi uczniowie i uczennice pochodzą z rodzin, w których jest po troje, czworo dzieci, a czasami nawet i więcej. Mamy dla kogo dopieszczać szkołę.
To zależy. Zimą dzieci przywożą rodzice samochodami. Często jest tak, że jedna mama wozi swoje dzieci i dzieci sąsiadki. Wiosną i latem starsze dzieci przyjeżdżają do nas na rowerach, hulajnogach.
Anna Czyżycka, zastępczyni dyrektora, polonistka: O 8.00 rano. Mamy jednozmianowość. Trzy lata temu rozbudowaliśmy szkołę, dzięki temu wszystkie klasy zaczynają o tej samej godzinie. Młodsze dzieci kończą lekcje o 12.00, potem mają zajęcia świetlicowe. Szkołę otwieramy wcześniej, już o 7.00.
Wiesław Szczepanek: O 7.30 to już większość dzieci mamy w szkole.
ACz: Lubią szkołę. Przychodzą, żeby przed lekcjami pograć w gry, które mamy na korytarzach. Też chcą posiedzieć i pogadać na sofach, pobujać się w huśtawkach. Pobyć ze sobą, zanim rozpoczną się lekcje.
WSz: Na dole w korytarzu mamy strefę muzyczną. Dzieci mają do dyspozycji gitary, ukulele i świetne bębny, różne rodzaje, nawet te oceaniczne. 7.30 rano, a ja słyszę, że już tłuką. Bębny są bardzo wdzięczne do gry. Każdy, jeśli tylko umie wystukać rytm, jest w stanie coś zagrać.
Wolę to, niżby przychodzili do szkoły, siadali na ławkach i każde patrzyło się w swój telefon. Niech się powygłupiają. Poza tym, jak potłuką w bębny przed lekcjami, czy na przerwach, to na lekcjach są bardziej skoncentrowani.
WSz: Mamy stałą kadrę. Jeśli mamy jakieś rotacje, to wynikają z tego, że nauczycielki na jakiś czas odchodzą na macierzyński czy wychowawczy. Pracują z nami ludzie, którzy mają satysfakcję z tego, co robią w pracy. Dobrze się chyba u nas czują.
ACz: To jest tak, że jak człowiek czuje się ważną częścią zespołu, częścią szkoły, to nie rezygnuje, nie odchodzi, widzi sens i cel swojej pracy, jest zmotywowany.
ACz: Jest jeszcze kościół i dom kultury. Ale to prawda, nasza szkoła jest dla wszystkich mieszkańców Binczarowej, nie tylko dla dzieci. W tym roku w naszej sali gimnastycznej Koła Gospodyń Wiejskich z całej gminy zorganizowały swój przegląd. Była nietuzinkowa impreza.
W Dzień Babci i Dzień Dziadka zapraszamy wszystkie babcie i wszystkich dziadków, nikogo nie pomijamy. W sali gimnastycznej organizujemy naprawdę dużą imprezę dla seniorów. To nas scala.
WSz: Bardzo często pytamy rodziców naszych uczniów i uczennic o to, w którą stronę mamy iść jako szkoła. Musimy wiedzieć, na czym stoimy. I sporo rodziców prosi o to, aby szkoła była centrum życia społecznego.
ACz: To zrozumiałe. My mamy świetną bazę, żal z tego nie korzystać. Mamy dużą salę gimnastyczną, scenę, zadbany teren wokół szkoły z placami zabaw, boiskiem, ławkami, zielenią.
WSz: Nie. Boisko jest dostępne dla dzieci i młodzieży przez cały czas, też w weekendy. Młodzież lubi się tutaj umawiać, spotykać. Nasz konserwator umie rozmawiać z młodymi i wie co robić, by szacunek był obustronny i naturalny. Wie co robić, by traktowali to, co jest wokół szkoły tak, jak swoje i dbali o to.
ACz: Zakładamy, że wszystko, co należy do szkoły, należy też do naszych dzieci. Przed szkołą mamy leżaki, tzw. Zieloną Czytelnię. Na korytarzach sofy, hamaki, instrumenty muzyczne, bilardy świata, deski balansujące. Myślę, że właśnie dzięki temu, że nic przed dziećmi nie ukrywamy, to uczymy ich odpowiedzialności i poszanowania do szkolnych sprzętów. Chyba całkiem nieźle nam to wychodzi.
WSz: Pewnie, że czasem coś się popsuje. Ostatnio zerwała się struna w gitarze. Przynajmniej wiemy, że dzieci korzystają ze szkolnych sprzętów. Nie mamy w szkole niszczenia celowego. Pewnie wynika to z tego, że jak coś kupujemy nowego do szkoły, np. sofy, gry, to mówimy dzieciom, że to jest dla nich, że to jest ich. To działa, jak w życiu. Jak się coś ma własnego, to się to szanuje. A jeśli czegoś się używa, to normalne, że się będzie niszczyć. Szkoła to nie muzeum.
ACz: Kupiliśmy wygodne sofy i zaprojektowaliśmy strefy wypoczynkowe dla naszych dzieci. Wydawało nam się, że super zagospodarowaliśmy tę przestrzeń. Minęła chwila, patrzymy, a starsi uczniowie przenieśli sofy w zupełnie inne miejsce i połączyli je ze sobą. Pozdejmowali buty, wyłożyli nogi i leżą jedno na drugim. Ale widać tak jest im wygodnie, tak chcą spędzać ze sobą czas. I pozwalamy im na to. Nie chowają się po kątach, po toaletach.
ACz: Mamy różne pracownie. Wszystkie tak zaaranżowane, by dawały możliwość rozwijania takich kompetencji, które będą dzieciom potrzebne w życiu.
Lekcje staramy się organizować tak, aby były w formie warsztatów, nie wykładów. Dzieci ze wszystkich klas przemieszczają się po całej szkole. To jest ich przestrzeń. Podobnie funkcjonują dzieci z przedszkola. Oprócz swoich sal mają jeszcze dodatkowo salę zabaw, plac zabaw i boisko. Też nie siedzą cały dzień w jednej salce.
WSz: W szkole mamy tradycję, że dzieci z oddziałów przedszkolnych i z najmłodszych klas przychodzą do naszej pracowni kuchennej, aby robić muffiny. Każde dziecko w swoje urodziny wraz z nauczycielkami i swoją grupą piecze w szkole urodzinowe ciastka.
ACz: Po całej szkole roznosi się zapach. Od razu wiadomo, że mamy w szkole urodzinową imprezę.
WSz: Chociaż, muszę przyznać, że niektóre strefy na korytarzach są zarezerwowane przez starszych uczniów.
ACz: Wyremontowaliśmy dla nich wejście na strych - zresztą według ich pomysłu. Jeszcze kilka lat temu wejście na strych było zamknięte, wisiał napis: "Zakaz wstępu". Nie ma po tym śladu.
WSz: Widzieliśmy, że ośmioklasistów ciągnie na samą górę, cały czas wchodzili na schody. Dawali nam znaki, że potrzebują nobilitacji. Postanowiliśmy, że z ich pomocą wyremontujemy dla nich tę przestrzeń. Mają tam siedziska, grafitti, taki swój świat.
ACz: Pamiętam, że kiedy uczennice zaczęły szukać puf to tej strefy, to najbardziej podobały im się te z Hiszpanii.
WSz: Nie udało nam się tych puf z Hiszpanii dla nich sprowadzić. Mają trochę inne siedziska niż te, które sobie wymarzyli. Ale bardzo podobne.
ACz: Młodsze dzieci mają swoje kąciki z miękkimi belkami, dywanami, grami, strefami do czytania. Spędzają tam przerwy. I wcale nie trzeba dzieci jakoś szczególnie pilnować. Nasi nauczyciele i nauczycielki nie chodzą po korytarzach jak policjanci. Nadzór sprawują z dala.
A najczęściej siedzą z dzieciakami i rozmawiają, bądź zwyczajnie obserwują. Przyglądanie się ludziom w sytuacjach zabawy czy rozmowy dostarcza mnóstwa informacji. A jeśli jako nauczyciele mamy te informacje, możemy nazwać potrzeby dzieci, możemy je wspierać i pomagać.
WSz: Czasami nauczyciele i nauczycielki podczas lekcji wychodzą z dziećmi z klas na korytarz, na podwórko albo na plac zabaw, bo akurat potrzebują więcej przestrzeni, ciasno im w salach.
Długi korytarz świetnie się sprawdza na matematyce, kiedy trzeba poznać jednostki długości. Żeby nauczyć o kątach prostych czy rozwartych, można iść na plac zabaw. Sporo przykładów kątów można znaleźć np. na karuzeli.
ACz: Mamy też obok szkoły wiejską łąkę. Z niej też korzystają nauczyciele i nauczycielki. Nie ma czegoś takiego, że ogranicza nas przestrzeń.
ACz: Schodzą tam dzieci i nauczyciele na godzinę wychowawczą. Przy herbacie lepiej się rozmawia o klasowym życiu. Uczniowie z klas ósmych w kuchni przygotowują się do egzaminu ośmioklasisty. Język angielski, niemiecki też często tam gości.
O dzieciakach z klas 1-3 nie wspomnę. Kiedy zgłodnieją podczas nauki, robią sobie na szybko kanapki. Spotkania z rodzicami też często są w kuchni. Chyba coś w tym jest, że i w domach, i w szkole kuchnia to takie wyjątkowe pomieszczenie, najbardziej przytulne.
WSz: Kuchnia jest tak popularna, że uczniowie tworzą listy, kto, kiedy, na jakiej godzinie i co gotuje. Ja jestem chemikiem. Co jakiś czas prowadzę swoje lekcje w kuchni. Chyba też wstyd, gdybym tego akurat na swoim przedmiocie nie robił.
WSz:
Nasze dzieci w swoich domach używają noży, młotków. Dlaczego mielibyśmy im zakazywać tego w szkole? Szkoła to normalne miejsce do życia. Jeśli my w szkole zaczniemy zabraniać dzieciom normalne funkcjonować, to będą się u nas czuły obco. W szkole dużo mówimy i uczymy się o bezpieczeństwie.
WSz: My tu chyba w innym świecie jednak żyjemy (śmiech). Kiedy nasze najmłodsze dzieci idą na lekcje do warsztatowni, to naprawdę nieźle tłuką tymi młotkami. Wiadomo, dzieci lubią hałas. Ale ile się przy tym uczą, ile zabawy przy tym mają.
ACz:
Kiedy rodzice najmłodszych dzieci zobaczyli, że w stolarni i w kuchni są wysuwane blaty dla maluchów, żeby też mieli swoje stanowiska pracy i mogły się uczyć w naturalnych warunkach, to reakcja była jedna: 'WOW'.
ACz: Zdarzało mi się schodzić z dziećmi do stolarni na język polski. Omawialiśmy Tren 5 Kochanowskiego, mocno bazowaliśmy na kreatywności.
WSz: Będziemy dążyć do tego, aby w przyszłości jeden dzień w tygodniu w naszej szkole był dla dzieci dniem bez teorii. Aby to był czas, kiedy uczniowie i uczennice mają tylko zajęcia praktyczne, łączone międzyprzedmiotowo, projektowo. Mam nadzieję, że nasza edukacja - nie tylko u nas w szkole - pójdzie w tym kierunku.
WSz: Nie. Prawo na to pozwala. Nie możemy się tłumaczyć, że jest plan lekcji, określonaliczba godzin i nic z tym nie można zrobić. Można. Tylko trzeba to bardzo dobrze zorganizować. To jest wysiłek nie tylko dyrektorów szkół, ale wszystkich ludzi pracujących w szkole. Wierzę, że w ciągu kilku miesięcy uda nam się wdrożyć ten plan w działanie.
ACz: Życie nie jest podzielone na przedmioty, a szkoła je sztucznie dzieli. Im bardziej naturalne stworzymy dzieciom warunki do nauki, tym łatwiej będzie im się uczyć, po prostu. Dzieci trzeba przygotować i dostosować do życia, nie do szkoły.
ACz: Na zdjęciach, które pani wysłaliśmy, stoły w warsztatowni są jeszcze czyste. Gdyby teraz pani weszła do stolarni, to pewnie złapałaby się za głowę.
ACz: Dzieci mają w warsztatowni plastykę. Stoły są już całe w farbach. Ale właśnie o to nam chodziło. U nas w szkole nie ma też przedmiotów, które traktujemy jak tzw. michałki. Muzyka, plastyka, technika, prace ręczne - to są bardzo ważne przedmioty, bo one odpowiadają za rozwój mózgu. A mózg rozwija się dzięki temu, że dzieci pracują manualnie. Im bardziej ich ręce są zaangażowane, tym lepiej rozwija się myślenie.
WSz: Część dostaliśmy z programu "Laboratoria przyszłości", inną z projektu "Szkoła dla Innowatora" prowadzonego przez Centrum Edukacji Obywatelskiej, skorzystaliśmy również z narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa i wsparcia organu prowadzącego - Gminy Grybów.
Pomagali nam też lokalni przedsiębiorcy. Przez telefon wykończenie i wyposażenie kuchni zostało wycenione na ogromną sumę. Nie mieliśmy tych pieniędzy. Zaprosiliśmy wykonawców do szkoły. Opowiedzieliśmy, co chcemy zrobić, po co, co już mamy. Opowiedzieliśmy o swojej wizji szkoły. Dostaliśmy spory rabat.
ACz: Ludzie bardzo nam pomagają. Mamy też bardzo prężnie działającą radę rodziców. Podążają za naszymi pomysłami, wspierają, pytają, rozmawiają.
WSz: Kiedy przychodziły do nas nowe meble do skręcania, braliśmy z uczniami i uczennicami ze starszych klas instrukcje i działaliśmy wspólnie. Bardzo to lubiliśmy.
A to różnie bywało. Zależnie, jaka była potrzeba. Jak trzeba było szybko skręcić, to się wszyscy dogadywaliśmy. A jak trzeba było zostać po lekcji i coś zrobić, to też nie było kłopotu.
ACz: Podczas rozbudowy szkoły nasi uczniowie i uczennice przychodzili do nas w ferie, w weekendy i pomagali. Wiedzieli, że nasz konserwator potrzebuje pomocy. Zawsze możemy liczyć na nasze dzieci i młodzież.
WSz: I na nasze panie kucharki.
ACz: Stołówkę wyremontowaliśmy na końcu. W naszej szkole panie kucharki gotują obiady dla wszystkich dzieci i jeszcze zaopatrujemy w obiady sąsiednią szkołę. Przed wakacjami dziewczyny z kuchni same stwierdziły, że odmalują stołówkę, przearanżują, dopieszczą ją, żeby dzieciom przyjemnie było jeść, a im pracować.
WSz: A podczas remontu ustalaliśmy z nimi wszystkie szczegóły. Mamy piękną stołówkę.
ACz: Trudno było przekonać panie z kuchni, aby w oknach nie było firanek. Ale udało się, mamy rolety. Mamy też szklane blaty, pod którymi panie kucharki robią różne aranżacje. Układają tam zioła, kwiaty, liście, zależnie od pory roku. Podczas obiadów puszczają dzieciom muzykę relaksacyjną. To jest ich miejsce, one tam tworzą klimat, one zapraszają.
WSz: Mamy oddział przedszkolny. Do nas trafiają trzylatki. I zostają z nami przez 12 lat. Szkoda, aby przez tyle lat dzieci i ich rodzice nie mieli poczucia, że to oni tworzą szkołę i to jest ich szkoła.
ACz: Zanim kilka lat temu ruszyliśmy z ewolucją i ze wszystkimi zmianami, najpierw zapytaliśmy naszych uczniów i uczennice o to, co chcieliby w szkole zmienić. Był czas, kiedy mieliśmy w szkole tzw. gadającą ścianę.
ACz: Wszystkie dzieci mogły tam pisać, co im się podoba, co im się nie podoba w szkole, co chciałyby zmienić. Największą satysfakcję mamy wtedy, kiedy pomysł wypływa od dzieci i ich rodziców.
ACz: Dzieci z samorządu uczniowskiego wraz z rodzicami, w ramach prezentu na Dzień Nauczyciela, przygotowali nam niespodziankę. Przed lekcjami dogadali się z konserwatorem, żeby otworzył im szkołę. Z balonów zbudowali ludziki, każdy miał napis: "Jestem mądry", "Zawsze słucham", "Jestem grzeczny" - takie różne hasła, które miały obrazować niby idealnych uczniów.
Kiedy weszliśmy do szkoły, cały korytarz był zapełniony tymi ludzikami, dziećmi, przyszli też rodzice. Na każdych drzwiach powiesili karteczki z napisem: "Kochamy Was". My kochamy ich właśnie za to, że tacy są: niesamowici, kreatywni, NIEIDEALNI, prawdziwi, różni i… z dystansem i humorem.
WSz: Dojeżdżają do szkół do Grybowa i Nowego Sącza. Niestety - i tu mierzymy się z wykluczeniem komunikacyjnym - mamy bardzo trudne połączenie z Nowym Sączem. W prostej drodze to jest 20 km. Ale autobus tą drogą nie jeździ, tylko naokoło, trasą o 10 km dłuższą. Są na szczęście szanse, że to się zmieni.
WSz: Różnie. U nas w miejscowości spora część mężczyzn pracuje w branży budowlanej. Są rodziny, w których już trzecie pokolenie siedzi w tym fachu. Są w tym naprawdę dobrzy. Niektórzy mają swoje firmy budowlane, prężnie działają, rozwijają się. Chłopcy często idą w ślady swoich ojców. Chcą zarabiać jak ojcowie.
ACz: Często po skończeniu podstawówki odwiedzają nas. Najczęściej w dużych grupach. Mamy okazję dowiedzieć się, jak im się układa. Ostatnio jedna z naszych byłych uczennic powiedziała, że bardzo polubiła biologię i to z tym przedmiotem chce wiązać swoją przyszłość. Inna poszła do liceum, ale czuje, że bardziej ciągnie ją do gotowania, rozważa zmianę szkoły na gastronomiczną.
My - kiedy patrzymy na nich z perspektywy czasu - jesteśmy dumni, że oni do nas przychodzą i pokazują, że wiedzą, czego chcą, że znają swoje mocne strony, potrafią zmienić decyzje. Nie tkwią w tej, która jednak okazała się niezbyt właściwa. Są zbudowani, zadowoleni, widzą, czego chcą, a przede wszystkim znają swoją wartość.
WSz: U nas każdy pracownik szkoły, dzieci i rodzice czują się za szkołę odpowiedzialni. Dobrze się pracuje w takiej atmosferze, kiedy każdy chce być potrzebny.
WSz: Kiedy do gminy przyjeżdżają w delegację Francuzi, Węgrzy, to zawsze wójt prosi nas, abyśmy otworzyli i pokazali szkołę. Ostatnio mieliśmy delegację nauczycieli i nauczycielek z Olecka. Bardzo chcieli poznać naszą szkołę.
WSz: I za każdym razem, kiedy panie sprzątające i pan konserwator usłyszą, że będziemy mieli delegację, to wszystkim im zależy, aby szkoła była czysta, posprzątana, żeby było przyjemnie. U nas nie ma problemu w stylu "znowu coś dyrektor wymyślił, znowu ktoś przyjeżdża, znowu trzeba sprzątać". Kiedy mamy gości, to przyjmujemy i gościmy ich wszyscy.
ACz: Tak, mamy. Dyrektor bardzo często siedzi w pokoju nauczycielskim razem z nauczycielami i nauczycielkami. Dużo nam daje to, że się razem śmiejemy, opowiadamy, dyskutujemy. Jesteśmy razem.
WSz:
Chyba najbardziej w pracy nie chciałbym sytuacji, kiedy wchodzę do pokoju nauczycielskiego i nagle wszystkie rozmowy ustają i zapada cisza.
WSz: Z przedszkolakami zawsze przybijamy sobie piątkę.
ACz: Mówią nam zawsze: "Dzień dobry", czasami po kilka razy dziennie. Ale to jest takie przesympatyczne "Dzień dobry", takie z uśmiechem. A już najmilej witają się z nami ci uczniowie, którzy najbardziej "rozrabiają".
W galerii znajdziesz więcej zdjęć szkolnego życia podstawówki z Binczarowej. Zapraszamy
Pedagog, nauczyciel, chemik Wiesław Szczepanek jest dyrektorem szkoły podstawowej w Binczarowej od 6 lat. Wcześniej przez 20 lat był dyrektorem gimnazjum w Stróżach. W zawodzie nauczyciela od ponad 30 lat.
Anna Czyżycka: polonistka, pedagożka, w zawodzie od 20 lat. Wicedyrektorka szkoły w Binczarowej od 2018 r.
Szkoła podstawowa z Binczarowej współpracuje z Centrum Edukacji Obywatelskiej. Placówka jest pod skrzydłami Budzącej się szkoły i Instytutu Zwinnej Edukacji. W szkole w Binczarowej nie ma dzwonków, niedługo nie będzie też ocen. O wszystkich zmianach rodzice i dzieci są informowani na bieżąco, o innowacyjnych planach rozwojowych szkoły rodzice mogą też czytać na stronie internetowej placówki. Szkoła współpracuje z różnymi organizacjami pozarządowymi, m.in. z Sądeckim Uniwersytetem III Wieku po to, aby przełamywać stereotypy o seniorach i przełamywać stereotypy o szkole.