"Dwa miesiące wakacji i jeszcze mało?". Nauczycielka: W obawie przed linczem nie mówimy, że pracujemy w szkole

- Możemy iść pracować na kasę. Tylko to nie działa w dwie strony. Nauczycielka może zostać kasjerką w każdym momencie, ale kasjerka nauczycielką niekoniecznie - o realiach pracy i zarobkach w szkołach mówi nauczycielka nauczania początkowego, autorka kanału nauczycielka.i.pies.

Joanna Biszewska: Szwecja, Francja, Niemcy, Wielka Brytania - tam nauczyciele zarabiają od 3,500 euro do 5000 euro. A ile zarabiają nauczyciele u nas?

Basia, "nauczycielka.i.pies": Wszystko zależy od stopnia awansu zawodowego. Pensja zasadnicza nauczyciela stażysty do kwietnia tego roku wynosiła 2949 zł, kontraktowego 3034 zł, mianowanego 3445 zł, a nauczyciela dyplomowanego 4046 zł. Mowa jest o kwotach brutto.

Obecnie pensje są wyższe o 4,4 proc., ale nie wszyscy nauczyciele otrzymali podwyżki. Podobno mają zostać wyrównane do końca czerwca. Kwota na pasku z wypłatą jest również zależna od dodatków, które dostajemy, np. wychowawczy, wiejski, motywacyjny itp. Niektórzy nie otrzymują żadnych dodatków, wówczas ich pensja jest "goła".

Jak długo musiała się pani uczyć, aby pracować w zawodzie nauczycielki?

Ukończyłam studia licencjackie z edukacji wczesnoszkolnej i przedszkolnej, następnie studia magisterskie. W sumie pięć lat. Kiedyś można było rozpocząć pracę w szkole lub przedszkolu po ukończeniu trzyletnich studiów licencjackich. Obecnie studia zostały przekształcone na pięcioletnie. Oczywiście moja edukacja nie zakończyła się po pięciu latach studiów.

Do każdego nauczanego przedmiotu, wymagane są inne kwalifikacje. Żeby dostać dodatkowe godziny w szkole, często trzeba zaliczyć kolejne studia. Podyplomowo ukończyłam jeszcze diagnozę i terapię pedagogiczną, zarządzanie oświatą. Nauka zajęła mi siedem lat. To zapewne nie jest koniec mojego studiowania.

W każdym roku szkolnym nauczyciel musi uczestniczyć w różnych kursach, webinariach i szkoleniach, często weekendowych. Czasami są dofinansowane z budżetu szkoły, ale za większość płacimy z własnej kieszeni. Nie zliczę, ile dokładnie takich aktywności zrobiłam, ale przypuszczam, że około 15 - 20 rocznie.

Wielokrotnie słyszałam, czytałam komentarze o tym, że jak nauczycielom tak nie podoba się praca w szkole, to niech idą do pracy na kasę do spożywczaka. W kontekście tego, że w samej Warszawie brakuje około 8 tys. nauczycieli, wysyłanie pedagogów na kasę brzmi niedorzecznie.

Pracuję z dziećmi od ośmiu lat, w placówkach publicznych od czterech. Nie pamiętam dobrych czasów. W pierwszym roku mojej pracy odbywał się strajk, przez kolejne trzy lata pandemia.

Z każdym miesiącem wzrastała wśród ludzi pogarda do nauczycieli. W pierwszym roku za to, że walczą o godne wynagrodzenie, a w kolejnych za to, że rzekomo nic nie robią.

Spadał na nas coraz większy ciężar i nikt nie potrafił znaleźć rozsądnego rozwiązania. Możemy iść pracować na kasę. Tylko to nie działa w dwie strony. Nauczycielka może zostać kasjerką w każdym momencie, ale kasjerka nauczycielką niekoniecznie.

Ludzi bardzo bolą rzekome dwa miesiące wakacji. To cytaty z sieci: "darmozjady", "dwa miesiące wakacji i jeszcze mało", 18 godzin pracy w tygodniu, każdy by tak chciał". Ta nienawiść do nauczycieli z roku na rok eskaluje. Jak się Pani pracuje z przekonaniem, że tak dużo ludzi uważa, że "nauczyciele mają raj i jeszcze narzekają"?

Nauczyłam się z tym żyć. Jeżeli ktoś negatywnie wypowiada się na temat mojego zawodu, to po prostu szeroko się uśmiecham. Wiem, że człowieka nastawionego agresywnie nie przekonają żadne argumenty.

Jednak często nauczyciele nie radzą sobie z hejtem. Doszło do tego, że będąc wśród ludzi, nie przyznają się, gdzie pracują. Nie chcą w towarzystwie rozmawiać o swojej pracy w obawie przez kolejnym linczem.

Nie wiem też, skąd przekonanie, że nauczyciele mają dwa miesiące wakacji. To, że uczniowie nie chodzą do szkół, nie oznacza, że my tego nie robimy. Po zakończeniu roku szkolnego odbywają się konferencje, inwentaryzacje, uzupełniamy dokumenty, porządkujemy sale itp.

Dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego mamy narady, szkolenia, przygotowujemy się do kolejnych miesięcy, które spędzimy w szkole. Nauczyciele w przedszkolach najczęściej pracują cały miesiąc, a drugi mają wolny. Przed świętami, po świętach, w trakcie ferii obstawiają dyżury. Owszem, mamy więcej wolnego, ale bez przesady.

Nasza rozmówczyni podczas pracy w szkoleNasza rozmówczyni podczas pracy w szkole fot: archiwum prywatne, nauczycielka.i.pies

Hejt na nauczycieli w sieci przekłada się na jakość pracy?

Motywacja bardzo często spada właśnie przez takie sytuacje. Skoro nauczyciel jest źle oceniany i ciągle dołowany przez czynniki zewnętrzne, to też nie ma chęci do jakościowo dobrej pracy. Wychodzi z założenia, że "po co się starać, skoro i tak powiedzą, że wszystko, co robię, jest złe". Koło się zamyka.

Kiedy rozmawiam z nauczycielami, bardzo często opowiadają mi o tym, że dodatkowym stresem w pracy są relacje z rodzicami uczniów i uczennic. Roszczeniowi, krytyczni, nie chcą współpracować, wolą stawiać warunki. Co się dzieje?

Sama, na szczęście, nie spotkałam na swojej ścieżce zawodowej rodzica, który byłby do mnie tak negatywnie nastawiony. Rodzice, z którymi do tej pory pracowałam, okazali się tymi wspierającymi moje działania wychowawczo - edukacyjne.

Dobre relacje nauczycielka - rodzic to połowa sukcesu?

To dzisiaj jeden z najważniejszych czynników pozwalających na prawidłowe i zdrowe relacje w szkole. Ja do tej pory trafiam na świetnych rodziców, ale znam wiele nauczycielek i nauczycieli, którzy mówią o problemach w kontaktach z rodzicami.

Często mają wobec nich roszczeniową postawę, uważają, że nauczyciel nie powinien mieć wpływu na to, co może robić ich dziecko w szkole.

Z ust rodziców często sypią się krytyczne słowa, które równają nauczycieli z ziemią. Rodzice często ufają bezgranicznie w to, co powie dziecko i bez konsultacji z nauczycielami idą ze skargą do dyrekcji lub, co gorsza, kuratorium.

W momencie gdy okazuje się, że doniesienie nie jest prawdą, nauczyciel często nie słyszy zwykłego "przepraszam". Sprawa jest zamiatana pod dywan. Coś się takiego w ostatnich latach stało, że rodzice przekroczyli granice i często w swoich interwencjach posuwają się za daleko.

Krytyczni, patrzący na ręce i wymagający.

Żyjemy w świecie, który codziennie dostarcza nam ogromu informacji. Ten świat jest dostępny dla wszystkich i szeroko ukazywany. Rodzice coraz lepiej znają swoje prawa i prawa uczniów, co zresztą jest potrzebne i słuszne. Jednak ten dostęp do wielkiego świata tworzy również problemy.

Bardzo często na forach internetowych wypowiadają się ludzie, którzy ostatnią styczność ze szkołą mieli wtedy, gdy sami byli uczniami. Uważają, że "im i ich dzieciom wszystko się należy". I przekraczają granice, które kiedyś były nienaruszalne.

Zauważyłam, z przykrością muszę to powiedzieć, że najwięcej do powiedzenia mają ludzie, których dzieci sprawiają największe problemy wychowawcze. Według nich wszystko jest winą nauczycieli i nie ma żadnych narzędzi, które staną za nami. Tacy roszczeniowi rodzice wychowują roszczeniowe dzieci.

Kiedy dziecko czegoś nie umie, to najczęściej jest to wina nauczyciela, bo nie nauczył, albo źle uczy i ma przestarzałe metody.

Bardzo często brakuje bezpośredniej komunikacji między nauczycielami a rodzicami. W szkole powinny być ustanowione hierarchie komunikacyjne. Po pojawieniu się problemu rodzic powinien porozmawiać z nauczycielem, jeśli problem nie zostanie rozwiązany, to kolejną osobą powinien być pedagog szkolny itd. Ten system równości jest zaburzony.

Skargą u dyrekcji, z pominięciem nauczyciela, rodzic komunikuje, że nauczyciel jest dla niego nikim.

Może gdyby nauczyciele w Polsce zarabiali więcej, powiedzmy przyzwoicie, to zmieniłoby się też automatycznie podejście do nauczycieli?

Byłoby jeszcze gorzej. Zmiany wymaga cały system edukacji. Nie chodzi tylko o pensje, ale pewne unormowanie czasu pracy nauczycieli, wyposażenie szkół w odpowiednie sprzęty, stworzenie miejsca pracy dla nauczycieli itp.

W pokojach nauczycielskich najczęściej jest ciasno, stoi tam jeden komputer i kserokopiarka dostępna dla 40 nauczycieli. Sale lekcyjne są zajmowane do późnych godzin popołudniowych. Przez likwidacje gimnazjów w szkołach pojawiły się systemy zmianowe.

Nauczyciele często pracują w dwóch, trzech szkołach, żeby uzbierać cały etat. Polska edukacja czeka na odnowiciela i osobę kompetentną, która wreszcie znajdzie rozwiązanie na poprawę jakości edukacji i rozwiąże nawarstwiające się problemy.

Nauczycielka z 20-letnim stażem zarabia nieco ponad 3 tysiące. To jest mało przy obecnej inflacji. A kiedy jedzie na szkolną wycieczkę, to robi to charytatywnie. Szkoła jej za to nie płaci. Często słyszę, że tak jest. Dlaczego wycieczki szkolne to często praca nieodpłatna?

W sumie nie mam pojęcia. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, po prostu tak ma być i koniec. Często ludzie zarzucają nam, że jeździmy na wycieczkę na koszt rodziców. W dodatku otrzymujemy darmowy wstęp do muzeum, kina itp.

Ale czy my na te wycieczki jeździmy w ramach rozrywki? Czy jedziemy tam w swoim wolnym czasie? Nie. Pełnimy przez 6 -12 godzin, a czasem nawet przez trzy dni opiekę nad dużą grupą dzieci. Czy przewodnik w muzeum za każdym razem kupuje sobie bilet wstępu? Czy pracownik Zoo kupuje codziennie bilet upoważniający do wstępu? Nie. Dlaczego więc nauczyciele, będąc w pracy i pełniąc obowiązki służbowe, mieliby ponosić dodatkowe koszty?

I na tej szkolnej wycieczce zawsze znajdą się dzieci, które nie dostały kieszonkowego od rodziców. Nauczyciele ze swoich pieniędzy kupują dzieciom lody.

To jest tylko i wyłącznie dobra wola nauczyciela. Nie musimy tego robić, jeżeli nie chcemy. Ja kupuję swoim uczniom drobne upominki, ale tylko dlatego, że chcę sprawić im przyjemność. Nigdy nie zrobiłabym tego z przymusu.

Nauczyciele, którzy chcą, aby na ich lekcjach było ciekawie, kupują ze swoich pieniędzy naklejki, pomoce naukowe. Znam nauczycielki, które przeszukują sklepy papiernicze, po to, aby znaleźć ulubione naklejki swoich uczniów z jeżykami, biedronkami, itp. Kupują za swoje pieniądze.

Szkół nie stać nawet na porządny papier toaletowy, nie wspominając o wyposażeniu szkoły w odpowiednie sprzęty i pomoce naukowe. Pracujemy na materiałach z ubiegłego wieku, brakuje nowoczesnej technologii, pomocy, a nawet papieru do ksero.

Często rodzice finansują część szkolnych materiałów, ale też nie mogą zakupić wszystkiego. Innowacyjny nauczyciel, który chce prowadzić lekcje w nowoczesnym stylu, zgodnie z oczekiwaniami społeczeństwa, najczęściej sam wyposaża się w potrzebne materiały. Naszej grupie zawodowej dolega pewna charakterystyczna przypadłość.

Jaka?

Wszyscy jesteśmy zbieraczami. Kto normalny trzyma w domu pudełka po jajkach albo tonę kartonów? Tylko nauczyciele, bo przecież, "przyda się". Garaż mojego domu jest w połowie zapełniony, "przydasiami", które mogę wykorzystać na lekcjach. Gdyby szkoły były odpowiednio wyposażone, to moje lekcje wyglądałby zupełnie inaczej. Oczekiwana jest nowoczesność, ale szkoły za nią nie podążają.

Myśli pani, że będzie lepiej?

Ostatnio napisała do mnie nauczycielka, po to, aby pokazać mi swój dodatek motywacyjny, który otrzymywali nauczyciele z jej miasta przez cały rok szkolny. Wynosił dokładnie 1 zł. Jak bardzo zmotywowani byli nauczyciele tych szkół? Wcale, ale pracować musieli.

1 zł?

Tak było w przypadku grupy nauczycieli z konkretnej miejscowości. Dodatki dla nauczycieli są różne. Wynikają z miejsca zatrudnienia, objęcia wychowawstwa itp. Niektóre dodatki przyznaje dyrektor na podstawie regulaminu określonego przez organ prowadzący.

Największe dodatki motywacyjne mają nauczyciele z dużym stażem pracy, niekoniecznie ci najbardziej pracowici. Młodzi nauczyciele zaczynają od groszowych dodatków, a często dla szkół robią najwięcej.

Autorka bloga nauczycielka.i.piesAutorka bloga nauczycielka.i.pies fot: archiwum prywatne, nauczycielka.i.pies

Nasza rozmówczyni jest nauczycielką w klasach 1-3. W mediach społecznościowych pokazuje inny wymiar edukacji. Przełamuje stereotypy o pracy nauczycieli i razem ze swoim psem tworzy kanał nauczycielka.i.pies.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.