30-letnia Natalia ze szkoły podstawowej pamięta anglistę, który był najmłodszym nauczycielem w szkole. Chodził w młodzieżowych ciuchach, żuł gumę, był wyluzowany. To dzieci prowokowało.
- Na angielskim nie dawaliśmy nauczycielowi dojść do głosu. Normą było skakanie po ławkach, tańce na biurku nauczyciela, bezczelne pyskowanie, mówienie do nauczyciela po imieniu. Moja koleżanka była cicha, spokojna i grzeczna na innych lekcjach, ale na angielskim wstępował w nią demon. Była prowodyrką całego zamieszania. Szkoła uznała, że nauczyciel nie radzi sobie z nami i został zwolniony. Kiedy dzisiaj o nim myślę, to mi go szkoda, ewidentnie nie umiał nad nami zapanować.
Przekonanie, że wszyscy nauczyciele i nauczycielki powinni radzić sobie z dziećmi na swoich lekcjach, jest tak głęboko w nas zakorzenione, że o agresji uczniów i uczennic wobec nauczycieli praktycznie się nie mówi. Stereotypowo zwykliśmy myśleć, że dobry nauczyciel to ten, który panuje nad klasą i nie pozwala sobie "wchodzić na głowę".
Jeśli pedagog nie potrafi ujarzmić agresywnego ucznia czy uczennicy, to znaczy, że nie nadaje się do zawodu. Między innymi dlatego, nauczycielki i nauczyciele, którym dzieci dokuczają, nie chodzą do dyrektorów szkół na skargi i nie opowiadają, że na swoich lekcjach są poniżani, wyśmiewani.
- Germanistka nie wychwytywała ironii. Miała charakterystyczne gesty i pochrząkiwania. Ludzie z klasy ją parodiowali, na lekcjach naśladowali jej sposób wysławiania się. Zamiast kłaść nacisk na poważne zagadnienia, przepytywała nas z piosenek, kazała uczyć się na pamięć wierszyków z podręcznika. Byliśmy młodzieżą z liceum, a traktowała nas jak dzieci. Niektórzy to podchwytywali, aby jej dokuczać. Koleżanka potrafiła podnieść rękę w trakcie lekcji i zapytać: "A zaśpiewamy jeszcze raz piosenkę?". Nauczycielka była zbita z tropu i nie miała pewności, czy to żart, czy poważne pytanie - opowiada o lekcjach języka niemieckiego, 27-letnia absolwentka olsztyńskiego liceum. I puentuje:
- Jedynym sposobem na zachowanie dyscypliny stało się obsesyjne wstawianie nam jedynek. To ostatecznie wywołało wojnę. Interweniowała wychowawczyni, która prosiła te osoby, które najbardziej gnębiły germanistkę, aby się powstrzymywały.
Psycholog, terapeuta Zbigniew Mlak zwraca uwagę na to, że mimo wielu udogodnień życia, rozwiązań technicznych i komunikacyjnych nadal częstą przyczyną konfliktów międzyludzkich jest agresja. Placówka szkolna nie jest ani z tego wyłączona, ani chroniona.
- Obserwujemy duże nasilenie agresji w szkole, tak wśród uczniów jak i wobec nauczycieli. Jedną z przyczyn takiej agresji może być chęć zaimponowania rówieśnikom i pokazanie im, że nauczyciel nic nie znaczy. Chęć pokazania siły jest powodem agresji wobec tych, którzy często w oczach ucznia są słabi, gdyż nie potrafią się obronić, w tym przypadku jest to nauczyciel - mówi psycholog z platformy Hedepy.pl
Wszyscy ludzie związani ze szkołą mają swoje prawa. Są prawa uczniów i uczennic, są też prawa nauczycieli, które - zdarza się - są łamane. Najczęstsze formy agresji uczniów i uczennic wobec nauczycieli to: oszukiwanie, używanie wulgaryzmów, obrażanie, szyderstwa, drwiny, grożenie, niszczenie należących do nauczycieli rzeczy, plucie, kopanie, pobicie.
- Uczniowie piszą na ścianach w szkolnych toaletach nazwisko nauczycielki z dopiskiem: "to k...a". Tak zawsze było i nic w tym temacie się nie zmieniło - mówi nauczycielka ze szkoły podstawowej z miasta wojewódzkiego.
Do "tradycyjnych" form agresji, w ostatnich latach, doszły te realizowane za pomocą internetu.
Kiedy w jednej z warszawskich podstawówek uczniowie robili nauczycielkom i nauczycielom ukradkiem zdjęcia na lekcjach, a potem ich twarze wklejali do filmów pornograficznych i dla zabawy rozsyłali zmontowany materiał między sobą, sprawą zajęła się policja. Uczniowie zostali dyscyplinarnie zwolnienie ze szkoły.
Wykorzystywanie przez uczniów wizerunku nauczycieli w prześmiewczych, amatorskich filmach i rozsyłanie ich po sieci to dość popularna praktyka. Dzieci z podstawek nie do końca zdają sobie sprawę, jakie mogą być tego konsekwencje. Nauczycielka, która uczy w dużej, warszawskiej podstawówce opowiedziała nam, dlaczego musiała zeznawać na policji.
- Uczeń z szóstej klasy wykorzystał moją twarz i zmontował króciutki filmik, na którym mówię ***** ***. Dowiedziałam się o tym od jednej z zaprzyjaźnionych mam. Dzieci to rozsyłały między sobą. Z nikim nie rozmawiałam na ten temat, ale film dotarł do dyrektorki szkoły. Musiała zgłosić to na policję. Chłopiec, który zmontował ten filmik, miał sprawę w sądzie rodzinnym, dostał kuratora. Uważam, że to było na wyrost. Ten chłopiec przyszedł później do mnie, przeprosił mnie. Mówił, że to nic osobistego, że akurat mnie udało mu się sfotografować na lekcji. W całej tej sytuacji czułam się zaopiekowana przez dyrektorkę szkoły. Sama zajęła się sprawą, w ogóle mnie w to nie wciągała, bo ja byłam ofiarą. Policjantka przyjechała do mnie, abym złożyła zeznania.
Nauczyciele nie są funkcjonariuszami publicznymi, korzystają jednak z ochrony właściwej dla funkcjonariuszy publicznych. Oznacza to, że znieważenie, poniżenie nauczyciela jest przestępstwem ściganym z urzędu. Dyrektorzy szkół są zobowiązani do tego, aby występować w obronie nauczycieli, reagować w przypadku podejrzenia, że zostali znieważeni, wyśmiani, poniżeni. Wcześniej jednak to nauczyciele i nauczycielki muszą poinformować swoich dyrektorów o tym, że doświadczają ze strony uczniów i uczennic agresji. Robią to rzadko.
Sprawy, które trafiają na policję czy do dyrektorów szkół to ledwie wycinek tego, co dzieje się w szkolnych klasach za zamkniętymi drzwiami. Bo agresja uczniów wobec nauczycielek i nauczycieli jest w szkołach powszechna.
- Zawsze tak było, i tak jest. Uczniowie i uczennice sprawdzają, jak dalece mogą się posunąć na lekcjach. Uczeń mówi do nauczyciela: "Ty debilu, co ty do mnie mówisz w ogóle". I czeka na reakcję. Zwykle uczniowie pozwalają sobie na tego typu zachowania, żeby udowodnić, że nauczyciel jest ślepy, głuchy. Też po to, aby rozwalić lekcję. Wiadomo, nauczyciel się wkurzy i będzie gadał umoralniające gadki. Z doświadczenia wiem, że nie wolno wchodzić w te gierki - mówi nauczycielka z Warszawy.
Czasami bezradni nauczyciele na internetowych grupach proszą o radę. Pytają, co robić w sytuacjach, kiedy są jeszcze niedoświadczeni, młodzi, dopiero wdrażają się w zawód i z tego powodu są wyzywani, obrażani i lekceważeni na lekcjach.
Wchodzę do klasy na lekcję, a tam uczeń zakłada nogi na ławkę i mówi, że tak będzie siedział, bo taką ma ochotę. I że ja nic mu nie mogę zrobić
- opisuje sytuację ze szkoły nauczycielka na jednej z internetowych grup dla nauczycieli.
- Co ja robię, kiedy moi uczniowie trzymają nogi na ławce? - zastanawia się pedagog, polonistka z pond 30-letnim doświadczeniem z dużej, warszawskiej podstawówki. I po chwili mówi:
- Prowadzę lekcję na dziewiątej godzinie lekcyjnej, jest po 15.00, wiem, że uczniowie są w szkole od 8. rano. W ławkach od rana siedzą chłopcy, którzy mają już metr siedemdziesiąt wzrostu, a ławki są dostosowane do wzrostu góra metr pięćdziesiąt. Na dziewiątej lekcji już nie wiedzą, co mają ze sobą zrobić, a ja im jeszcze wiersze omawiam. Tak, zakładają nonszalancko nogi na ławki i patrzą, jak ja na to zareaguję. Proszę ich wówczas, aby wzięli sobie drugie krzesło i na nim położyli nogi, skoro już nie dają rady usiedzieć. I to działa - mówi nauczycielka.
Psycholog, Zbigniew Mlak nie usprawiedliwia uczniów i uczennic, którzy "wyżywają" się na nauczycielach. Zwraca jednak uwagę, że agresja wśród dzieci nie bierze się znikąd:
- Zachowanie agresywne wobec nauczycieli jest wyrazem frustracji i napięcia. Przyczyn takiego zachowania upatrywałbym się między innymi w wyniesionych z domu rodzinnego przekonaniach i oczekiwaniach wobec uczniów - mówi psycholog i tłumaczy, że podstawą agresji najczęściej jest lęk i bezsilność:
- Zbyt duże oczekiwania rodziców często przeradzają się we frustrację i poczucie bycia niedostatecznie dobrym w ich oczach. Porównywania swoich dzieci do innych uczniów - według rodziców lepszych - często wywołuje złość, która musi znaleźć ujście. Niskie poczucie wartości, złe oceny czy nieodpowiednie zachowanie powoduje, że napięcie rośnie i zaczyna się poszukiwanie winnego. A często w oczach rodziców czy też uczniów to nauczyciel jest winny, więc przy dużej akceptacji lub tolerancji otoczenia uczeń zaczyna przerzucać winę na nauczyciela, właśnie poprzez agresję werbalną lub nawet fizyczną. Jak gdyby to miało pomóc w poradzeniu sobie z tym napięciem.
Polonistka z Warszawy zauważa, że dorośli pracujący w szkołach też nie zawsze wiedzą, jak poradzić sobie z problemem agresji wobec nauczycielek i nauczycieli. Rutynowe działanie jest takie, że kiedy cała szkoła już huczy o tym, że uczniowie wyzywają nauczycieli, dokuczają im, nabijają się z nich, wówczas wzywa się rodziców na dywanik.
Na spotkaniu z dyrektorką, wychowawcą, pedagogiem szkolnym, rodzice dowiadują się, że ich dziecko jest niewychowanie, złe i że natychmiast muszą coś ze swoim dzieckiem zrobić. Ruga się rodziców od góry do dołu, nie zastanawiając się nad istotą problemu
- mówi nauczycielka, która uważa, że w szkołach niewiele się zmieni, jeśli nauczyciele i nauczycielki wciąż będą pracować na dwóch etatach, po 36 godzin tygodniowo, do tego w przepełnionych klasach.
- Na ósmej czy dziewiątej godzinie lekcyjnej mojej i klasy, wszyscy mamy dość. Uczniowie wyczuwają moje zmęczenie i bezsilność i robią, co chcą. Zdarzyło mi się kilka razy, że wchodziłam do klasy, siadałam i po prostu nie miałam siły. Za chwileczkę był rozlany jogurt, wylana woda, ktoś kogoś uderzył w głowę, ktoś kogoś wyzwał, uczeń wszedł mi pod biurko i patrzył, jak zareaguję, co zrobię z tym faktem, że siedzi obok moich butów. Taka praca nie ma sensu. Mniejsze klasy, krótszy czas pracy, dłuższe przerwy dla uczniów i nauczycieli i jestem pewna, że relacje między nauczycielami i uczniami znacznie się poprawią.