Julia Izmalkowa, psycholog: Nie mogę uwierzyć, że coś takiego się dzieje.
To po co te wszystkie akcje na temat pozytywnego myślenia, pozytywnego stosunku do ciała i tego, że mamy prawo mieć taką ekspresję, jaką chcemy? Po to, żeby później ocenić dziecko za ubiór?
Szkoda. Postępując tak, wysyłamy do dzieci komunikat, że wygląd świadczy o ich wartości. Ja uważam, że to jest karygodne. Nauczyciele, którzy to wymyślili, sami powinni dostać karę za to, że takie metody stosują.
Każda zasada powinna czemuś służyć, nieść komunikat pewnych wartości. Rozumiem, że szkoły, w których nie obowiązują mundurki, starają się ustalić rozsądne reguły dotyczące stroju uczniów. Przypominają, że ubiór nie może obrażać uczuć, np. religijnych. Chcemy wychowywać dzieci tak, aby potrafiły samodzielnie podejmować decyzję, ale w tym samy czasie dajemy im naganę za to, że mają różowe paznokcie, fluid na buzi, koszulkę na ramiączkach lub zbyt krótką spódnicę.
Rolą rodzica jest to, aby stanął po stronie dziecka. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy dziecko nie robi nic złego. Odsyłanie dzieci do domów tylko dlatego, że swoim wyglądem uraziły gust estetyczny osoby pracującej w szkole, świadczy niestety o bezradności i nieumiejętności pedagogicznej osoby, która tak postępuje.
Spróbować się z dziećmi dogadać. Gdybym uznała, że z jakiegoś powodu strój dziecka nie jest ok, porozmawiałaby o tym, zapytała, dlaczego chce tak wyglądać. Starałabym się zrozumieć, co ten ubiór dla dziecka oznacza.
I o tym warto rozmawiać z dziećmi. Pokazywać im, że nie chcemy ich krytykować, tylko jesteśmy ciekawi tego, dlaczego coś jest dla nich fajne, modne, oryginalne. Gdybym pracowała z nastolatkami np. w szkole, z chęcią dowiedziałabym się od nich, co dla nich oznaczają kolczyki, czarne ubrania, co chcą zakomunikować takim, a nie innym strojem. Nigdy nie oceniałabym dzieci przez pryzmat tego, jaki mają sweter. Może mi się to podobać lub nie, ale to są moje indywidualne preferencje, które zachowałabym dla siebie. Wygląd w szkole jest tylko ekspresją, to, co ma naprawdę znaczenie, to to, jak się zachowujemy, jak się odnosimy do innych, jakie mamy wartości.
Możemy próbować wypracować pewne kompromisy z dzieckiem. I ustalić, że jak idziemy na ważne uroczystości, to ubieramy się inaczej niż na co dzień.
Wiem, bo czas dorastania to nie jest moment, kiedy możemy coś dzieciom narzucić i nakazać. To jest okres, kiedy dzieci poszukują. To, jak wyglądają, to często jedyna taka przestrzeń w życiu, kiedy mogą samodzielnie decydować i robić coś po swojemu. Przez ubiór wyrażają swoje emocje, zainteresowania.
Mieszkam od jakiegoś czasu w Meksyku. Mój syn chodzi tu do przedszkola. Zdarza się, że chłopcy przychodzą w spódnicach, które pożyczyli od sióstr. Noszą je, bo im się podobają. To nikogo tu nie dziwi, nie jest w żaden sposób ocenianie, nie jest nawet przedmiotem żadnej dyskusji. Dzieci są tu od samego początku przyzwyczajone, że każdy z nas ma prawo ubierać się tak, jak chce i tak, jak lubi.
Odpowiedziałabym, żeby sobie pożyczył od ojca, który ma ich kilka.
Kilka miesięcy mieszkaliśmy na Fidżi. Tam elementem narodowego stroju mężczyzn jest spódnica. Mój mąż, Fergus, z radością przyłączył się do tej tradycji. To bardzo wygodny i piękny strój. W wielu kulturach polinezyjskich spódnica jest codziennym strojem mężczyzn i nie ma w tym nic dziwnego. To my wymyślamy podziały: szorty dla chłopców, spódnice dla dziewcząt.
Taka jest nasza rola rodziców, aby nie przeszkadzać, a pomagać dzieciom w poszukiwaniu siebie. I nie oceniać, bo to tylko pokazuje ograniczenie naszego umysłu i bezradność. Chcielibyśmy, aby wszystko było pod linijkę, tak, jak sobie to wyobrażamy, a kiedy wymyka nam się coś spod kontroli, już nie wiemy, jak wyjść poza swoje konwencje.
Jedyne zasady, które absolutnie rozumiem, dotyczą tego, żeby uczyć dzieci empatii, taktu, tego, żeby nie obrażać kogoś np. swoim zachowaniem czy wyglądem. Kiedy jest pogrzeb, inne smutne wydarzenie, to nie przychodzimy w bikini. Wierzę, że dzieci, które są szanowane w domu i z którymi się rozmawia, wspólnie podejmuje decyzje, same z siebie wiedzą, wyczuwają, że w pewnych miejscach i sytuacjach obowiązuje odpowiedni strój i zachowanie.
Zazwyczaj z dziećmi można się dogadać, wytłumaczyć im, jakie są konwencje, ale pozwolić też, aby w obrębie tych konwencji mogły same decydować. Ja rozumiem, że rodzice bardzo często chcą, żeby dziewczynki na rodzinną uroczystość wystroiły się w ładne w sukienki i buciki. Nie wszystkie dzieci tak lubią. Dlatego warto zapytać dziecko: "A jeśli nie sukienka, to w jakim innym stroju czułabyś się dobrze, jakim strojem chciałabyś podkreślić niecodzienność wydarzenia?". Może się okazać, że będą to np. ciemne dżinsy, a nie te podarte.
Dziecko nie musi spełniać wszystkich naszych oczekiwań. Czasem sami musimy się zmienić po to, żeby pozwolić dziecku być sobą i po to, żeby pozwolić mu/jej w przyszłości mieć swój głos.
Julia Izmalkowa - psycholog, badaczka, autorka książek "Matcha Talks" i "Change", prowadzi bloga i profil na Instagramie Psychomama Julia.