Aby coś umieć, nie trzeba wynosić ze szkoły sterty prac domowych do samodzielnej pracy w domu. Przykładem szkół bez codziennych prac domowych są szkoły podstawowe w Skandynawii. Tam nauczycielki i nauczyciele zadają prace domowe o wiele rzadziej niż u nas. Mogą sobie na to pozwolić, bo czas lekcji wykorzystują na naukę, a nie na kartkówki, sprawdzanie prac domowych, odpytywanie, wstawienie ocen.
Torfed Söyland, dyrektor szkoły podstawowej w szwedzkim miasteczku Bräcke, w naszej rozmowie: "Dyrektor szwedzkiej szkoły o uczniach z Polski: Są rewelacyjni z matematyki i fizyki" mówił o tym, że nauczyciele i nauczycielki na studiach uczą się tego, jak efektywnie pracować, aby nie przerzucać nauki dzieci na ich domy. Zasypywanie dzieci pracami domowymi świadczyłoby o tym, że szkoła nie wywiązuje się ze swoich obowiązków.
- Kiedy dzieci wracają do domów z masą prac domowych, robi się problem, bo to oznacza, że my się nie wyrabiamy i zabieramy rodzinie czas na sport, sztukę, teatr, kino, rozrywkę, spacery, na normalne rodzinne życie - mówił w naszej rozmowie, która jest częścią projektu o skandynawskich szkołach.
W szwedzkich podstawówkach do VI klasy prace domowe nie są codziennością. Jeśli już dzieci mają coś zadane do domu, to najczęściej są to zadania praktyczne. Wyjątkiem są dzieci, które np. z powodu choroby, dłuższej nieobecności nie biorą udziału w lekcjach. Nauczyciele i nauczycielki przygotowują dla nich materiał z lekcji, w których nie mogły uczestniczyć. Głównie po to, aby nie czuły, że coś je ominęło, aby wiedziały, co działo się podczas ich nieobecności.
Jednym z postulatów wyborczych KO była obietnica likwidacji prac domowych w szkołach podstawowych. Jeszcze w tym roku szkolnym dzieci z najmłodszych klas I-III nie będą mieć zadawanych do domu pisemnych i praktycznych prac domowych.
Plan był też taki, aby od kwietnia znacznie uszczuplić też prace domowe w starszych klasach. Pisemne czy praktyczne prace domowe byłyby tylko dla chętnych uczniów i uczennic, i nie na ocenę. Ze zmianami w starszych klasach Ministerstwo Edukacji jednak poczeka i wstrzyma się z likwidacją obowiązkowych prac domowych w klasach 4-8 do przyszłego roku szkolnego 2024/2025, gdy odchudzone zostaną podstawy programowe. Dla wielu nauczycieli i nauczycielek to ulga. (Za oko.press)
- Potrzebujemy ewolucji, nie rewolucji - uważa Leszek Janasik, dyrektor Społecznego Liceum Ogólnokształcącego Nr 5 Społecznego Towarzystwa Oświatowego w Milanówku, nauczyciel geografii.
I zwraca uwagę na to, że aby uszczuplić prace domowe w starszych klasach szkół podstawowych, wcześniej należałoby zmienić wymagania do egzaminów ośmioklasistów i podstawy programowe. W przeciwnym razie, na zmianach ucierpią uczniowie i uczennice, którym bez dodatkowej pracy w domu egzaminy mogłyby pójść słabo.
Podczas gdy u nas piętnastolatki na prace domowe ze wszystkich przedmiotów poświęcają w tygodniu średnio 6-7 godzin, tak ich koledzy i koleżanki z innych krajów UE o dwie godziny mniej. (Za badaniem PISA 2015). Skutek tego jest taki, że dzieci - dodatkowo obłożone korepetycjami - są przemęczone, nie mają czasu na rozwijanie swoich zainteresowań, żyją od sprawdzianu do sprawdzianu. Chociażby z uwagi na kondycję psychiczną dzieci i nastolatków, warto dyskutować o tym, czy i jakie prace domowych mają dzisiaj sens.
- W pracy domowej nie ma nic złego, pod warunkiem że nie jest pracą dla pracy, lecz ma konkretny cel, np. wymaga wyrobienia umiejętności obserwowana świata, samodzielnego zdobywania informacji - mówi dyrektor szkoły z Milanówka i podaje przykład pracy domowej, która nie jest odtwórcza:
- Można zaproponować dzieciom, aby po lekcjach przespacerowały się po ulicy, na której mieszkają i zauważyły, jak wyglądają śmietniki, czy zalegają w nich śmieci, czy właściciele psów sprzątają po swoich czworonogach, czy wyprowadzają zwierzęta na smyczy, itd. Ważne jest, aby zachęcać do szukania samodzielnych odpowiedzi - dlaczego jest tak, a nie inaczej. Taka praca domowa ma moim zdaniem sens. W przeciwieństwie do odtwórczej, bezrefleksyjnej prezentacji, którą często robi za uczniów sztuczna inteligencja.
Praktyczne prace domowe, takie, które wymagają od dzieci myślenia i pomysłu, są zadawane w szkołach w Finlandii. To mit, że w fińskich szkołach, tak często stawianych w Europie za wzór systemu edukacji, uczniowie nie mają prac domowych. Mają. Bo prace domowe pozwalają utrwalić materiał z lekcji, uczą odpowiedzialności, zarządzania swoim czasem, wyrabiają umiejętność samodzielnego uczenia się i przede wszystkim zadawania pytań.
Różnica jest taka, że ilość i forma prac domowych w Finlandii - jak i w Szwecji - bardzo różni od tego, co się zadaje u nas. W szkołach skandynawskich prace domowe nie spędzają dzieciom snu z powiek. I są ciekawe. Najczęściej są to zadania, których nie da się wykonać w szkołach. Uczniowie mają np. narysować plan swojego domu czy mieszkania, narysować plan swojego pokoju w skali, przeprowadzić wywiad z dziadkiem i z babcią.
- Fińskie szkoły i fińscy nauczyciele mają ogromny poziom autonomii. To, czy w szkole zadawane są prace domowe, zależy tylko od nich. Władze edukacyjne ufają, że nauczyciele i nauczycielki robią to, co najlepsze dla uczniów - mówi dr Łukasz Srokowski, socjolog, wykładowca, założyciel sieci szkół Navigo inspirowanych fińskim modelem edukacyjnym, który - zanim stworzył szkoły w Polsce - odwiedzał Finlandię, aby z blisko zobaczyć, jak pracują fińskie podstawówki. Co zaobserwował w temacie prac domowych?:
- Najczęściej nauczyciele nie zadają zbyt wielu zadań domowych, a jeżeli już się pojawiają, z reguły mają charakter praktyczny - na przykład pójście do lasu i dokładne samodzielne obejrzenie rodzajów drzew, o których się uczyli. Zadania te nie podlegają ocenie cyfrowej i nie wpływają na oceny. Nauczyciele często ich też nie sprawdzają, uznając, że przecież to uczniowi czy uczennicy zależy na nauce, więc to jego/jej odpowiedzialność. I uczniowie faktycznie często tak do tego podchodzą.
W zeszły roku przez kilka dni obserwować, jak wygląda nauka w szwedzkiej podstawówce. Rozmawiałam z nauczycielami, brałam udział w lekcjach, przyglądałam się pracy nauczycieli i nauczycielek. Miałam wrażenie, że każda minuta lekcji jest zagospodarowana.
Nauczycielka angielskiego przez całą lekcję utrzymywała kontakt wzrokowy ze swoimi uczniami i uczennicami, spacerowała po klasie, podchodziła do każdego dziecka, kucała obok, bardzo dbała o rytm mowy. Przy takim zaangażowaniu, dzieci podążały za nauczycielką. Lekcje w Szwecji trwają godzinę zegarową, po to, aby nie galopować, tylko spokojnie utrwalić z dziećmi to, co zostało przekazane na lekcji.
Kiedy po zajęciach podeszłam do nauczycielki i zapytałam, czy zadaje prace domowe - odparła, że zawsze po lekcjach przygotowuje dla dzieci quizy, gry pamięciowe na bazie materiału, który omawiali na lekcjach. Nie wprowadza nowych zagadnień, nowych słówek, nieomówionej na lekcji gramatyki. Chętne dzieci - które chcą przypomnieć sobie, co było na lekcji - mogą do tych materiałów zajrzeć.
Łukasz Srokowski, twórca grupy edukacyjnej Navigo uważa, że u nas też jest możliwe realizowanie ogromnej większości materiału na zajęciach w szkole. Wymaga to jednak zaangażowania nauczycieli i nauczycielek, i tego, aby nie uczyli z podręczników rozdział po rozdziale, tylko w oparciu o podstawę programową i sami decydowali, co jest ważne, co trzeba powtarzać, do czego ewentualnie wrócić. Ale żeby tak było, wszyscy musielibyśmy zaufać ludziom pracującym w szkołach, że to, co robią, robią dobrze. A z tym różnie bywa.
- Szkoła najbardziej ze wszystkiego potrzebuje teraz zaufania i poczucia, że ministerstwo wierzy w nauczycieli i nauczycielki. Zadawanie lub niezadawanie zadań domowych jest częścią metodyki, a trudno metodykę pracy pojedynczego nauczyciela regulować z poziomu decyzji ministra. Dlatego uważam za dość absurdalną próbę uregulowania prac domowych w szkołach za pomocą rozporządzenia. I nawet rozumiem, dlaczego minister Barbara Nowacka musiała tak zrobić - powolne, systematyczne zmienianie podejścia metodycznego potrwałoby z dekadę, akt prawny można wydać szybko. Ale skutkiem ubocznym jest ogromna frustracja nauczycieli, którzy czują, że nowa władza chce zarządzać ręcznie ich pracą - mówi Srokowski.
I dodaje:
- Jedyne, co teraz ma sens, to napisanie rozporządzenia "na miękko" językiem rekomendacji, sugestii i może tylko zakazu w sensie technicznym, że nie wolno zadawać w weekendy i na święta.
Od kilku tygodni w przestrzeni publicznej toczy się żarliwa dyskusja na temat tego, że bez prac domowych dzieci na wyjdą na ludzi, a szkoła upadnie. Czytam różne komentarze i opinie. I te od fachowców i od rodziców. Jedna nauczycielka o pomyśle likwidacji prac domowych napisała: "Wszyscy oczekują, że za ucznia pracę wykona nauczyciel". Inny nauczyciel: "I tak już nic nie robili". Albo: "Proponuję w ogóle zrobić szkołę tylko dla chętnych". Powtarzającą się prześmiewcze obawą jest to, że bez prac domowych dzieci już całkowicie wsiąkną w TikToka i gry komputerowe, po szkole będą głąbami, skończą pod mostem. Albo to, że bez obowiązkowych prac domowych wyrośnie pokolenie niedouków i nie będzie komu pracować na nasze emerytury.
Nie mam takich obaw. Może dlatego, że od sześciu lat towarzyszę swoim dzieciom w ich szkolnych losach. I wyraźnie widzę, że to nie prace domowe są problemem, tylko ich charakter. Nauczyciele i nauczycielki, którzy znają swoich uczniów i uczennice, wyczuwają, co sprawi, że pokochają ich przedmiot, zadają takie prace domowe, do których dzieci siadają z przyjemnością i bez nakłaniania. I najczęściej są to prace - podobnie, jak w szkołach w Skandynawii - praktyczne. Prace, dzięki którym dzieci czują, że są sprawcze i twórcze.